Chwilę temu na oficjalnej stronie pojawiła się informacja o dodaniu kolejnych koncertów w Europie w 2018. Ogłoszone koncerty będą w lipcu… szykuje nam się bardzo długa trasa… tak na 6 części.
Ogłoszenie w lipcu 2018 koncertów w Europie oznacza, że uprawdopodobniają się plany powrotu depeche MODE do Ameryki Północnej po zakończeniu trasy po Ameryce Południowej. Z wywiadów udzielanych przez zespół wynika, że taki fakt będzie miał miejsce. Nie mniej po za zapowiedziami nic więcej nie wiadomo, jeszcze… Ma to być trasa krótsza, niż niedawno zakończona. Uważam, że będzie to trasa nie dłuższa, niż 2 miesiące. Po zakończeniu koncertów u Amerykanów Północnych zespół przyjechałby do Europy na kolejną część trasy (2-3 miechy również).
Oznaczać to będzie, że Global Spirit Tour będzie mieć 6 części i będzie najdłuższą trasą w historii zespołu. Trzeci powrót do Europy może przypominać nam to, co mieliśmy okazję dostąpić w 2006 roku, czyli mix koncertów festiwalowych z koncertami regularnymi (cały czas moje spekulacje). Mam tu na myśli oczywiście nie styczeń-kwiecień 2006, a raczej Europę w czerwcu-sierpniu 2006. Patrz Touring The Angel na MODEontheROAD.
Wtedy też były Mistrzostwa Świata w piłce nożnej i wtedy też po raz pierwszy przyjechali dwa razy na jednej trasie do Polski. Może tym razem pora ustanowić nowy standard i trzy przyjazdy do Polski też byłyby możliwe…? Nie bez kozery napisałem na 101dM, że trzeba uważać, co się marzy, bo może się spełnić.
Te cztery koncerty, to dopiero początek, że zauważę duży odstęp między koncertami w Aix-Les-Baines i Carhaix-Plouguer. Podobnie, jak w 2006 zespół grał na bardzo wielu festiwalach, w tym również w Arras na rynku, ale z masą regularnych występów również. U nas w redakcji studzimy trochę zapał przed rzucaniem się na bilety ogłoszonych festiwali, bo może się ukazać, że za chwilę mogą być kolejne miasta i daty.
To tylko kilka przemyśleń w tym temacie… sami czekamy, co tam Panowie jeszcze zaplanowali i przed nami jeszcze ukrywają.
Chciałbym dziś wspomnieć człowieka, przez którego nigdy się tak nie bałem, jak z jego powodu w całym swoim fanowskim życiu. Człowieka, który zapewniał spokój ducha i nietykalność osobistą zespołowi, a gdy trzeba było wkraczał tam, gdzie zespół miał poczucie zagrożenia… również ze strony fanów.
Darrell po raz pierwszy został odnotowany w świadomości fanów w 1990 roku, gdy rozpoczął pracę u boku zespołu na trasie World Violation, w 1993 jego osoba pojawiła się w tourbooku z trasy Devotional.
Na wizji po raz pierwszy Darrella można zobaczyć w reportażu z przygotowań do koncertu w Nancy – 1993.06.10. Tak od 2 minuty… miał jeszcze wtedy włosy. Później jego łysina była charakterystycznym znakiem rozpoznawczym.
Były żołnierz sił specjalnych był idealnym kandydatem na głównego ochroniarza depeche MODE. Swoją postawą i zachowaniem od początku budził respekt. Jego spojrzenie nie pozostawiało pola do interpretacji. Potem okazywał się świetnym kompanem rozmów przedkoncertowych, podhotelowych i podscenicznych, a przede wszystkim bardzo ciepłym i serdecznym człowiekiem, który zmieniał się w maszynę do ochraniania dosłownie w mgnieniu oka.
Pierwszy raz z Darrellem zetknąłem się w 2001 przed koncertem w Warszawie. Razem z kolegami udało nam się zatrudnić przy koncercie na Służewcu i cały dzień w ukropie pomagaliśmy, aby koncert się odbył. Karaś to nawet faktycznie uratował koncert w Warszawie, bo gdyby nie jego papiery elektryka, to organizator byłby w ciemnej dupie… wiecie niedziela, wakacje… ale ja nie o tym.
Zbliżało się popołudnie i stwierdziliśmy, że pora przebrać się z roboczych ciuchów, bo i tak właściwie wszystko zostało już zrobione i pora wskoczyć w ubrania koncertowe. Pogoda nadal była OKi, choć wiatr się zaczynał wzmagać. Już przebrani wróciliśmy na teren koncertu. Po za tym wiedzieliśmy już, że za chwile nadejdzie pora prób nagłośnienia z zespołem, a potem wbiegną fani i trzeba być gotowym na ten moment. Chwilę później pojawił się Darrell Ives, który zaczął swoją inspekcję. Finałem tego było wymuszenie na organizatorach przesunięcia przednich barierek bliżej sceny, ponieważ wg niego odstęp był za duży i Dave nie miałby wystarczająco dobrego kontaktu z publiką. Chwilę później dostaliśmy esa, że zespół wyjechał z hotelu. Oznaczało to dla nas, iż za chwile zacznie się soundcheck. Nie w głowie było nam szarpanie się z płotem przed sceną, gdy na scenie miał pojawił się zespół. Z głośników popłynęły pierwsze dźwięki In Your Room [84]. Niestety nie dane nam było w spokoju wysłuchać próby. Darrell podleciał do nas i w krótkich żołnierskich słowach dał nam do zrozumienia, że mamy się nie opierdalać, tylko wziąć się do roboty. Było srogo, kolo mógł samym spojrzeniem złamać człowieka w pół. Chwilę temu przebraliśmy się w czyste ciuchy, a już byliśmy mokrzy. Szarpanina trwała m/w tyle, co próbne In Your Room [84]. […]
Jak to kumpel finezyjnie ujął moszny nam się ze strachu podniosły, a trawa na plecach stanęła na sztorc. Jeżeli dobrze wsłuchacie się w soundcheck z In Your Room, to usłyszycie między słowami nasze przerażone huje-muje i darcie się Darrella. Ale wróćmy do mojej opowieści sprzed lat:
Niechybnie wystawiliśmy się na odstrzał. Darrell Ives podleciał do nas, z pytaniem co my tu w ogóle robimy? Kto nas tu wpuścił? Zerwał nasze wszystkie plakietki trasowe i kazał nam się wynosić ze terenu koncertu. Nie pomogły tłumaczenia, że mamy bilety, że pracowaliśmy tu przez cały dzień itp. Po raz kolejny było bardzo niebezpiecznie, a przed nami całkiem wyraźnie jawiła się wizja nie-obejrzenia koncertu. Darrell poszedł pod scenę i coś zaczął pokazywać lokalnym ludziom z VAM na nas. Właściwie to powoli, ociągając się przemieszczaliśmy się w kierunku z którego mieli za chwilę nadejść posiadacze biletów „VIP”. Skończyło się na tym, że najważniejszy techniczny po stronie polskiej przyszedł do nas za chwilę i przyniósł nam znowu identyfikatory AAA, oraz te wydawane przez zespół. Kazał nam iść na swoje miejsca na krzesełkach i nie wychylać się już, bo i tak mamy już przejebane ;-). Potulnie to uczyniliśmy i do pojawienia się fanów w sektorze VIP nie ruszaliśmy się praktycznie z miejsca.
Najważniejsze, że mieliśmy soundcheck nagrany. Jak ilustrację wklejam zapis z soundchecku i kopię mojej wpleki, która tego dnia uprawniała mnie do wchodzenia na scenę przed koncertem.
Ludzką stronę Darrella moi kumple mieli okazję poznać tej samej nocy w hotelu Bristol. Z relacji wiem, że Darrell podszedł do kumpli w barze hotelowym i przeprosił nas za swoje zachowanie, ale jak to okreslił „był w pracy i sami wiecie… obowiązki„. W ramach przeprosin zaprosił ich spędzenia reszty wieczoru z zespołem, oczywiście pod warunkiem nienarzucania się chłopakom. Skończyło się na łojeniu, Piano Session i przelotnej znajomości z Davem zawartej w hotelowej toalecie… Z resztą tzw Bristolskie Noce czekają jeszcze na swoje spisanie dla potomności.
Zawarta w ten sposób znajomość sprawiła, że potem o dziwo stał się naszym najlepszym kompanem do końca Exciter Tour i w czasie Touring The Angel. Zawsze gdy staliśmy pod sceną lub pod wybiegiem mogliśmy liczyć na chwilę rozmowy z nim. Każda wizyta pod hotelem to było w najgorszym przypadku skinienie powitalne głową z jego strony, a często przybicie piątki. Kilka kurtuazyjnych słów lub nawet pomoc w lepszym ustawieniu się, gdy Dave będzie wychodził z hotelu.
W 2006 roku Dave miał manierę, że w czasie Behind The Wheel, kucał i śpiewał prosto w oczy upatrzonej laski trzymając ją za rękę. W Londynie Darrell stanął tak, że Dave miał okazję odśpiewać wersy Behind The Wheel prosto w oczy piękniejszej części naszej ekipy koncertowej. Dla odmiany poniżej zdjęcia z Berlina na których to się… nie udało 😉
Te drobne gesty sprawiały, że mimo, iż zawsze był w pracy skutecznie ocieplał często aroganckie zachowanie Dave’a do fanów. Czasami przepraszającym spojrzeniem, czasami drobnym gestem ułatwiającym zbliżenie się do idoli. Zawsze jednak pełna profeska. My też wiedzieliśmy, że zachowując się jak nie-fani, nie robiąc głupot, możemy liczyć na więcej, niż rzucające się pod koła i na maskę samochodu kopie Gahana, czy zdesperowanych fanek.
13.07.2006 był ostatnim razem, kiedy widzieliśmy, go osobiście. W sierpniu 2006 zakończyła się trasa promująca album Playing The Angel. Pół roku później, gdy Darrell był na trasie koncertowej w Pink Floyd w Hong Kongu – 16 lutego – dowiedzieliśmy się, że nie żyje.
Poprzedni tekst można traktować jako wstęp do tego wpisu. Postanowiłem jednak rozdzielić tworzywo od twórcy, ponieważ Tour Itinerary [TI] jest pozycją interesującą samą w sobie. Po za tym wiąże się z nią wiele ciekawych historii trasowych.
Po raz pierwszy dowiedziałem się o istnieniu Tour Itinerary [TI] w 2001 roku, wtedy nie wiedziałem, że taka mała książeczka, w której były zapisane najważniejsze informacje logistyczne tak się nazywa. Przez wiele lat była to dla mnie pozycja pt ’Book Of Lies’ (’Księga Kłamstw’). To jest tytuł lub podtytuł, którym SmartArt określa swoje produkcje i takie motto można znaleźć również na stronach tej firmy.
Było to dzień lub dwa po koncercie depeche MODE w Warszawie 2001.09.02, gdy przyleciał do nas kumpel i z trzęsącymi rękoma wyjął tę pozycję. Nikt z nas nie wiedział co to jest, ale nagle w jednej chwili dostaliśmy dostęp do wszystkich hoteli i okolic na właśnie dziejącej się trasie. Byliśmy przestraszeni faktem posiadania tak gorącego znaleziska, że właściwie na spokojnie byliśmy w stanie do niego wrócić dopiero po zakończeniu trasy. Szybkość wydarzeń i fakt, że po koncercie w Warszawie musieliśmy już jechać na koncerty do Berlinai dalej sprawiło, że nie mieliśmy okazji nawet porządnie skopiować tej publikacji na potrzeby wyjazdu. Po trasie znalezisko to miało już tylko znaczenie archiwalne i przydało mi się potem do prowadzenia MODEontheROAD, czy pisania takich tekstów jak ten o Exciter Tour w Warszawie.
Najstarsze znany mi egzemplarz pochodzi z 1986 roku. Wcześniejszych produkcji tego typu nie znam, choć specyfikacje pojedynczych koncertów mam w swoim posiadaniu, czego fragmenty pisałem w odcinkach o wyżywieniu na trasie. Przewodniki Tour Itinerary wielokrotnie pojawiały się w moich wpisach, jako baza, czy też cichy bohater moich tekstów.
TI mają również swoje życie po zakończeniu tras, być może nawet wtedy staje się jeszcze większym obiektem pożądania, niż w trakcie trasy. Jako, że nakład na każdą trasę jest liczony w liczbach bliskich 100 egzemplarzy, a po drodze coś się wykrusza, to bardzo szybko ceny za pojedyncze egzemplarze osiągają kwoty w okolicach 1000 PLN, choć i za 300-400 PLN da się wyciągnąć takie pozycje. Wszystko zależy ile egzemplarzy zmieniło właścicieli w kierunku do fanów, czyli jak bardzo nasycony jest rynek. W tej chwili najtańsze pozycje są z Devotional Tour. Bardzo dużo egzemplarzy jest w posiadaniu fanów, więc ceny nie osiągają zawrotnych pozycji. Bardzo pożądane są egzemplarze z ostatniej trasy i właściwie wszystko od Violator w dół.
Głównymi autorami upubliczniania tego typu pozycji od lat są byli członkowie ekip koncertowych. depeche MODE nie jest tu wyjątkiem, choć TI od dM wcale nie jest częstą pozycją na ebay’u. Przez co pojedyncze egzemplarze należą do stosunkowo drogich pozycji. Z ostatniej trasy taka pozycja pojawiła się tylko raz i dotyczyła 2 nogi po USA i Kanadzie.
Z TI związana jest jeszcze inna ciekawostka. Na wielu trasach poszczególne nogi trasy mają swoją nazwę kodową. We wszelkich materiałach skierowanych do prasy, czy fanów poszczególne części określa się np jako European Leg, North American Leg, European Winter Leg… tak w przypadku wewnętrznej komunikacji wygląda to już inaczej. Przykładem niech tu będzie trasa z 2005/2006. Touring The Angel liczyła 4 odsłony oznaczane kolejno jako: pain and suffering in various cities in the USA (29.10.2005 – 09.12.2005), Dresden and beyoned….. (12.01.2006 – 03.04.2006), California thru’ DC (24.04.2006 – 21.05.2006), the Final Frontier…….. (02.06.2006 – 03.08.2006).
Warto też zwrócić uwagę, że TI mają różne wielkości. Kwestia poręczności była tu istotna, nie mniej nie wiem jakie było przyporządkowanie. Kto z członków ekipy koncertowej dostawał jaki format.
Oprócz tego każde TI ma zamieszczone dodatki charakterystyczne tylko dla danej trasy. Oprócz wspomnianych wyżej nazw poszczególnych legów, trasa z 1994 miała rozpiskę meczy podczas mistrzostw świata w USA, a trasa z 2001 roku miała również szczegółową rozpiskę lotów prywatnego samolotu zespołu, co nie było już tak eksponowane w 2009/2010. Niektóre TI maja również wpisane motto na dany dzień np przy koncercie w Warszawe 2001.09.02 jest motto – Alcoholic is someone you don’t like who drinks as much as you.
Dla odmiany TI z Devotional Tour posiadało aż 5 odcinków mimo, że sama trasa z 1993 roku miała jedynie 3 części. Do tego podziały na odcinki przebiegał inaczej niż faktyczny przebieg trasy. Noga w Europie miała 2 odcinki, a Północna Ameryka 3, przy czym ostatni odcinek był połączony z 3 nogą po Europie z grudnia 1993. Każda część miała swój kolor. Ale to jeszcze nic…
Dla wybrańców Tour Itinerary przybierało bardzo wyrafinowane postacie. Pamiętacie aukcję Alana z 2011 roku? Rok później podobną aukcję zrobił Andy Franks przytulając również konkretny grosz. Pośród dziesiątek pamiątek pojawiła się i taka pozycja. Oprawiona w skórę wersja Tour Itinerary. Na bogato…., ale co będę chłopkom zazdrościł nieswoich pieniędzy…
TI są opracowaniami ze swojej natury bardzo ramowym i dosyć płytko wchodzą w to, co faktycznie dzieje się technicznego na zapleczu koncertów. Raczej dotyczą wszystkiego dookoła, tylko nie koncertów. Ta bardziej szczegółowa dokumentacja powstaje na styku managemant zespołu i organizatorzy koncertów.
Do każdego koncertu musi powstać dokumentacja, która jest wypadkową wymagań zespołu. technologicznych sceny / show, wymogów agencji koncertowej, wymogów gospodarza obiektu, lokalnych regulacji prawnych. Jest to dokumentacja, która powstaje w ślad za umową i riderem technicznym. Czym jest rider techniczny pisałem w ubiegłym roku o tym. Do każdego koncertu powstaje dokumentacja określająca drogi dojazdu ciężarówek, drogi komunikacji ludzi, wózków widłowych wraz z wymiarami tych dróg. Specyfikacje instalacji elektrycznej obiektu, podłączeń i wymogów pożarowych. Niedługo przybliżę Wam jak to wygląda na jednej z największych aren w Polsce.
_
Na koniec mała prywata. Posiadam w swoich zbiorach całkiem sporo opisanych powyżej pozycji, nie miej jeżeli ktoś chciałby się wymienić, to chętnie, porównamy co kto ma… Lista moich TI na prv.
O trzecim w historii koncercie depeche MODE w Polsce źródła piszą niewiele. Poza tym, że był jednym z lepszych koncertów w oczach i pamięci fanów na tej trasie (oraz kiedykolwiek), trudno opisać ten występ od zaplecza, ponieważ pobyt zespołu był zminimalizowany do niezbędnego czasu potrzebnego na zadzianie się wydarzenia.
Na każdej trasie są koncerty, które służą jedynie jako punkty przystankowe. Podobnie jak samolot nie zarabia, gdy nie jest w powietrzu, tak samo jest z zespołem. Jeżeli nie gra, to nie zarabia. Zbyt długie przerwy między lokalizacjami sprawiają, że koszty ponoszone na paliwo, transport, hotele, wynagrodzenia rosną powyżej akceptowalnych limitów.
Zespół zawsze planuje lokalizacje, w których chce lub musi zagrać, oraz takie, które są wypełnieniem trasy. A to sponsor chciał, a to organizator/promotor przedstawił dobrą ofertę, albo po prostu trzeba zrobić przystanek gdzieś na trasie między Moskwą, a Berlinem. Zespół nigdy nie wziąłby pod uwagę jakiejś lokalizacji, gdyby nie worek pieniędzy od organizatora. Kiedyś tak było z Polską (teraz już tak nie jest), tak było np. z Horsens na Tour Of The Universe, czy wieloma nic nie mówiącymi miejscami na każdej innej trasie depeche MODE.
Wiele lokalizacji, to jedynie punkty w czasie których najdłużej przebywa ekipa techniczna, a pobyt zespołu liczony jest w godzinach. Taka będzie właśnie opowieść o pobycie depeche MODE podczas Touring The Angel w czasie 2 nogi tej trasy w Katowicach.
13 marca 2006
Po koncercie z Grazu 2006.03.13 zespół udał się do hotelu i aż do południa następnego dnia gościł się w tamtejszym Grand Hotel Wiesler. Ekipa techniczna tym czasem całą noc zasuwała koncertowymi autokarami i ciężarówkami do Katowic przez Czechy.
14 marca 2006
Około godziny 12:00 ekipa techniczna weszła do hali zamontować nakładkę na szkielet sceny przygotowanej wcześniej przez lokalnego promotora koncertu. Z racji napiętego programu i niewielkich wymiarów hali nad sceną zawieszono jedynie 3 z 6 ruchomych ekranów, które świeciły każdej koncertowej nocy na trasie.
Zespół zjawił się w Spodku dopiero na soundcheck, na potrzeby kilkugodzinnego pobytu zespół miał wynajęte pokoje w hotelu Radisson. Głównie po to, aby się odświeżyć, pociągnąć kreskę pod okiem itp sprawy. Zespół nie spał w Polsce wcale.
O godzinie 19:00 otworzyły się drzwi hali dla fanów. Między 20:00, a 20:30 zagrał support (niech spadnie na niego zasłona milczenia). Pół godziny później zespół pojawił się na scenie. Tuż po 23:00 było już po wszystkiemu. Rozpoczęła się dekonstrukcja sceny. Fani poszli bawić się na after, a zespół szykował się w drogę do Tallina. W kilka chwil po tym jak wybrzmiały słowa pożegnania zespół był już w drodze na lotnisko. W pełnym rynsztunku koncertowym i w spływającym makijażu zespół wyleciał z Polski do Estonii.
15 marca 2006
Tuż po północy depeche MODE zjawili się na lotnisku w Tallinie. Kwaterą główną na czas pobytu w Estonii był hotel Radisson SAS. 15.03 był dniem wolnym na trasie, więc wszyscy mogli odespać i odpocząć po trudach ostatnich dni i częstego przemieszczania się po Europie.
A mnie została jeszcze tylko Warszawa 2013.07.25, ale tu nie będzie tak prosto… za to inaczej… ale to dopiero w lipcu.
Raz na jakiś czas w moich wpisach pojawiają się różne pojęcia, które nie zawsze wyjaśniam. Okazuje się, że jednak od czasu do czasu zachodzi potrzeba wyjaśnienia. Dzieje się to na prv, ale pomyślałem sobie, że tym razem warto szerzej napisać o niektórych zwrotach, by mieć takie wyjaśnienie w archeo i na spokojnie do niego linkować.
Dlatego dziś droga klaso zajmiemy się ważnym pojęciem z zakresu koncertologi stosowanej jak ’Rider Techniczny’. Weźmy na ten przykład taki znany i lubiany zespół, jak depeche MODE, który od lat bawi publiczność koncertami na scenach całego świata.
Zanim jednak dojdzie do zorganizowania koncertu management zespołu przygotowuje listę wymagań w stosunku do organizatora koncertu. Jest to lista rzeczy, które każdy organizator musi spełnić, żeby koncert się odbył, a zespół był zadowolony. Oczywiście są tam rzeczy ważne i ważniejsze.
Zawsze najważniejsza jest specyfikacja sprzętu ściśle związanego z koncertem, a którego zespół nie wozi ze względu na koszty, wrażliwość w dalekim transporcie itp. Są to często dodatkowe systemy nagłaśniające, które mają uzupełnić nagłośnienie standardowe lub poprawić słyszalność na obiektach, które są ponadstandardowe na trasach. Tak było np w Warszawie 2001.09.02, gdy połowę nagłośnienia przywiózł zespół, a połowę dostarczał organizator i jego podwykonawcy.
Podobnie sprawa ma się z innymi elementami – jak oprawa świetlna, czy konstrukcja sceny. Zespół wozi ze sobą tylko niezbędne oświetlenie, które wystarcza na obsłużenie standardowego koncertu, ale kiedy dochodzi np. do kręcenia wideo z trasy, to dokładane są kolejne lampy, żeby ładniej wyglądało w telewizorze. Takie elementy pochodzą przeważnie od lokalnych kooperantów.
Inną grupą wymagań są tzw zachciewajki artystów. One też dzielą się na 2 części te, które muszą być choćby skały srały i te które są w riderze np. po to, żeby sprawdzić na co stać organizatora koncertu lub właśnie po to, żeby doprowadzić do niezorganizowania jakiegoś koncertu. Dyplomacja jest ważna na każdym etapie. Czasami można powiedzieć sp…j, a czasami trzeba powiedzieć to tak, aby rozmówca cieszył się na myśl o zbliżającej się podróży…
Ridery nie powinny wypływać po za mury agencji koncertowych i są tylko dla oczu ich pracowników. Ale jak wiadomo życie jest życiem i tego typu dokumenty pojawiają się publicznie. W przypadku depeche MODE samodzielne ridery pojawiły się po Touring The Angel. Pełniejsza wersja pojawiła się za sprawą słowackich fanów z dm.sk.
Inny przykład ridera pojawił się na sieci po 2006 w części dotyczącej upodobań kulinarnych ekipy technicznej i właśnie tego, jak mają być przygotowane garderoby zespołu, czyli oprócz paszy również wystrój w postaci ikeban, czy innych motywów kwiatowych. Warto poczytać, bo ciekawie to wygląda. I żeby nie było, że ciągle piszę tylko o jedzeniu na trasie. Po prostu te pozycje zajmują w riderach najbardziej obszerne części i są dosyć mocno uwypuklone. Po za tym ridery dotyczące jedzenia najczęściej wyciekają (jak widać w świat).
Dla przykładu mogę zdradzić, że rider techniczny występów Recoil z 2009 i 2010 liczył 13 stron, z czego specyfikacja techniczna tego co na scenie zajmowała 3+ strony, natomiast pozostała część określała prawa i obowiązki, oraz relacje organizatora względem artysty, oraz kwestii bezpieczeństwa Alana i Paula Kendalla na scenie i po za nią. Dodatkowo rider opisywał relacje względem mediów, fanów, aż po detale żywieniowe, rodzaje ręczników, czy wygląd plakatów, koszty wynagrodzenia i biletów. Poniżej prezentuję po raz pierwszy fragmenty wymagań technicznych Alana względem nagłośnienia:
oraz oświetlenia scenicznego.
Ridery używane są również jako narzędzie w promocji. Artyści zamieszczają różne smaczki, które potem przypadkiem wyciekają do mediów, co wzbudza niezdrowe emocje na portalach pokroju ratlerka, czy innego mokasyna: o tytanowych rurkach do picia, czy specjalnej kolorystce i temperaturze deski w toalecie. Często lokalne media zamieszczają informacje ubarwione o koloryt lokalny, bo organizatorom zależy na tym, aby fani myśleli, że jakaś gwiazda traktuje dany kraj w sposób szczególny. Te informacje również jakoby pochodzą z Riderów Technicznych, ale służą przede wszystkim podgrzewaniu atmosfery, napędzaniu zainteresowania mediów wydarzeniem, oraz skłanianie (nie bezpośrednio) konsumentów do wybrania się na koncert.
Czasami w wywiadach zespół pytany jest o przed koncertowe celebracje, które muszą być spełnione, aby zespół wyszedł wyluzowany na scenę. Oprócz uścisków i innych team-bulidingowych historii, depeche MODE lubi mieć zapewniony stół do piłkarzyków (choć ten raczej jest wożony z zespołem, bo od lat na zdjęciach pojawia się ten sam), ale również panowie lubią dać się wymasować. To wszystko musi być zawarte w riderze, aby organizator to zapewnił, albo zorganizował miejsce na tego typu historie.
Rider Techniczny jest nieodłączną częścią umowy, a bardzo często zastępuje umowę między artystą, a organizatorem koncertu. Bardzo często operacyjnym wykonawcą postanowień ridera po stronie artysty jest agencja bookingowa. W przypadku depeche MODEjest to CAA, a w przypadku Alana jest to NeuWerk. Podstawowa różnica między umową, a riderem jest taka, że umowa dotyczy kwestii strategicznych, a rider najczęściej wyjaśnia jak, w jaki sposób ma to być wykonane, czy odpowiada za sprawy operacyjne.
Z jednej strony temat cokolwiek oklepany, bo fascynacja piłką nożną dobrze znana, szczególnie tą klubową – Arsenal, Chelsea – to ulubione zespoły Andy’iego i Martina. Aaaa i Alan również ostatnio zamienił fuchę muzyka na blogera i prowadzi blog o Queens Park Rengers (więc jak ktoś harata w gałę na którejś z odsłon gry FIFA 2000-cośtam, to już wie z jaką drużyną w lidze angielskiej pocinać z depechowskiego obowiązku 🙂 ). Ja chciałbym się skupić na piłce narodowej, choć i o klubowej też coś będzie…
Jako, że jesteśmy w samym środku Mistrzostw Świata, to pokusiłem się o pogrzebanie w kilku dokumentach źródłowych. Obok licznych związków piłkarsko-depechowych znalazły się nawet dwa wątki związane z Polską. Ale po kolei…
Przez lata kariery koncertowej zdarzały się takie momenty, że depeche MODE grało trasy w tym samym momencie, co działy się rozgrywki na boiskach jednego z krajów świata. O ile w 1986 i 1990 pewnie zespół oglądał transmisje z meczy rozgrywanych na stadionach Meksyku i Włoch, to jednak nie znalazłem żadnego śladu tej aktywności w prasie typu Bravo, czy innych równie miarodajnych źródłach :-P, czy dokumentach trasowych. Odległość w czasie robi swoje. Potem przyszła niesławna trasa letnia po wszystkich kontynentach tylko nie po Europie w 1994? Zanim jednak przejdę do roku 1994, na chwilę zatrzymamy się w roku 1993, bo tu pojawia się pierwszy wątek polski.
W czasie eliminacji do mundialu w USA nasza narodowa była w jednej grupie z Anglią, jak pamiętacie potem nasi piłkarze obejrzeli te mistrzostwa w TV, a tak oto przy okazji koncertu w Montrealu 1993.09.08Daryl Bamonte komentował wygrany mecz nad Polską w tych eliminacjach.
Alan, ja i Joal z ochrony udaliśmy się do baru, by obejrzeć mecz Anglia-Polska w eliminacjach Mistrzostw Świata. Anglicy grali doskonale i z łatwością wygrali 3:0. Wygląda na to, że jesteśmy na drodze do mistrzostw USA ‘94! Nie piliśmy zbyt dużo bo koncert przed nami, ale nadrobimy to później…
I tak oto dochodzimy do roku 1994, gdy Summer Tour trwało w najlepsze na terenie Ameryki Północnej, równolegle w tym samym czasie, co Mistrzostwa Świata w USA. Rozpiska koncertów była mocno skorelowana z terminarzem rozgrywek. Każdy zatrudniony członek ekipy posiadał Tour Itinerary, w którym obok szczegółowej rozpiski koncertów była pełna rozpiska World Cup 94 (zdjęcie obok). Co prawda Anglia nie grała, ale nie tylko Anglicy byli w ekipie koncertowej.
Ale to nie jedyny motyw wspólny, po za tym pewnie inne nacje mogły by znaleźć podobne motywy wspólne, a szczególnie Niemcy, którzy mieli w jednym czasie i trasę, i mistrzostwa. Nie mniej nie jest tajemnicą, że koncert w Berlinie 2006.06.28, został dodany nieprzypadkowo. Był to 4. koncert depeche MODE w Berlinie, a 3. na letniej nodze. Koncert ten mimo, że był pierwszy, został dodany jako ostatni i poprzedzał 2 noce na Waldbuhne w pierwszej połowie lipca (co to był za skwar). Czerwcowy koncert został dodany, z jednej strony, aby depeche MODE mogło zagrać podczas mistrzostw, jako wsparcie licznych wydarzeń około sportowych. Co ciekawe w Tour Itinerary z 2006 roku nie ma już śladu po mistrzostwach, ale… koncert z 28 czerwca widnieje tam od początku, a to oznacza, że był planowany w tym terminie z góry pod FIFA 2006, tylko publicznie został najpewniej ogłoszony dopiero, jak obie lipcowe noce na Walbuhne zostaną wyprzedane.
To tyle, co wynalazłem w archeo, nie można jednak nie wspomnieć, że dla depeche MODE piłka nożna to stały element relaksu od samego początku istnienia zespołu, czego liczne ślady mamy do dziś. Od takich…
…przez takie…
…I takie…
…no i takie.
To tylko kilka przykładów, myślę że Wy znajdziecie ich jeszcze więcej, piszcie…
Przebieg drugiego koncertu w Polsce z 2006 każdy m/w zna. Set również, jak nie z koncertu, to z LHN’a, tudzież innego bootlegu wideo. Wielu z Was pamięta całe rozprawy na forach o tym, co powiedział Dave do zgromadzonej publiczności, z „What about pizza?” na czele już zmilczę.
Wzorem wpisu o Exciter Tour w Warszawie postarałem się opisać tę bardziej techniczną, logistyczną stronę Toruring The Angel, podczas 4. części trasy, określanej w nomenklaturze zespołu jako „the Final Frontier……„
2006.06.07-08
Zanim depeche MODE zjawiło się w Warszawie najpierw musiał zakończyć się koncert w Aarhus 2006.06.07 w Danii. Zespół po koncercie udał się do hotelu, a ekipa techniczna załadowała 6 ciężarówek i wraz z nimi wyruszyła w trasę liczącą 1208 km do Warszawy na Stadion Legii, gdzie od kilku dni trwał już montaż szkieletu sceny dostarczonej przez lokalnego dostawcę na zlecenie organizatorów koncertu – Odyssey i VivaArt Music. (ta pierwsza chwilę później zamieniła się w Live Nation, ta druga właściwie zakończyła koncertową działalność).
Dla Stadionu Legii było to o tyle ważne wydarzenie, że koncert depeche MODE był ostatnią wielką imprezą plenerową przed rozpoczęciem przebudowy. Niestety o ile warunki do kibicowania poprawiły się, to akustyka jest daleka od przyzwoitości. Pod tym względem stadion przy Łazienkowskiej jest nawet gorszy od Narodowego. A wracając do ekipy technicznej i zespołu….
Po koncercie techniczni ruszyli w drogę do Polski, a zespół poleciał do Kopenhagi, gdzie zostali aż do 9 czerwca. Zespół zatrzymał się w hotelu D’Angleterre, przy ulicy Kongens Nytorov 34. Ekipa techniczna po przyjeździe rozgościła się w hotelu Hyatt Regency przy al. Belwederskiej 23. Obecnie ten hotel nosi już inną nawę (Regent Warsaw Hotel), ale to nie ma w tej chwili znaczenia. 8 czerwca dla ekipy był dniem wolnym, mogli odespać lub przeprać żółto-brązowe fugi…
2006.06.09
Dzień koncertu dla wielu polskich fanów miał być podwójnym świętem. Z jednej strony po raz pierwszy w polskiej historii depeche MODE drugi raz jednego roku przyjechało do Polski, z drugiej strony nasza narodowa w piłkę kopaną miała odnieść pierwsze zwycięstwo na Mistrzostwach Świata, jakie odbywały się tuż za miedzą w Niemczech.
Zespół przyleciał do Warszawy z Kopenhagi (po 1 godzinie 10 minutach lotu) i zamieszkał w hotelu Westin przy alei Jana Pawła II 21. Mając w pamięci wydarzenia z 2001 organizatorzy i zespół skorzystali z terminala lotniczego dla VIPów, wtedy nazywał się Terminal VIP Aviation, obecnie jego nazwa, to Terminal General Aviation. Port ten otwarty ledwo rok wcześniej (2005.07.08) usytuowany jest przy ul. 17 stycznia i dedykowany jest odprawie pasażerów korzystających z prywatnych lub korporacyjnych samolotów.
Wg planu montaż sceny i sprzętu scenicznego miał się rozpocząć po południu poprzedniego dnia. Koncertowa ekipa techniczna na lokalnym szkielecie miała ustawić własne ekrany boczne, oraz 6 ekranów ruchomych pośrodku sceny. Dodatkowo całe nagłośnienie, którym dysponował zespół zostało użyte do nagłośnienia obiektu. Nie wiem, czy jakieś dodatkowe nagłośnienie zostało wykorzystane od lokalnych dostawców, jak to miało miejsce w 2001.
W 2006 roku sprzęt wykorzystywany na trasie pochodził od:
Nagłośnienie – Britania Raw
Oświetlenie – Neg Earth Lights Lighthouse
Obraz – XL Video
Koncert
Drzwi otwarto o godzinie 16:00
I Support (dj Hirek i dj Mario) 16:30 – 18:30
II Support (Patti Yang) 18:50 – 19:30
III Support (Timo Maas) 19:50 – 20:50
depeche MODE 21:20 – 23:00
Cisza nocna 23:30
Tak wyglądał rozkład tego wieczoru na Stadionie Legii.
Koncert się odbył, reprezentacja przewaliła gładko 2:0, a fani poszli się bawić do Proximy i Skarpy na After Show Party.
Ekipa techniczna od razu rozpoczęła demontaż sceny i jeszcze tej samej nocy techniczni ruszyli w podróż liczącą 680 km do Bratysławy. W ten oto sposób licząca 68 osób ekipa koncertowa opuściła Polskę. Zespół tymczasem udał się do hotelu na wypoczynek.
2006.06.10
Dla zespołu i części ekipy technicznej był to dzień wolny. Zespół pozostał w Warszawie, dzięki temu spora grupa fanów mogła spotkać Dave’a i innych członków zespołu na mieście.
2006.06.11
Ten dzień był ostatnim dniem pobytu depeche MODE w Polsce, aż do lutego 2010. Po południu 11 czerwca depeche MODE wyleciało z lotniska dla VIPów w podróż liczącą 55 min. do Bratysławy.
Trasa trwała do 1 sierpnia, choć plany były ambitniejsze z 1 koncertem w Izraelu włącznie. Jakieś plotki mówiły również o planowanej wizycie w Libanie, ale zespół zakończył swoją trasę na Atenach 2006.08.01 z okrojonym do granic przyzwoitości setem.
Niby takie informacje publikuje Billboard, to musi być prawda. Tym czasem nic się nie zgadza, ale po kolei… Przed rozpoczęciem Delta Machine Tour świat obiegła informacja, że zespół zmienił agencję artystyczną z CAA na WME. Sam o tym pisałem obszernie również. Nie to jest jednak ważne w tym wpisie.
Porządkując stare notatki znalazłem tę samą informację o zmianie jednej agencji na drugą również na stronach Billboard. Jeden drobiazg przykuł na nowo moją uwagę. Przeszło to bez echa, ale skoro takie tematy są ważnym elementem tego bloga, to po prawie 2 latach też nie można do tego nie wrócić i tak zostawić.
Wg publikacji na stronie billboard.com od 1985 roku depeche MODEzarobili na koncertowaniu 154.3 miliony USD podczas 279 koncertów. O super!, dodam do tego kasiorkę jaką zespół przytulił na Delta Machine Tour – o czym pisałem Tu, Tu, Tu i Tu – i będzie piękny wynik. Tak krótki wpis nadaje się na Twittera i pachnie ciekawostką z pogranicza sensacji. Tylko, że w tym zdaniu nic się nie zgadza.
Weźmy te 279 koncertów. Od 1985 roku do końca Tour Of The Universe zespół zagrał dobrze ok. 900 koncertów, więc nie pasuje. No dobrze to może policzmy tylko koncerty w Ameryce Północnej…. nie dokończyłem jeszcze Touring The Angel, gdy zliczanie przebiło 300. Znowu nie pasi.
A teraz 154.3 mln USD. Informacja podana jest jako zarobek depeche MODE tylko, że dane podawane z tej i poprzedniej trasy przez Billboard mówią jedynie o przychodzie ze sprzedaży biletów z których dopiero część jest zarobkiem zespołu. A gdzie inne przychody? Jak to wygląda na prawdę możecie zorientować się na przykładzie opisanego przeze mnie kontraktu na występ w Sztokholmie 1988.02.12. Wynagrodzenie artysty, to jedynie ułamek kosztów, jakie pokrywają bilety, które kupujemy.
Jak dla mnie to zdanie dotyczy jedynie USA, dlatego jest od 1985 roku. Wcześniejsze występy miały na tyle marginalne znaczenie, że nawet nie były brane pod uwagę, bo nie sądzę, żeby tego typu zestawienia ukazywały się dopiero od 1985 roku. W końcu Billboard istnieje od 1894 roku. Tego mi zabrakło w tym zdaniu. Większej precyzji. Zdanie to jest jednak w żaden sposób nieweryfikowalne i może być jedynie ciekawostką. Nie używałbym tego jako punktu odniesienia bez stosownego komentarza.
No i stało się. Trasa Delta Machine to już historia. Nie długo będzie pierwsza rocznica koncertu w Nicei 2014.05.04, a za chwilę będziemy wspominać start promocji albumu po telewizjach świata, bo przecież cały cyrk ruszył właśnie w tym okresie (marzec 2013). Tradycyjnie na początek garść statystyk, a potem będzie tylko ciekawiej :-).
1. Koncerty i geografia.
117 – liczba zaplanowanych występów w totalu (w tym 8 promo + 109 zaplanowanych koncertów trasowych)
114 – liczba faktycznie zagranych występów (w tym 8 promo + 106 faktycznie zagrane koncerty trasowe)
3 – liczba odwołanych koncertów – Istambuł 2013.05.17, Lille 2013.11.07, Kijów 2014.02.26
Wszystkie liczby podaję z uwzględnieniem występów promo. W nawiasach są czyste koncerty z trasy. Touring The Angel wciąż nie pobita, ale różnica 10 koncertów, to już nie tak wiele przy 20 w przypadku Tour Of The Universe. Gdyby chociaż ziściły się plotki o Ameryce Południowej, to dziś The Delta Machine Tour dumnie okupowałaby pozycję drugą, a tak tylko brąz.
Pozostałe statystyki geograficzne wyglądają tak:
3 – kontynenty
34 – kraje
97 – miast
Kraje o największej liczbie koncertów:
22 – USA
17 – Niemcy
8 – Francja / UK
5 – Włochy
Pozostałe kraje to 4 i mniej koncertów. Pierwsze 4 kraje – USA, Niemcy, Francja i UK stanowią 50% całej trasy.
2. Setlista
Długo się zanosiło, że rekordy nie zostały pobite, dopiero pod koniec trasy w tej właśnie konkurencji The Delta Machine Tour sięgnęła po złoto. 40 kawałków zagranych na żywo daje tej trasie pozycję lidera. Nie są to liczby powalające jeżeli porównujemy to z takimi gigantami, jak Perl Jam, czy U2 (ostatnia trasa, to 60+ wykonanych utworów, ale i dłuższa trasa) i myślę, że coś by się jeszcze znalazło ze światowej czołówki, ale jak na depeche MODE, to całkiem sporo.
Poprzednia trasa zakończyła się wynikiem 39 kawałków wykonanych na żywo, co już było rekordem. Przez wiele miesięcy obie trasy szły łeb w łeb, bo Dave’owi nie chciało się zmieniać za wiele, dopiero w końcówce Dave wyrównał dzięki Stripped [1], a Martin przechylił szalę na korzyść The Delta Machine Tour swoim wykonem Blue Dress [13].
To skoro już wiemy, że jest złoto, to teraz zajrzyjmy głębiej i popatrzmy kto i co przyczyniło się do 1 miejsca. Najpierw podział po płytach.
Podział po płytach i częściach trasy. (114 występów)
Albumy
Total
Promo (8)
1 leg (37)
2 leg (24)
3 leg (45)
Delta Machine Playing The Angel Exciter The Singles 86>98 Ultra Songs Of Faith And Devotion Violator Music For The Masses Black Celebration The Singles 81>85 Some Great Reward A Broken Frame Speak & Spell
Jako, że była to promocja The Delta Machine Tour, to najwięcej utworów zostało wykonanych z tego albumu. Przed trasą słyszeliśmy zachwyty, jak to ta płyta jest bardzo koncertowa i praktycznie każdy kawałek nadaje się do grania na żywo, w przeciwieństwie do poprzedniej płyty, gdzie numery koncertowo słabo się sprawdzały. No i? No i dupa… na poprzedniej trasie zespół zagrał… również 10 numerów z jakoby niekoncertowej płyty. […] instrument niestrojny? czy się muzyk myli? […] zapytam za wieszczem. Jest to jedna z najbardziej nie zrozumiałych decyzji tej trasy. To, że wywalają numery z aktualnie promowanej płyty, to już się przyzwyczaiłem (nie oni jedyni). Jednak zawsze było to coś za coś. Nothing Is Impossible za I Want It All, a The Sinner In Me jako zamiennik na drugą noc, Miles Away za Come Back, a ten jako zamiennika na podwójne koncerty. Uważam, że to jeden z największych zawodów tej trasy. Jeżeli Secret To The End i Goodbye nie żarło na koncertach, co w jakiejś mierze było prawdą, to warto było się zastanowić, czy miejsce dla tych kawałków jest najlepsze, czy nie dać czegoś w zamian. W 2006 roku, również pod wpływem fanów Panowie dodali do setu Nothing Is Impossible. Podobnie było z Photographic. Tym razem osobiście nie czułem, aby była taka presja ze strony fanów, a i zespół jakby bardziej impregnowany był na sugestie. Więcej napiszę o tym jeszcze pod koniec wpisu.
Znowu pod koniec trasy były momenty, gdy pojedyncze koncerty były raczej promocją Songs Of Faith And Devotion, niźli Delta Machine. Po trasie w 2010 miałem nadzieję, że więcej się to już nie powtórzy.
Idźmy dalej. Proponuję teraz popatrzeć na podziały wykonanych utworów między Dave’a i Martin’a oraz – pełna elektronika vs. wersje bare. Najpierw poprzednia trasa:
Podział po wykonaniach i częściach trasy. (104 występy)
Podział po wykonaniach i częściach trasy. (114 występów)
Wokal
Total
Promo (8)
1 leg (37)
2 leg (24)
3 leg (45)
Gahan Gore
26 14
9 2
25 10
21 10
21 11
Razem
40
11
35
31
32
_
Podział elektronika vs „akustyki”. (114 występów)
Total
Pełna elektronika Wersje bare
28 12
Razem
40
Na tej trasie nie było duetów. Mix Dave vs Martin również jest porównywalny, chodź niestety tendencja jest na korzyść Martina. Jednak to nad czym za cholerę nie mogę przejść do porządku dziennego, to postępująca plumkenizacja wykonywanych utworów. Nosz… 31 vs 8 w 2009/2010, a po ostatniej trasie 28 vs 12 ???!!! Byłem i tak wyrozumiały, bo policzyłem A Question Of Lust [3] jako pełna elektronika, a powinienem jako plumkanie. W końcu na trzy wykonania 2 były pianinkowe, ale niech tam. Nie zmienia to jednak faktu, że już 1/3 wykonywanych utworów przez elektroniczny zespół jest kompletnie obrane z tego, za co ten zespół pokochały miliony. Jak żyć? Dave śpiewa m/w tyle samo, choć tendencja jest niestety zniżkowa. Gore za to wali nas w rogi. Smutny to obraz, bo wychodzi na to, że na ostatniej w ich życiu trasie będziemy chodzić na koncerty poezji śpiewanej, a jedynie na bisy chłopaki odpalą klawesyny, żeby zagrać 3 największe hity. Na Touring The Angel był podział elektonika vs „akustyki” 28 do 5. Gdzie te czasy? <się zapytam wznosząc brew w kierunku nieba>
Na koniec tej części jeszcze jedna ciekawostka. Zestawienie wszystkich utworów granych na świeżo zakończonej trasie w kolejności malejącej od najczęściej granych do najmniej, sortowane po Totalu. Zamieściłem takie podsumowanie dla 3 nogi, to zamieszczam i tym razem + pozostałe legi:
Lista wykonów każdego kawałka na całej trasie. (114 występów)
Enjoy The Silence Personal Jesus Heaven Angel Walking In My Shoes Welcome To My World Precious Never Let Me Down Again A Pain That I’m Used To Just Can’t Get Enough A Question Of Time I Feel You Policy Of Truth Black Celebration Halo Should Be Higher _ Soothe My Soul Barrel Of A Gun But Not Tonight Home _ Shake The Disease Behind The Wheel The Child Inside Goodbye Secret To The End Higher Love Slow When The Body Speaks Judas In Your Room Blue Dress Only When I Lose Myself Soft Touch/Raw Nerve World In My Eyes John The Revelator Somebody A Question Of Lust Condemnation Leave In Silence Stripped
Niech każdy popatrzy sobie na to we własnym zakresie i wnioski wyciągnie samodzielnie. Dla mnie to zestawienie pokazuje jak bardzo setlista była stabilna. Na to zestawienie położyłbym dwie linie. Na poziomie 16. kawałka i 20. kawałka. Dlaczego tak? Bo set główny kończył się m/w na 16 numerze, a set jako taki kończył się na 20. kawałku. Po 16 kawałku tego zestawienia następuje spore załamanie częstotliwości wykonywanych utworów. Mamy 2 numery od Gore’a. Wychodzi z tego prawie idealny set z ostatniej nogi. Pozycja nr 20, to również dokładnie 50% wszystkich koncertów zagranych na trasie.
3. Przedstawienie, podsumowanie i inne przemyślenia.
Trasa w oczach wielu fanów składała się z 2 części. Tego, co działo się do zakończenia pierwszej nogi w Europie, oraz 2 pozostałych części w Ameryce Północnej i po raz drugi w Europie. Zarówno trasa promo, jaki pierwsza noga to euforia, radość i właściwie nie zmącony zachwyty. Dwie kolejne nogi, to… powiedzmy eufemistycznie stan daleki od zadowolenia.
Ja bym postawił lekko kontrowersyjną tezę odbiegającą od powszechnego złorzeczenia na jesienno-zimową trasę po Europie. Problem wcale nie leży w tym, że zagrali taką trasę zimą, że poziom zmian był jaki był. Uważam, że chodzi o coś zupełnie innego….
Jeżeli popatrzymy na 3 nogę, jako samoistny byt, to nie jest to ani nadzwyczaj słaba, ani nadzwyczaj odkrywcza seria koncertów. Była to dosyć przyzwoita robota wykonana 45 razy. Ani setlistowo, ani długością koncertów nie zaskoczyli. Ta noga zupełnie nie odbiega od tego, co widzieliśmy na innych trasach w minionych latach. depeche MODE byli dokładnie tacy, jak w minionych latach właściwie od samego zarania koncertowych podbojów.
Zdarzały się nawet gorsze historie na poprzednich trasach. Że wspomnę tylko Touring The Angel na której zespół wykonywał w końcówce trasy set składający się z 18! utworów. Exciter Tour też został skrócony, Tour Of The Universe w Europie na jesieni 2009 miał najpierw 20 numerów, potem 21, a potem znowu 20 i ten stan utrzymał się do końca trasy. Trasa w 2013/2014 była być może ciut spokojniejsza, ale to wszystko.
Problem z The Delta Machine Tour leży w pierwszej nodze i tym, co działo się przed startem trasy. Tak na prawdę wybrykiem natury był set składający się z 23 kawałków. Jak skończył się koncert w Nicei 2013.05.04, to jedna z pierwszych myśli było pytanie jak długo utrzymają taką długość setu. Nawet chciałem o tym napisać dosadniej w swojej recenzji z koncertu w Nicei, ale potem stwierdziłem, że nie będę psuł Wam radochy. Nigdy nie zagrali takiego setu i był to dla mnie od początku stan nienaturalny.
Druga sprawa, to fakt, że Panowie przefajnowali z obietnicami. Naopowiadali kocopałów o gigantycznych planach. Naobiecywali rzeczy, których nie byli w stanie potem spełnić. W tym o wspomnianej już koncertowości nowego albumu. Ten nadmuchany balonik w miarę czasu sflaczał. W myśl zasady, że lepsze jest wrogiem dobrego. Nabraliśmy smaka i wielu, w tym mnie, zaczęło się wydawać, że tak już będzie do końca trasy, a zespół wypracował zupełnie nową jakość. Tym czasem po chwili euforii zostaliśmy po prostu przywołani do porządku i dano nam do zrozumienia, gajowy wrócił i wszystko ma również wrócić do normy.
Bardzo fajnym pomysłem był set B i bardzo podobał mi się pomysł z graniem niektórych numerów ledwie raz lub dwa na trasie. Właśnie o to nam przecież przez lata chodziło, żeby koncerty nie były do siebie podobne, a można to osiągnąć np. limitując liczbę wykonań jakiegoś kawałka. Nie wiem, czy to planowali w każdym razie sprawili tym faktem, że trasa nabierała dodatkowego smaczku i łamała utarte schematy. Dzięki temu set Dave’a przestawał być momentami schematyczny i przewidywalny. Pozostaje tylko żałować, że nie pociągnęli tego pomysłu na regularne koncerty i nie mieszali w sposób bardziej chaotyczny (dla nas) całymi setami. Można by wtedy wydać dwa koncertowe filmy z dwoma setlisatami, albo z dwóch różnych nóg… No dobra teraz to już popłynąłem z tym 😛
Niestety stało się jednak inaczej. Po koncercie w Madrycie 2014.01.18 miałem z kumplem okazję długo rozmawiać z człowiekiem, który bardzo jasno potwierdził to, co napisałem chwilę wcześniej we wpisie pt Kosa. Nasza rozmowa była z człowiekiem, którego mógłbym swobodnie określić jako insider (duński łącznik :-P).
Osobą w 100% odpowiedzialną za wygląd setlisty na 3 nodze był Dave. To on ułożył set pod siebie, to on decydował o zmianach. Andy bardzo chciał zmian i był za tym, aby set wyglądał bliżej tego, co pamiętamy z Touring The Angel, niż to, co było na Tour Of The Universe. Był to jeden z powodów ścięcia między nimi i kultywowania szorstkiej przyjaźni na scenie. Nie dam sobie nic uciąć, czy nie było również innych powodów, ale na pewno temat kształtu setu był punktem niezgody przed startem ostatniej części trasy. Koniec trasy po drugiej Europie też nie był wcześniej planowany i coś się musiało stać w obozie, że podjęto taką decyzję.
Po raz kolejny okazało się, że depeche MODE mają ambicje na bycie stadionowym graczem, niestety po raz kolejny scena mówiła co innego. Wyprawa z halową sceną na stadiony, to jedna z nielicznych słabości tej trasy. Niestety księgowy miał tym razem znowu więcej do powiedzenia od dyrektora kreatywnego.
Najsłabszym punktem koncertów dla mnie była wizualizacja do Precious [106] i pomysł z wysadzeniem szczeniaczka na koniec trasy powinien być znaczącą informacją dla zespołu i Antona, że poziom wytrzymałości na tego typu słodyczy doszedł już do kokardy.
W poprzednim wpisie obiecałem odnieść się do odwołania koncertu w Kijowie, co też czynię. Bardzo dobrze, że ten koncert odwołano, bo mało kto miałby ochotę bawić się w czasie żałoby, gdy parę km dalej krew jeszcze nie wyschła. I nie jest to moje zdanie, tylko ukraińskich fanów. Nie mniej zagranie koncertów w Rosji pozostawiło mnie z wrażeniem, że oto Ci, którzy walczyli o swoje zostali ukarani, a Ci co są agresorami zostali nagrodzeni. Wiem, że dM w politykę się nie bawi, wiem że zobowiązania, kasa i fani z Rosji czekający na przyjazd ulubionego zespołu. Nie mniej niesmak pozostał…. Zdecydowanie rozegrałbym to inaczej np. tak, jak w 2001 robiąc dodatkowy koncert w Niemczech, wraz z imprezą sponsora na zakończenie trasy. Nie ten czas i nie to miejsce.
I to są właściwie wszystkie uwagi i przemyślenia, jakie mam. Po za tym cały koncept płyty, singli, trasy, komunikacji dookoła były na bardzo wysokim poziomie. Może zabrakło 4 singla, ale teraz to już nie jest ważne. Cały przekaz był bardzo spójny i nawet zagrywka z brakiem tytułu, opowiadanie w czasie konferencji, jacy to są zarobieni gładko wpisuje się w cały koncept. Choć już w trakcie pierwszych wywiadów Dave się wysypał, że bardzo dobrze wszystko wiedzieli i mieli dokładnie poukładane.
Ta noc powinna przejść do historii. Oczywiście można mieć ale, bo zamienione numery w większości ograne, a zespół ze zmianami nie wyszedł po za rok 1987. I nie było to wydarzenie na miarę Londynu 2010.02.17, gdy wystąpił Alan Wilder. Wszyscy jednak liczyli, że tradycyjnie Martin pociągnie zmiany drugiej nocy i max na 3 zmianach się skończy. Stało się jednak inaczej, a to cieszy.
Tym czasem, to właśnie Dave wszystkich zadziwił wywalając z setu aż 5 numerów. Martin dołożył swoją jedną zmianę i 1/4 setlisty była różna od Londynu 2013.05.28 i znacząco odmienna od setlist z poprzednich koncertów tej trasy. Ale po kolei:
Pierwsza zmiana nastąpiła już po 2 numerze, gdzie Walking In My Shoes – zastąpiło In Your Room. Numer powrócił do setlisty po raz pierwszy od koncertu w Dusseldorfie 2010.02.27. I tu zaskoczeń kilka. In Your Room nigdy nie był grany tak wysoko w setliście, to był numer drugiej części setu, a tu taka zmiana. Ważniejszy do odnotowania jest jednak fakt, że Walking In My Shoesnie zostało zagrane na koncercie po raz pierwszy od początku swojej kariery koncertowej. Utwór nigdy nie wypadł z setlisty pełnowymiarowego koncertu! Nawet na rozgrzewkowych koncertach numer był grany.
Na kolejne zmiany musieliśmy poczekać do części Martinowej. Tym czasem z koncertu dochodziły sprzeczne relacje a to, że publika jest jedną z najgorszych, jakie były na tej trasie, a to, że wprost przeciwnie. Po koncercie fani pisali, że koncert przypominał wyspy bawiących się w morzu stojących. W przeciwieństwie do Dave’a, który przechodził sam siebie i nie zaniżał formy. Nie mnie to oceniać, przytaczam tylko relacje tych co byli i bawili się i tych, co widzieli nie bawiących się.
Nastanie Martina za głównym mikrofonem sprawiło, że Only When I Lose Myself zastąpiło Higher Love i zostało wykonane po raz trzeci na tej trasie. (Ostatni raz w Belgradzie 2013.05.19.) Więcej zmian nam Martin już nie zaserwował. Pozostałe utwory znamy z poprzedniej nocy i koncertów.
Pojawienie się Dave na scenie raczej nie zapowiadało już żadnej zmiany. Myślę, że wielu zakładało, już tylko ew. zmiany w setliście bisowej u Martina. Tym czasem musieliśmy odczekać jedynie 2 numery i pojawiło się chyba największe zaskoczenie tej nocy, czyli wykonanie John The Revelator, zastępującego A Pain That I’m Used To. Jaś pauzował aż od koncertu w Atenach 2006.08.01.
Ostatnia zmiana wybrzmiała w chwilę po zakończeniu poprzedniego zamiennika. Tym razem zaszczyt bycia zastąpionym przypadł – A Question Of Time, na którego miejsce pojawił się utwór – Soft Touch/Raw Nerve. Był to debiut tego numeru na trasie. Poprzednio numer grany był na występach promocyjnych dla mediów. Do A Question Of Time wrócę jeszcze na końcu tego wpisu.
Do końca koncertu nie było już więcej zmian, choć największe emocje budziło pojawienie się ewentualnego zamiennika do Home. Na poprzednich trasach Martin przyzwyczaił nas, że wymiany utworów setliście następują właśnie na tej pozycji, a jednak nic z tego. Każdy ma swoją opinię o Home, nie zmienia to jednak faktu, że gdy w większości fani przyjęli do wiadomości fakt nie-wymiany tego numeru przez Gore’a, tuż po zakończeniu koncertu wypłynęła oryginalna setlista przygotowana na ten koncert: Wynikało z niej, że planowana była jeszcze 7 zmiana w setliście w stosunku do poprzedniej nocy i jednocześnie debiut na The Delta Machine Tour – But Not Tonight. Zmiana niby kosmetyczna, bo właściwie to by było pianinko za pianinko, nie mniej odczarowałoby to trochę przyspawanie Gore’a do Home. Niestety tak się nie stało i tu wracamy do A Question Of Time.
Wymiana A Question Of Time i nie zagranie But Not Tonight sprawiło, że tej nocy po raz pierwszy odkąd są grane utwory z albumu+single z Black Celebration nie został zagrany żaden utwór z tak szeroko pojętej produkcji. Trochę to naciągane, ale właściwie ostatnim koncertem na którym taka sytuacja miała miejsce był koncert w Warszawie 1985.07.30. Tylko, tam to było oczywista oczywistość, album Black Celebration jeszcze nie istniał. Od tamtej pory nie było żadnego pełnego koncertu, na którym choć jeden utwór nie był grany. Przeważnie to zadanie przypadało Stripped, ale jak wiemy na tej trasie ten numer jeszcze nie zaistniał.
Ogromny szacun dla Dave’a za podjęcie wyzwania i zaskoczenie. Podtrzymuję swoje zdanie, że zespół ma ludzi którzy czytają, słuchają fanów, a sam zespół słucha swoich ludzi. Cieszyć może ilość zmian, a tym jednym koncertem zespół załatwił temat i ma już 31 utworów wykonanych na tej trasie. Z But Not Tonight było by ich 32. Przypomnę tylko, że na Tour Of The Universe zespół potrzebował prawie całej trasy, żeby osiągnąć limit 39 zagranych utworów, a na Touring The Angel prawie cała trasa została poświęcona na wykonanie 32 numerów. Jak widać pod względem liczby utworów zespół zbliżył się już do Touring The Angel, albo się zrównał. Zależy kto, jak liczy. Oby to nie był jednorazowy zryw, a koncert z Londynu 2013.05.29 nie był kwiatkiem do kożucha, podobnie jak teraz jawi się Nicea 2013.05.04.
To, co jednak może smucić, to jakość aranżacji. I tu będzie lekkie marudzenie. O ile powrót John The Revelator cieszy, to wykonanie In Your Room, czy zastąpienie zbierającego co raz lepsze recenzje Policy Of Truth (które z koncertu na koncert nabiera mocy) przez World In My Eyes nie jest aż takim wielkim powodem do zachwytu. Gdyby te numery były grane w regularnej setliście, to pewnie napisałbym o nich to samo, co o Personal Jesus, czy A Question Of Time w mojej recenzji koncertu z Nicei. Szczególnie ciepło wyraziłbym się o In Your Room, który nawet kolory i ustawienia świateł ma z poprzedniej trasy.
No nic, depeche MODE od niedzieli zjawia się ponownie bardzo blisko nas, a bardzo wielu rodaków zawita do Berlina 2013.06.09, gdzie i ja będę. Oby zespół nie siadał na laurach i kontynuował, jak dotąd, w sumie na prawdę niezłą i różnorodną trasę.
PS Piszcie i komentujcie zarówno na blogu, jak i na poszczególnych stronach o koncertach na MODEontheROAD. Czekam też na Wasze recenzje i relacje z widzianych koncertów. Miejsca na serwerze jest wiele, każdy się zmieści.
Wzorem kultowej audycji w jednej ze stacji radiowych, postanowiłem zająć się tematem niedokończonym. Jako, że rozmowy, to temat rzeka i jak widać zagospodarowany, dlatego pomyślałem, że warto skupić się na niedokończonych… ale koncertach 🙂
depeche MODE w swojej historii miało koncerty, które były przewidziane, jako normalne występy. Miały się po prostu odbyć, zespół miał przytulić kiesz, publika miał się wyszaleć, a potem opowiadać na jakim to zajewistym koncercie była. Zrządzenia losu sprawiły, że działo się jednak inaczej i o tym jest ten wpis…
No dobra najpierw krótko o kryteriach wg których dobierałem koncerty. Koncert nie mógł być odwołany przed wpuszczeniem ludzi na obiekt, więc wszelkie koncerty oznaczone, jako odwołane na MODEontheROAD.com nie mogły się znaleźć w tym zestawieniu. Również nie miało znaczenia w którym momencie koncert został przerwany. Mógł być to tylko, jeden wykonany utwór, ale też mógł pozostać tylko jeden utwór do końca koncertu. Przyczyna zmiany lub skrócenia koncertu nie mogła być wcześniej zaplanowana. Zdarzenie musiało być losowe i nie przewidziane. No i musiała być wpuszczona publiczność na obiekt z myślą o uczestnictwie w koncercie.
Przerwanych koncertów w całej historii koncertowej zespołu nie ma wiele. Większość występów, dochodzi do skutku ze szczęśliwym finałem. Oczywiście jest kilka koncertów, które zostały skrócone, ale było to z góry zaplanowane, choć publika akurat nie musiała o tym wiedzieć. Mam tu na myśli np skrócony celowo koncert w Lipsku 2001.09.09. Lista przerwanych koncertów jest dosyć krótka i zaczyna się w 1984 od koncertu w…
Koncert sprawnie zbliżał się do finału, gdy zebrana publiczność poczuła nagłe wzruszenie po wykonaniu See You [79]. Nie, to nie głęboki i zaangażowany tekst See You [79] tak podziałał na pobratymców Dietera Bohlena, to któryś z uczestników koncertu zaaplikował pozostałym fanom dodatkowe wrażenia w postaci gazu łzawiącego.
Dave krzyknął do tłumu: There is a BOMB in this place, so you’d better get out! Musiało być gorąco wtedy w hali. Przed koncertami wtedy działy się duże ekscesy do tego stopnia, że gdy depeche MODE przybyło ponownie w 1986 do Niemiec, to Czerwony Krzyż odmówił zabezpieczenia medycznego koncertów. Koncerty depeche MODE postrzegano jako występy podwyższonego ryzyka.
Setlista:
Intro [excerpt from Master And Servant (voxless)] Something To Do Two Minute Warning Puppests If You Want People Are People Leave In Silence New Life Shame Somebody Ice Machine Lie To Me Blasphemous Rumours Told You So Master And Servant Photographic Everything Counts See You
Prawie 10 lat trzeba było czekać do następnego przerwanego występu. Po stosunkowo „łagodnym i łatwym przejściu” przez Europę, w Ameryce Północnej zaczęły się schody. Życie w trybie upojenia narkotykami wszelkiej maści – od fajek, aż po ciężkie dragi dawało swoje efekty. Tak też stało się właśnie owej nocy. Zespół przybył do Montrealu, ledwo drugi koncert na trasie po Ameryce Północnej, gdy Dave doznaje utraty głosu. Od początku koncertu Dave śpiewa bardzo słabo i nie równo. W miarę, jak koncert postępuje, postępuje też zanik głosu. Z numeru na numer jest co raz gorzej. Ledwo dociąga do setu Martina, w czasie którego zapada decyzja, że Dave nie wyjdzie już na scenę. Martin dostaje zadanie dokończenia koncertu przy pomocy swojego podwójnego setu.
Na tę noc setlista miała wyglądać tak: A Question of Lust / Death’s Door/ prawdopodobnie Mercy In You. Gdyby tak było, to byłby to jeden z 5 wykonów tej wersji setu na trasie. Gdyby natomiast w secie pojawił się Get Right With Me, to był by to jeden z 7 wykonów na tej trasie. Z tym, że w Ameryce Północnej set z Get Right With Me [18] wykonano jedynie raz w Houston 1993.10.10.
Martin jako dodatkowy bonus wykonał Judas [40], oraz One Caress [31]. Ciekawy jestem jak wyglądała kwestia wizualizacji podczas tego koncertu ponieważ jak pamiętacie obrazy świecone do Judas [40] i A Question Of Lust [39] to jedno i to samo. Być może był to jedyny koncert, gdzie Judas [40] było bez wizualizacji, albo był to jedyny koncert na świecie, gdzie świeczki płonęły od końca dwa razy.
Druga ciekawostka tego koncertu to fakt, że właśnie z tego feralnego koncertu pochodzi zapis One Caress [31] (bez kwartetu smyczkowego), ze smykami z klawisza, opublikowany potem na Songs Of Faith And Devotion – Live. Wbrew powszechnej opinii One Caress na SoFaD-Live to nie wynik dogrania partii klawiszowych smyków w studio, a świadomy wybór tej właśnie wersji z racji słabości wykonań kwartetów. W końcu nie ma jak to ręka Mistrza na żywo i do tego w stresie i napięciu w związku z zaistniałą sytuacją.
Setlista:
Higher Love Policy Of Truth World In My Eyes Walking In My Shoes Behind The Wheel Halo Stripped Condemnation A Question Of Lust Death’s Door Judas One Caress
Kolejny raz koncert został przerwany w Nowym Orleanie 1993.10.08, miesiąc po feralnej utracie głosu w Montrealu 1993.09.08. Tym razem nie były to przejściowe trudności wynikające ze zbyt długiego picia i imprezowania. Tej nocy zespół nie był nigdy tak blisko przerwania całej trasy w swojej dotychczasowej historii. Koncert dotarł w swoje głównej części do bisów, niestety tym razem nie było dane Dave’owi wyjść na Personal Jesus [96], którym zaczynali ostatnią część koncertu. Trzeba tu dodać, że podobnie, jak to było w 2009 w USA, również i na tej trasie koncerty były obcinane o dwa ostatnie bisy, tj Fly On The Windscreen [79] i Everything Counts [88]. Powody nie był zawsze te same. Raz mogło to wynikać, ze słabej kondycji Dave’a innym razem główną przyczyną były regulacje lokalne o ciszy nocnej, wymuszające zakończenie koncertu o określonej godzinie.
W czasie koncertu Dave doznaje lekkiego ataku serca. Prowadzony przez Gahana styl życia zaczynał odbijać mu się na zdrowiu. Organizm nie wyrabiał już. Za komentarz do całej sytuacji niech będzie wybór przez Martina utworu, który śpiewa na bis. Pewnie ze względu na krótkość utworu, ale również jako najtrafniejszy opis sytuacji Martin zaśpiewał Death’s Door [49], po czym zniknął z Alanem ze sceny kończąc tym koncert.
Wszystko to działo się w czasie, gdy Dave był wieziony do szpitala karetką na sygnale. Dave zmierzał do …Drzwi Śmierci….
Setlista:
Higher Love Policy Of Truth World In My Eyes Walking In My Shoes Behind The Wheel Halo Stripped Condemnation A Question Of Lust One Caress Mercy In You I Feel You Never Let Me Down Again Rush In Your Room Death’s Door
Na kolejny niedokończony koncert „musieliśmy” czekać do maja 2006. Koncert okrzyknięty, jako zemsta Montezumy odbył się tuż po powrocie zespołu z trzy-koncertowej wycieczki do Meksyku. Ponownie przyczyną przerwania koncertu jest utrata głosu. Dave również przez całą pierwszą część koncertu śpiewał z utworu na utwór co raz słabiej, by w momencie wyjścia na scenę na pierwszy utwór drugiej części setu utracić głos dokumentnie. In Your Room [97] nie zostaje ukończone i po kolejnej próbie wykonania zespół podejmuje decyzje o zejściu Dave’a ze sceny. Fletch robi podkład pod zaistniałą sytuację i informuje publikę o kłopotach Dave’a. Rolę głównego wokalisty przejmuje Martin i rozpoczyna swój nieplanowany recital w kolejności Leave In Silence [26], A Question Of Lust [14], Somebody [34] i Damaged People [54].
W przypadku tego ostatniego utworu warto zaznaczyć, że kawałek ten po zakończeniu zimowej trasy nie był już w planach do grania. Jest to jedyne wykonanie tego kawałka na wiosenno-letniej strasie przez Martina.
Niestety bootleg nie jest pełny, gdyż nagrywający miał problem… z nadmiernym parciem na ścianki pęcherza moczowego, wywołane nadmiernym spożyciem sikaczy, o niskiej zawartości alkoholu, który w Europie nawet obok picolo bym nie postawił. Dobra problemy ornitologiczne jakiegoś taper’a to niby nie moja sprawa, ale miały wpływ na zapis jedynego opublikowanego bootlegu z tego koncertu. Taper nie dotrwał do refrenu Damaged People [54] i ostatnie wykonanie tego numeru pozostaje nieudokumentowane. Początek też nie wystawia najlepszego świadectwa. Z całego koncertu ostał się jedynie zapis:
Leave In Silence Fletch Speaks A Question Of Lust Somebody Damaged People
Setlista:
Intro [excerpt from I Want It All] A Pain That I’m Used To A Question Of Time Suffer Well Precious Walking In My Shoes Stripped Home It Doesn’t Matter Two In Your Room Leave In Silence A Question Of Lust Somebody Damaged People
Ateny (Grecja) 2009.05.12
Ten koncert wywołać może największe zdziwienie i polemikę, ale myślę, że kryteria jakie przyjąłem do przygotowania tego opracowania w pełni uprawniają ten koncert do znalezienia się w tym zestawieniu.
Publika „rozgrzana” występem Motor, a raczej temperaturą i zbliżającym się występem, nie była kompletnie gotowa na to, co usłyszą. Koncert właściwie się już zaczynał. Opływająca kulę DM, to było takie swoiste odliczanie do pierwszych dźwięków. Tym święcąca kula była na Tour Of The Universe, czym burza i błyski na Devotional Tour.
Zamiast jednak słyszeć pierwsze dźwięki In Chains [102] publika usłyszała informację o odwołaniu koncertu z powodu „niedyspozycji” Dave’a. W czasie gdy padały poniższe słowa, Dave jechał już na sygnale do szpitala.
Post factum już wiemy, że koncert zapowiadał zmiany, które fani zobaczyli dopiero w Lipsku 2009.06.08. Otóż znana jest pełna setlista tego niedokończonego koncertu. Miał być to pierwszy koncert na tej trasie, na którym zespół miał wykonać Policy Of Truth [100], po ledwo dwóch koncertach. Dave nie był zadowolony z In Sympathy [2] jako numeru na żywo. Nie wiele brakowało, aby ten sam los podzielił Peace i Come Back [35], jednak upór Dave’a zrobił swoje. Tu przeciwnikami byli Martin i Andy. Oczywiście nie twierdzę, że to miało się stać na koncercie w Atenach 2009.05.12. W każdym razie In Sympathy [2] było jeszcze próbowane przed koncertami w Nowym Jorku 2009.08.03-04, by potem zaniechać nierównej walki.
_
Miejmy nadzieję, że na najbliższej trasie nie doświadczymy taki koncertów. W końcu nikomu nie zależy, aby koncerty przerywane były w najmniej oczekiwanych momentach. Nawet jeżeli fajnie to potem wygląda w opracowaniach, a pewien blogger dzięki temu może strzelić kolejny sensacyjny tekst i popisać się powszechnie (???) znaną wiedzą.
We wrześniu ub roku pisałem o wyprzedających się LHN’ach (tych na CD), oraz o rosnącej cenie niektórych tytułów na rynku wtórnym. Proces się będzie pogłębiał, w miarę jak stan magazynowe studia AbbeyRoad będą się upłynniać.
Nagrania koncertowe z cyklu LHN, zwane przez niektórych oficjalnymi bootlegami, dawały nam od 2006 roku wiele radości i dzięki nim możemy wielokrotnie wracać do koncertów, których byliśmy świadkami lub też znalazły się na naszej półce ze względu na unikatową setlistę, urodziny jednego z członków zespołu lub też tysiące innych powodów. Tak było do tej pory, czy będzie tak ponownie wcale nie jestem tego taki pewien.
Nie tak dawno pisałem o tym, że warto się spieszyć z zakupem archiwalnych LHN’ów, bo tak szybko odchodzą… i nie będzie 2 tłoczenia. Co prawda kiedyś zrobiono wyjątek, ale to wyjątek potwierdzający regułę.
Pomylone setlisty, literówki, błędy w opisach koncertów były na porządku dziennym w 2006 roku. W 2009 za to ukrywano fakt wywalenia z setlisty Strangelove po przez usunięcie zdjęć z tego utworu, gdzie standardem był fakt, iż na całą trasę była jedna wkładka, różniąca się opisami.
Dało się odczuć cięcie kosztów, po przez użycie mniej rozbudowanej poligrafii i tańszych plastików. Ważne jednak, żeby te minusy nie przysłoniły nam plusów, parafrazując pewien film. Może się okazać, że jeszcze zatęsknimy, za tymi wpadkami, gdy okaże się, że LHNów na nowej trasie nie będzie wcale i jedyne co nam pozostanie znowu, to własne rękodzieło.
Rok temu pisałem o kłopotach EMI i sprzedaniu się Universalowi. Do tego mówi się co raz głośniej, że nową płytę zespół wyda w Sony Music. A co to ma wspólnego z LHN? Otóż LHN to był projekt Mute i jako taki pozostawał w strukturach tej firmy. Jak wiemy przez 10 lat Mute było własnością EMI. Fakt ten sprawił, że Mute przechodząc różne restrukturyzacje i przemiany własnościowe wyzbyło się ze swoich struktur ten projekt. Właścicielem katalogu i praw stało się studio Abbey Road (EMI), które w tej chwili nie ma już z Mute za wiele wspólnego.
Na konferencji Dave odpowiedział na pytanie fana o nagrywanie kolejnej trasy w ten sposób, że nie podjęli jeszcze decyzji. Wiadomo, że w czasach, gdy projekt LHN był w gestii Mute inne były koszty i inne rozliczenia. Teraz chcąc zatrudnić tą samą ekipę zespół musi liczyć się ze zwyżką kosztów, wynikających z wynajmu firmy zewnętrznej, która oprócz sfinansowania swoich kosztów musi jeszcze zarobić coś dla siebie. Jeżeli decyzja o nagrywaniu komercyjnym koncertów dostanie zielone światło, to raczej powinniśmy się liczyć ze zwyżką kosztów.
Może się jednak też tak stać, że pozostaną nam już tylko wspomnienia.
Są takie firmy na świecie, których znaczenie jest większe, niż nazwa i potoczna świadomość przeciętnych konsumentów usług. Są takie firmy, bez których wielkie uznane marki nie mogły by być tym kim są. Dziś zaczynam cykl tekstów (a może kontynuuję?) o firmach, bez których depeche MODE nie mogłoby funkcjonować na trasie koncertowej.
Podobnie jak Apple bez Foxconn jest jedynie biurem wzornictwa przemysłowego opakowań do podzespołów Samsunga / LG / Sharpa i paru jeszcze innych dostawców komponentów w świecie emejzingu iPada, czy iPhone’a. Tak również depeche MODE, organizując trasę koncertową zatrudnia pewnych sprawdzonych partnerów biznesowych, którzy są gwarancją standardu i jakości na rynku, na którym firma depeche MODE od lat operuje.
O ile jednak o Foxconnie nie usłyszelibyśmy nigdy, gdyby nie seria samobójstw pracowników fabryk pracujących dla Apple, tak właściwie w świadomości fanów depeche MODE z firm wspierających ulubiony zespół istnieje jedynie firma Stage (piorun) Truck, która wozi dla depeche MODE cały osprzęt sceniczny, instrumenty, garderobę i jeszcze parę innych drobiazgów. Świadomość ta istnieje w umysłach fanów, bo ciężarówki Stage Truck są jak oznaka końca adwentu, niczym ciężarówki pewnej firmy od bąbelków, zbliżające się do miasta z muzyką w tle i podobizną skrzata Clausa z policzkami czerwonymi, jakby grzał od miesiąca siwuchę.
Dziś jednak będzie nie o reniferach i czerwonych lub srebrnych ciężarówkach. Dziś chciałbym zająć się pewną firmą, która wywarła na depeche MODE bardzo duży wpływ i wywiera go nadal. Mam też poczucie, że ten wpis jedynie otrze się o temat. Może to choć w jakiejś części przybliżyć Wam powody pewnych wyborów ekipy z Bassildon. Pisząc o wyżywieniu na trasie właściwie rozpocząłem już cykl opisujący firmy wspierające depeche MODE, w następnych tekstach planuję przybliżenie Wam, czym jest firma Stage Truck, Beat The Street, czy Lite Alternative.
Ten wpis będzie o firmie StageCo. Jest to belgijska firma zajmująca się budową konstrukcji scenicznych. Pierwsze doświadczenia zbierali dostarczając konstrukcje na potrzeby festiwali odbywających się od lat 80 – XX. w krajach beneluxu takich, jak – Torhout, a w szczególności Werchter z którego StageCo pochodzi. Tu zaczynali nawiązując współpracę z wieloma sławami tego świata budując stopniowo potęgę, która obecnie sprawa, że firma ta ma niebagatelny udział przy sukcesach wielu gwiazd muzyki pop. Właściwie dochodzi obecnie do takiej sytuacji, że jeżeli zespół ogłasza trasę koncertową, to w ciemno można wymienić firmy które będą odpowiedzialne za swoją część działalności koncertowej. Na pewno za transport będzie odpowiadać Stage Truck, za autokary Beat The Street, za zarządzanie trasą – Live Nation. W przypadku StageCo ten wpływ jest o wiele większy. Firma ta od lat prowadziła politykę polegającą na oferowaniu swoich usług po baaaardzo przystępnych cenach (ktoś może powiedzieć nawet, że stosują dumping) natomiast, oczywiście, było to w zamian za pewne przywileje wynikające z udziału w trasie koncertowej. Przez wiele lat firma StageCo oferowała pewien, z góry określony, standard konstrukcji scen, dzięki czemu pozwalało to na ustandaryzowanie procesu budowy sceny przez samą firmę. Pozwala to mieć na magazynie ograniczoną liczbę elementów potrzebnych do wybudowania sceny. Ogranicza to koszty logistyczne transportu. Z góry wiadomo ile ciężarówek potrzeba na przewiezienie konkretnej konstrukcji. Z czasem ten standard zaczęły przejmować inne firmy oferujące podobne usługi również na rynkach lokalnych. Doprowadziło to do sytuacji, że kapele takie jak depeche MODE przestały wozić konstrukcje scen. Tym zajmują się lokalni dostawcy, podnajmowani przez lokalnego organizatora koncertu. Pozwala to na ograniczenie kosztów zatrudnienia ekipy, wyżywienia, potencjalnego uszkodzenia takich konstrukcji w transporcie. Odpowiedzialność zostaje przeniesiona na lokalnego organizatora, od którego po prostu się wymaga – “Ma być!”.
Firma StageCo, przez lata współpracy z gwiazdami muzyki dorobiła się takiej renomy, że sposób pracy i oferowane systemy konstrukcji scen stały się standardem w branży i wiele ekip koncertowych zaczęło powoływać się na ten standard konstruując swoje warunki umów koncertowania z innymi firmami w branży w zakresie sceny i scenografii.
Kiedy muzyka na scenie zaczęła się odrywać od kabli i pozwoliło to na budowanie co raz większych i co raz wymyślniejszych konstrukcyjnie scen naturalne było, że zespoły i wykonawcy zwrócą się właśnie do StageCo po robotę.
Nawet jeżeli depeche MODE nie korzysta z usług StageCo zbyt często, to wpisanie do umowy z firmami trzecimi pojęcia Standard StageCo sprawia, że wszyscy wiedzą o co chodzi. Przykład z 2006 roku. StageCo zabezpieczało jedynie kilka wybranych koncertów na letniej trasie po Europie, tym czasem zespół wszędzie miał ten sam standard sceny.
“During the “Touring The Angel” 2005/6 World Tour, Depeche Mode played to more than 2.5 million people in 31 countries at all sizes of venue in support of their latest album ‘Playing the Angel.
The importance of the live show was underlined by the fact that the band recorded and mixed each show to create a unique high-quality CD that captured the Depeche Mode live experience.
StageCo built a three-tower roof stage system for the larger shows at eight of the European venues and some festivals during June and July. Two sets were required to fulfil the touring schedule, with Stageco’s Germany office staff looking after the six trailers’-worth of steelwork per stage.
StageCo supplied stages for eight of the shows. The rest were festivals where staging was already in place.”
Żródło: Newsletter StageCo z 2006 roku.
Z usług StageCo korzystają np organizatorzy Rock Am Ring, dlatego w 2006 zespół miał taką łatwość implementacji wnętrza swojej sceny w konstrukcję festiwalową.
Wielu fanów narzeka, że zespół od lat jeździ właściwie z tą samą sceną, a zamiana materiałowego ekranu na którym wyświetlane są projekcje z 2 projektorów, jak to miało w 2001 roku na rzecz transparentego ekranu led z Tour Of The Universe, to jedynie kosmetyka. Ale dzięki temu zespół może ze sobą wozić jedynie czerwoną podłogę montowaną na konstrukcji sceny oraz ekran + instrumenty i mamy gotowy koncert. Takie dodatki, jak wybieg są jedynie niuansami. Dlatego też m.in. często jednym ze sposobów na rozróżnienie z którego koncertu jest dana fotka jest właśnie kształt wybiegu, który jest zapewniany razem z konstrukcją sceny przez lokalnego dostawcę i często jest wynikiem lokalnych ograniczeń obiektu koncertowego.
No dobrze to jak to jest, że inne zespoły mają takie gigantyczne sceny i jeżdżą z nimi po świecie i żyją. A depeche MODE nie może tak, choć raz… od 1993 roku?
Dla zespołu to same plusy: stosunkowo niskie koszty logistyczne, wysoka powtarzalność koncertów, szybki zwrot z poniesionych kosztów na produkcję sceny i oprawy koncertu. Jakie to ma znaczenie niech świadczy fakt, że U2 w 2009 roku musiało zagrać 42+ koncerty, żeby wyjść na 0 w części koszty produkcji scen(y) i oprawy wizualnej. Dopiero od okolic koncertu w Pasadenie mogli zacząć mówić, że zarabiają na utrzymanie siebie i ekipy zatrudnionej przy obsłudze trasy – hotele, wyżywienie, paliwo, przeloty itp. Tak na marginesie za budowę sceny U2 na ostatniej trasie i poprzedniej również, też odpowiadało StageCo. A nie mówimy tu jeszcze o zysku na czysto dla członków zespołu.
Na koniec taka refleksja. Przeglądając oficjalną stronę firmy StageCo nie znajdziemy nic na temat konstrukcji z jakimi depeche MODE jeździ od lat po świecie. Są za to z dumą prezentowane takie konstrukcje jak U2, Take That czy Rolling Stones. Wszystkie zdjęcia scen są konstrukcjami nieszablonowymi. Z dumą prezentowane są tylko przedsięwzięcia wybiegające po za standard… Standard StageCo. Oficjalna strona www StageCo.
Dziś przyszedł czas na wyjaśnienie kolejnego specyficznego pojęcia ze świata koncertów i bootlegów. Postaram się opisać skąd się to pojecie wzięło, jak powstają IEMy i czym różnią się od soundboardów, których są bliskimi kuzynami. Jest to wg mnie najbardziej niszowa forma fanowskiej rejestracji koncertów, ale jednocześnie najbardziej zaawansowana technologicznie i najbardziej pożądana. Z tą niszowością to też sprawa umowna, w przypadku fanów depeche MODE zapewne tak. Ale np. dla fanów U2 słuchających bootlegów U2 już nie koniecznie. To też mam nadzieję wyjaśni się w trakcie czytania tego tekstu.
Zanim przejdę do wyjaśniania 'Skąd się biorą IEMy’ najpierw rozszyfruję sam skrót. IEM znaczy tle co In-Ear Monitoring, a po naszemu to po prostu odsłuchy.
Odsłuchy są potrzebne po to, aby muzyk lub wokalista słyszał co gra lub śpiewa na scenie. No ale na koncercie jest przecież głośno i taki artysta nie słyszy co gra? Nie do końca…
Dźwięk idący z głośników skierowany jest na publikę, przez co może być gorzej słyszalny, lub też ze zniekształceniami lub opóźnieniem. Odsłuch daje informację, czy to, co jest grane, dociera do fanów w sposób prawidłowy, czy poszczególni muzycy się zgrywają i nie tworzą kakofonii itp. Jeżeli gra zespół, to każdemu muzykowi zależy, aby przede wszystkim słyszeć siebie, swój instrument, aby wiedzieć, czy gra czysto. Kiedyś na festiwalach można było zobaczyć piosenkarzy zatykających jedno ucho, dzięki temu w głowie tworzyło się pudło rezonansowe i piosenkarz mógł słyszeć swój śpiew. Tak było dawniej teraz stosuje się właśnie odsłuchy. Wiem, że to nadal nie wyjaśnia co mają odsłuchy wspólnego z bootlegami. Zanim przejdę dalej, trochę historii, która pozwoli wyjaśnić częściowo dlaczego nie ma bootlegów depeche MODE, których źródłem są IEM’y
W czasach, gdy żył Elvis i chciano mu ustawić na krańcu sceny odsłuchy on stwierdził, że prawdziwy muzyk to słyszy to, co mu zespół zapodaje w taki sam sposób jak słyszy to publika. Jeżeli publika słyszy dobrze, to on też będzie słyszał właściwie. Ponieważ towarzyszący muzycy są ustawieni z tyłu, to jedyny możliwy dźwięk powinien dochodzić zza jego pleców, a nie pałętać się gdzieś pod nogami. Tak było dla niego naturalne, a ustawianie odsłuchów z przodu to fanaberia przeszkadzająca w śpiewaniu, odgradzająca go publiki.
Z czasem odsłuchy się upowszechniły i zajęły swoje miejsce na krańcach sceny. Stopniowo postęp technologiczny i zwiększające się wymagania muzyków, spektaklu muzycznego, jakim jest koncert wymusiły miniaturyzację odsłuchów, by finalnie wylądować w uszach muzyków. Stąd angielska nazwa In-Ear Monitoring, czyli system odsłuchów dousznych. Dlaczego odsłuchy sceniczne przestały wystarczać? Ponieważ sceny koncertowe się zmieniały, nastąpiła gigantomania, pojawiło się coś takiego jak wybiegi. Tyle, że odsłuchy były gdzieś tam daleko na scenie, a muzyk w tym czasie kroczył dumnie po wybiegu nie słysząc co śpiewa, bo następny zestaw odsłuchów stał dopiero na końcu wybiegu. Tak, jak w pewnym momencie pozbawiono mikrofony kabli, aby dać więcej swobody wokaliście i muzykom, również odsłuchy zminiaturyzowano, wsadzono do uszu i pozbawiono sporej części kabli.
Postęp technologiczny sprawił, że wykonawców śpiewających bez odsłuchów dousznych zaczęło ubywać z roku na rok. Obecnie dochodzi do tego, że Ci, co nie używają IEMów są postrzegani jak dinozaury. IEMy stały się standardem. Jednym z niewielu wokalistów, który nie używa IEMów jest Dave Gahan. Doskonałym przykładem, gdy artysta milknie krocząc dumnie po są fragmenty, gdy Dave w czasie World In My Eyes wychodzi na scenę (dlaczego to się dzieje wczesie przerwy w śpwieaniu), Peace, Enjoy The Silence na ostatniej trasie.
Być może jest to jeden z powodów tego, iż w czasie minionej trasy wielu zarzucało mu fałszowanie lub brak zgrania z resztą muzyków. Odsłuchy obok wielu plusów w pewnym sensie odgradzają publikę od wokalisty. Wokalista słyszy tylko tyle, ile jego mikrofon zbierze z publiki. W pewnym sensie wokalista przez cały koncert słucha soundboardu z uwypukleniem swojego wokalu. Dla wokalisty publika słyszana przez odsłuchy (a raczej niesłyszana) wygląda jak oglądanie TV z włączonym „MUTE” Wiele razy spotykałem się z tym, że śpiewający, aby coś usłyszeć od publiki wyjmowali odsłuchy, bo inaczej nie byli w stanie złapać kontaktu. Co ma wspólnego fałszowanie z brakiem odsłuchów w uszach? Otóż Dave jako ruchliwa bestia podróżuje przez całą scenę i często traci kontakt z odsłuchami umieszczonymi na scenie, ale to nie jest cała prawda. Współczesne systemy odsłuchowe otworzyły pole do dużo większego wsparcia muzyków na scenie.
W IEM’ach muzyk może nie tylko słyszeć siebie i swój instrument, a następnie resztę muzyków w tle, ale też może słyszeć pracujący metronom wyznaczający taktowanie utworu, Wszystko po to, aby śpiewać możliwie czysto, możliwie powtarzalnie i zgrywać się z resztą ekipy. Może komunikować się z innymi muzykami, może również słyszeć informacje przekazywane przez ekipę nagłaśniającą koncert. Dotarliśmy do takich czasów, gdzie zespoły zamieniają się w aktorów, a scena jest jedynie miejscem, z góry wyreżyserowanych spektakli. Całością kieruje reżyser który mówi kiedy wokalista ma zacząć śpiewać pilnuje aby np. gitarzysta wszedł we właściwym miejscu z solówką, albo spowalnia jakiś instrument, gdy za szybko zaczyna swoją partię. Dzięki dousznym odsłuchom zespół może wiedzieć, co dzieje się z pozostałymi członkami zespołu, gdy częścią sceny są wybiegi rozchodzące się w różne strony. W pewnym sensie zespół oddaje część odpowiedzialności za to, co się dzieje na scenie komuś kto nawet na niej nie jest. Z punktu widzenia użyteczności same plusy, choć estetycznie nie jest to najlepszy ozdobnik uszu. Również zabija sporą część spontaniczności na scenie i odbiera pewien czar niepowtarzalności koncertu. Trzeba jednak zrozumieć, że w czasach, gdy zagranie konkretnego akordu może sprawić iż na ekranie pojawi się jakiś obraz lub w odpowiedni sposób zaświecą się światła sprawia często, że to muzyk jest przedmiotem / narzędziem akcji, dla kogoś kto koordynuje spektakl, a nie sam kreatorem. Takie czasy….
W depeche MODE odsłuchów dousznych używają Martin Gore, Christian Eigner, Peter Gordeno. Odsłuchów scenicznych używają za to Dave i Andy.
No dobrze, ale co z tymi bootlegami? Już wyjaśniam. Odsłuchy zapewniają sporą dozę swobody ruchu i są ze wszechmiar użyteczne. Dzieje się tak dzięki pozbawieniu artysty kabla łączącego wykonawcę z aparaturą ustawioną za sceną. Podobnie jak w przypadku mikrofonów bezprzewodowych komunikacja odbywa się droga radiową. Jednak IEMy z technicznego punktu widzenia mają dla zespołów jeszcze jeden słaby punkt.
Sygnał radiowy przesyłany między muzykiem, a stacją bazową bardzo łatwo przechwycić. Fani zespołów używający IEMy zaczęli wykorzystywać ten fakt i zaczęli nagrywać koncerty przechwytując właśnie sygnał z IEMów. Wystarczy ustawić tzw scanner (potocznie nazywany krótkofalówką) na odpowiedni kanał i można usłyszeć cały koncert, co więcej nie trzeba być pośród publiczności, wystarczy ustawić się gdzieś na parkingu w pobliżu hali i otrzymujemy odsłuch koncertu gratis. Wszystko jest kwestią jakości zakupionego sprzętu, a w szczególności zasięgu anteny. Teraz wystarczy już tylko podłączyć sprzęt nagrywający i mamy temat załatwiony. Oczywiście im dalej od sceny tym nagranie może być bardziej zniekształcone i zaszumione. Historia zna jednak takie przypadki, że bootleg z koncertu powstał w bagażniku samochodu.
Na początku tekstu napisałem, że IEMy to właściwie pewien rodzaj soundboardów. To prawda, nie mniej są pewne różnice. W poprzednim tekście szerzej o tym pisałem. Teraz wystarczy, że powiem iż SBD jest zapis sygnału na sumie ze stołu mikserskiego wszystkich muzyków na m/w tym samym poziomie słyszalności, z ledwo słyszalną publiką. Tym czasem nagrania z IEMów, to zapis odsłuchu jednego muzyka, lub wokalisty, który przede wszystkim słyszy siebie i swój instrument. Dlatego najpopularniejszymi „ofiarami” tego sposobu nagrywania bootlegów są wokaliści lub gitarzyści, dużo rzadziej basiści, czy pałkerzy. Choć tak na marginesie, to właśnie słaba jakość linii basowej, czy perkusyjnej jest najczęstszą słabością bootlegów tzw audience recordings, czyli robionych z publiki.
Jeżeli drogi czytelniku dotarłeś do tego miejsca, to myślę, że już wiesz dlaczego nie ma IEMów z koncertów depeche MODE. Po prostu nie ma od kogo nagrywać. Dave nie używa odsłuchów dousznych, a dotychczasowe doświadczenia z nagraniem, którego źródłem był przechwycony sygnał z odsłuchu Petera Gordeno (Dusseldorf 2006.02.21) skutecznie zniechęciły potencjalnych zapaleńców do dalszej twórczej pracy na tym polu. Osobiście bardzo lubię IEMy i słucham ich dosyć sporo od innych zespołów. Trzeba jednak przyznać, że zapisy z IEMów są tylko półśrodkiem. Dlaczego? Tego typu nagrania dają bardzo dobrą jakość zapisu, nieosiągalną dla bootlegów nagrywanych z publiki. IEMy są jednak przekoszone w jedną ze stron jako, że uwypuklają tylko jednego z członów zespołu. Podobnie, jak i mi zaczęło to przeszkadzać innym fanom. Reakcją na problemy egzystencjalne bootlegerów stało się grupowe nagrywanie IEMów, gdzie każdy bootleger rejestruje sygnał innego muzyka, do tego dodając jeszcze nagranie z publiczności otrzymujemy bootleg o niespotykanej do tej pory jakości. To gdzie można dostać takie bootlegi? Zapytacie. Odpowiadając po pejsbookowemu… 'to skomplikowane’. Teoretycznie można je ściągnąć z sieci. Praktycznie zapisów audio samych w sobie właściwie nie ma. Takie miksy kilku IEMów i nagrania z publiki robi się na potrzeby fanowskich multicamów.
Przed koncertem społeczność fanów umawia się na nagranie koncertu z kilku kamer. Od początku wszystko jest zaplanowane kto, gdzie stoi na jakie miejsce kupuje bilet, a nawet kogo filmuje. Podobnie jest z ekipą rejestrującą audio, która z góry wie na czym się skupić. Po odpowiedniej obróbce otrzymujemy nagranie właściwie bliskie profesjonalnemu koncertowi (przy zachowaniu wszelkich proporcji oczywiście). Tego typu muliticamów z koncertów U2, Metallicy, czy innych artystów pojawia się sporo i są dla mnie tym najwyższym stadiów rozwoju rejestracji bootlegów, jakie fani są w stanie osiągnąć. Później są już tylko profesjonalne rejestracje.
Na koniec tego, i tak już długiego, tekstu pora sobie odpowiedzieć na pytanie, czy kiedyś jeszcze pojawią się IEMy z koncertów depeche MODE. Przede wszystkim trzeba pamiętać, że jest to inwestycja w sprzęt paru tysi. Z tym sprzętem ryzykuje się w końcu utratę jego i kłopoty ze służbami porządkowymi. Skupiłbym się też na zapisie z odsłuchów Martina, a nie Petera. Słuchając tego Dusseldorfu czasami ciężko było oprzeć się wrażeniu, że słucha się zupełnie innego koncertu, niż tego na którym miałem okazję osobiście być, a sam Gordeno brzmi jak pierwszoroczniak w klasie syntezatorów. Martin gra i śpiewa, chyba jednak dużo płynniej, a przynajmniej musi.
Ostatnia sprawa w odpowiedzi na powyższe pytanie, to są LHN’y. Jeżeli tego typu nagrania będą się upowszechniać na całą trasę i ich jakość będzie wzrastać (wszyscy pamiętamy problemy z jakością nagrań i fałszerstwa utworów z początku TOTU w 2009 roku), to potrzeba nagrywania IEM-bootlegów jako takich zostanie baaardzo mocno zawężona do grupy fanów-taperów, bo pozostała masa fanów będzie zainteresowana już tylko LHN’ami w dowolnej postaci.
W poprzednim wpisie opisywałem wyżywienie na trasie dla raptem 11 osób zespołu, żon, kochanek i ekipy technicznej, jaka była obecna na trasie koncertowej w 1983 roku podczas Contruction Tour. Tym razem przenosimy się o 20+ lat i zahaczymy m.in. trasy Touring The Angel i Tour Of The Universe. Ekipa koncertowa na trasie rozrosła się do blisko 80 osób.
Czasy się zmieniają i zespół jest już na tyle sławny, że ich wolność poruszania w czasie trasy staje się mocno ograniczona. Do tego doszła również zmiana relacji w zespole, o całym bagażu historii będę już wspominał, bo to każdy fan doskonale je zna. depeche MODE zmieniło już swoje upodobania, co do kulinariów. Czasy wspólnego biesiadowania odeszły w zapomnienie. Teraz zespół jeżeli nie musi, to siedzi cały czas w pokojach lub udziela wywiadów.
Do 1986 zespół polegał na kateringu dostarczanym przez organizatorów poszczególnych koncertów. Zmiana nastąpiła od 1987 roku, kiedy to na stałe pojawili się członkowie ekipy odpowiedzialni za część kulinarną trasy. Byli to przeważnie zatrudnieni na potrzeby trasy ludzie z zewnętrznych firm kateringowych. W 1987 roku były to 3 osoby z firmy Flying Saucers, w 1990 roku 4 z firmy Popcorn Catering, a od 1993 roku pojawia się firma Eat Your Hearts Out z Londynu; od tej trasy stała ekipa zapewniająca wyżywienie na trasie to również 5 osób. Firma Eat Your Hearts Out, z wyjątkiem Touring The Angel obsługuje depeche MODE stale, również w latach 2009-2010. W 2005 i 2006 roku pojawia się ponownie firma Popcorn Catering, choć stosowną informację znalazłem dopiero na stronie tej firmy, a nie tourbooku. Tam nie ma śladu po tym. Oczywiście kiedy zapuści się wyszukiwanie w tym temacie, to można znaleźć również firmy dostarczające wyżywienie np. po koncertach w Polsce, ale nie ma co ściemniać, nie było to wyżywienie dla zespołu czy ekipy, a jedynie dla vipów odwiedzających koncert lub na aftershowparty i to zdecydowanie bez udziału zespołu – Tomato Catering, lub przy okazji niedoszłego koncertu w Warszawie w maju 2009.
Zespół i ekipa koncertowa są w zasadzie samowystarczalne. Ze względu na specyfikę przedsięwzięcia i często zmieniające się miejsca stacjonowania ridery techniczne dla organizatora są bardzo zwięzłe i właściwie sprowadzają się do dostarczenia narzędzi i środków potrzebnych do zapewnienia egzystencji w danym mieście. Porównania do statku i portu nasuwają się same. Ma to również zastosowanie w przypadku wyżywienia. Przykładem może być tu rider techniczny z trasy w 2006 (koncert w Bratysławie). Wszystko ogranicza się właściwie do 6 punktów. Rider skupia się raczej na zapewnieniu wyżywienia dla ekipy technicznej, niż samego bandu. Stąd jego zwięzłość. Najprawdopodobniej na 6 punktów tylko niektóre odnoszą się do samego zespołu.
6 punktów ridera dotyczące kateringu wygląda następująco:
Organizator koncertu zobowiązuje się przygotować część jadalną dla 75 osób.
W części kuchennej mają być zabezpieczone kosze do sortowania odpadów.
Dwie pojemne lodówki.
100kg lodu (chyba do drinków, mój przypis)
Jeżeli katering był zewnętrzny, to część jadalna musiała mieć wymiary 12x12m, podobnie jak część kuchenna. (trochę tego nie rozumiem, ale oki mój przypis)
Zespół ma własny katering, organizator zabezpiecza jedynie półprodukty wedle zamówienia. Każdego dnia będzie przygotowywany specjalny rider na ten temat.
I faktycznie, jak ogląda się np materiał zza kulis z Tour Of The Universe na video z Barcelony, to czasami trudno nie zauważyć, że na każdej ścianie wisi menu dnia. Oczywiście dotyczy to części zarezerwowanej tylko dla zespołu. Zakładam jednak, że przynajmniej część swojej kulinarnej aktywności zespół poświęca na pochłanianie kuchni hotelowej.
Z listy zamówień kateringowych właściwie zniknął alkohol. Z dwóch powodów. Dave, jak wiemy, od połowy lat 90. nie pije. Natomiast Martin rzucił picie właściwie z dnia na dzień podczas Touring The Angel. Jedynym odurzającym się różnymi wersjami alkoholu metylowego jest Andy i część ekipy koncertowej. To już nie czasy jak choćby z roku 2001, gdy trzeba było zapewniać ekipie koncertowej w Warszawie pełen katering bo… „mieli troszeczkę kataru” jak śpiewa inny klasyk.
Jeszcze w 1993/94 trasy koncertowe depeche MODE zostały łącznie uznane za gigantyczne i o mało, na własne życzenie, zespół nie przypłacił tego życiem, tak trasa koncertowa z 2005/06, mimo że najdłuższa jednorazowa trasa w historii (124 koncerty) już na nikim wrażenia nie robiła.
Równolegle z rozwojem rynku koncertowego w Polsce dynamicznie rozwijała się część festiwalowa, doprowadzając do tego, że obecnie to festiwale są postrzegane jako te najbardziej innowacyjne i najbardziej progresywne przedsięwzięcia muzyczne. W tym gronie wyróżnia się przede wszystkim nasz Open’er (festiwal roku 2010), ale też Coke Festiwal, Selector Festiwal (notabene prowadzone przez tę samą firmę co Opener), ale i Orange, Jarocin i parę innych. Na tych festiwalach co prawda depeche MODE nie wystąpiło jeszcze, ale odrodzenie się mody na festiwale sprawiło, że również sposób koncertowania takich kapel, jak depeche MODE musiał się nieco zmienić.
Rynek fonograficzny przeszedł (i nadal przechodzi) znaczące przeobrażenie, z jednej strony powszechna kradzież muzyki, eufemistycznie zwana ściąganiem, a z drugiej strony rewolucja cyfrowa sprawiły, że to nie płyty stały się głównym polem utrzymania zespołów, a właśnie koncerty. Bo to na nie przychodzą ludzie, którzy być może w życiu nie kupili jednej piosenki danego zespołu, ale teksty znają na pamięć.
Jeszcze lata 90. to okres rządów tzw. mejdżorsów w naszym kraju. Po wybuchu mody na polską muzykę rockową na początku lat 90. ten nurt został… mocno zredukowany, kosztem gwiazd i gwiazdeczek, których polecenia promocji przychodziły z central w UK i USA. Wielka 5, a potem 4 poukładały sobie polski rynek po swojemu. Jednak rewolucja cyfrowa sprawiła, że przychody ze sprzedaży drastycznie spadły, a koncerny fonograficzne zanim nauczyły się na nowo biznesu muzycznego miały sytuację finansową nie do pozazdroszczenia. Zespoły widząc, że płyty nie są tym źródełkiem, które zapewni im dostatnie życie, zostały zmuszone do wyruszenia w długotrwałe trasy koncertowe.
Jeszcze w 1993/94 trasy koncertowe depeche MODE zostały łącznie uznane za gigantyczne i o mało, na własne życzenie, zespół nie przypłacił tego życiem, tak trasa koncertowa z 2005/06, mimo że najdłuższa jednorazowa trasa w historii (124 koncerty) już na nikim wrażenia nie robiła.
Lata 90. to również czas zastoju / stagnacji w festiwalach na świecie ludzie odwrócili się od tego sposobu obcowania z artystami. Jeżeli spojrzymy na trasę koncertową depeche MODE z 2001, to z wyjątkiem „festiwalu” z nazwy w Polsce, depeche MODE nie zagrało na żadnym tego typu projekcie. Tymczasem Touring The Angel przynosi występy na 13 festiwalach. Miniona dekada to czas odradzania się festiwali na świecie, a w Polsce to okres nadrabiania zaległości z 30 lat bez mała. Jeżeli chodzi o trasę Exciter to był
Zmiany w sposobie słuchania muzyki sprawiły wiele zmian w funkcjonowaniu zespołów. Kiedyś trasa koncertowa była potrzebna, aby wypromować lub podciągnąć sprzedaż albumu. Koncerty były dla płyty znaczącym, ale dodatkiem. Ponieważ ludzie przestają kupować płyty, a przejście na dystrybucję cyfrową sprawia, że pojęcie albumu traci rację bytu. Tylko kwestią czasu stał się fakt, gdy dla nowych wydawnictw głównym kanałem zbytu będzie sieć, a nie sklep za rogiem. To pociąga za sobą konsekwencję, że wiele zespołów przestało wydawać albumy w klasycznym tego słowa znaczeniu. Po co to robić, jeżeli ludzie i tak wybierają sobie pojedyncze utwory i takie kupują tworząc swoje playlisty. Obmyślanie produkcji muzyki jako konceptu artystycznego o nazwie płyta długogrająca, gdzie utwory wynikają z siebie, a kolejność na płycie to wynik długich analiz i dyskusji traci rację bytu. Efektem ubocznym tej tendencji jest fakt rozkwitu kultury koncertowej i festiwalowej. Dlaczego?
Otóż co raz liczniejszą grupą uczestników koncertów są ludzie, którzy znają zespoły tylko z swoistych Greatest Hits, jakimi są playlisty ich odtwarzaczy muzycznych, a aktualnie promowany album reprezentowany jest w postaci 1-2-3 utworów. Znajomość twórczości zespołu to największe przeboje, a co za tym idzie zmusza to takie kapele, jak depeche MODE do bycia w permanentnej trasie koncertowej, czego przykładem jest obecnie U2. Zmusza to też do takiego doboru repertuaru, aby był maksymalnie przypasowany takiej publice. Co za tym idzie ciężko czasami nie odnieść wrażenia, że nowa płyta jest tylko pretekstem do zagrania jeszcze raz tej samej setlisty, tylko w innej kolejności z 2-3 numerami nowymi. Wystarczy porównać jak wyglądały setlisty depeche MODE na Touring The Angel jesienią 2005 i na wiosnę 2006. Nowe numery spełniły swoje zadanie i zostały najmocniej wycięte z setu. W 2010 roku depeche MODE potrafiło zagrać więcej numerów z Songs Of Faith And Devotion (1993), niż z aktualnie promowanego albumu. Jeżeli ktoś jednak myśli, że ta choroba dotyka jedynie depeche MODE to jest w wielkim błędzie. Na ostatnich koncertach U2 w USA zespół gra koncerty, gdzie utwory z ostatniej płyty są słownie 3, a sam album wyprzedzają numery z Achtung Baby (6), czy All That You Can’t Leave Behind (4). Ta choroba dotyka właśnie wszystkich wielkich z nadmiarem hitów i nową, kolejną płytą, która szału nie robi.
Słynna swego czasu była sprawa fanów AC(piorun)DC, którzy pisali petycje do zespołu o jakąkolwiek zmianę setu i niegranie oklepanych hiciorów, tylko sięgnięcie głębiej do swojego repertuaru. Zespół ten zagrał całą trasę koncertową – Black Ice – na jednej i tej samej setliście. Podobnie zrobi też Iron Maiden.
Przykładem z innej półki muzycznej jest Coldplay, które zapowiedziało nową płytę na jesieni, ale już teraz gra koncerty na festiwalach właśnie, gdzie w secie jest 5 nowych utworów z nowej płyty. Kiedyś to było nie do pomyślenia. Dziś album w postaci fizycznej jest właściwie wydawnictwem dla fanów i kolekcjonerów, bo cała reszta albo kupi wybrane numery online lub ukr… znaczy się „uczciwie ściągnie” z sieci.
Nie wspomnę już o Faith No More, które reaktywował się jedynie po to, aby od 2009 grać jedynie na festiwalach, a pytania o nową płytę zbywali milczeniem, śmiechem, pobłażaniem (niepotrzebne skreślić).
Oczywiście takie przesunięcie sprawiło, że coś, co było kiedyś poza zainteresowaniem wytwórni, czyli koncerty, dziś staje się polem walki między firmami klasy EMI, a agencjami koncertowymi typu Live Nation. Jeżeli dodatkowo mówi się, że depeche MODE planuje wydawać się samo, jedynie dystrybucja byłaby przez np. EMI, a pozostałe interesy pilnowane by były poprzez Live Nation, to mamy znaczący obraz wcale nie rzadkiej tendencji na rynku koncertowym.
Dopełnieniem tych informacji niech będzie fakt, iż rynek festiwalowy w Anglii w ub roku był większy niż wszystkie pozostałe aspekty rynku muzycznego (wydawniczego) razem wzięte.
Co nas czeka w takim razie w przyszłości? Od lat jest pewne wyczekiwanie względem depeche MODE kiedy kolejna płyta to będzie ta ostatnia. Właściwie od 98 roku ciągle ten wątek powraca w dyskusjach fanów. Póki co doczekaliśmy się trzech kolejnych studyjnych albumów i parę składanek w różnej formie, a zespół pracuje nad kolejną płytą zapowiadaną na 2013 rok. Być może doczekamy takich czasów, że zespół skupi się jedynie na koncertowaniu, jak robi to Sisters Of Mercy, odpuszczając sobie kolejne płyty, czy podzieli los Deep Purple, które gra po prostu kolejne trasy bez spinającej to klamry w postaci nowego albumu. Często wystarczy im data w kalendarzu i co jakiś czas mamy któreś tam Anniversary Tour.
Jeżeli trasy koncertowe depeche MODE będą wypadać w okresie wiosenno-letnim możemy się spodziewać, że znacząca część koncertów będzie przypadać na festiwale właśnie, być może kiedyś będzie nam grozić występ depeche MODE na festiwalu w Polsce. Myślę, że dla zagorzałych fanów depeche MODE będzie to wiadomość z grona tych mało pomyślnych.
Jednak to, na co czekam najbardziej, to udział koncertowy naszego kraju proporcjonalny do Niemiec. Jeżeli przyjąć, że Niemcy i Polska są terytorialnie do siebie krajami zbliżonymi 357 tys km2 vs 322 tys km2 i przy ludności odpowiednio 81 700 mln vs 38 200 mln, co daje gęstość zaludnienia 229 os na km2 vs. 121 os na km2. To z tych proporcji populacyjnych powinno wynikać, że jeżeli w Niemczech jakiś zespół gra 10 koncertów, to w Polsce powinien zagrać 4-5 występów. Wiem, że to dla niektórych marzenia ściętej głowy, ale jeżeli jednak weźmiemy pozycję najbardziej wymierną, czyli pieniądze to oczywiście ten przelicznik wygląda mniej korzystnie dla Polski, czyli stosunek siły nabywczej PKB (PPP), to na głowę mamy odpowiednio 33 361 USD vs. 18 072 USD (dane za rok 2009, czyli teoretycznie najgorszy rok minionej dekady) wynika z niej, że każdy zespół grając w Niemczech 10 koncertów, powinien w Polsce zagrać 3 koncerty. Jak widać nawet i w tym przypadku jest wiele do nadrobienia. Oczywiście wiele wynikało z braków infrastruktury, nie mniej to już się na tyle zmieniło, że trasa koncertowa po co najmniej 3-4 miastach nie powinna być w Polsce problemem.
Jedno jest pewne działo się…, na nudę narzekać nie można było. Jak przypomnimy sobie ostatnie kilka tras, wystarczyło rano otworzyć jedno z for i zobaczyć co na co wymienili i był spokój. Na ostatniej trasie takiego komfortu nie było. Oczywiście były momenty „spokoju” i 100% przewidywalności, szczególnie, że byli też tacy, co nam w tym skutecznie pomagali <:beer Jari:>, ale i tak nudno nie było.
Tym się Tour Of The Universe różniło od Touring The Angel, że ta druga była nagłą rewolucją w secie w środku trasy, a ta pierwsza permanentną ewolucją aż do ostatniego koncertu. Że jak? No już wyjaśniam….
Na przełomie 2005 i 2006 depeche MODE wyruszyło w trasę grając właściwie zamiennie jedynie numery Gore’a mącąc raptem 7-oma numerami, a i tak miejscami tylko symbolicznie. Reszta setlisty nie do ruszenia. Przyszedł kwiecień 2006 i zespół zaserwował nam radykalną zmianę setlisty, sporo nowych numerów, sporo zmian w trakcie. Koncerty w Ameryce właściwie nie był podobne jeden do drugiego. A to bisy się wydłużały, a to numery wędrowały to w górę to w dół. No było ciekawie. W Europie już jakby spokojniej, co nie znaczy nudno, ale Panowie dociągnęli do końca. Nie popisali się jedynie pod koniec trasy, gdy z setu zaczęły wypadać numery. To nie było fajne.
W 2009 roku takiego odcięcia nie było. Wszyscy czekali, że przed Amerykami, coś się zdarzy, że jak wrócą do Europy, że zimę w hali uraczą nowym setem… a tu zima. 😉 Zespół nie dokonał jednej radykalnej zmiany, natomiast zastosował metodę pełzającej zmiany setlisty, praktycznie co noc, co 2-3 koncerty byliśmy raczeni zmianą w secie, a to nowy numer, a to wywalenie, dodanie numeru w setliście. A to przetasowania utworów w górę lub w dół. Co jednak najgorsze wypadały numery, które przywracały nadzieję, że na koncertach jest miejsce również dla harkorów, nie tylko dla pikników.
My w Polsce mieliśmy jeszcze jedną ruletkę. Po odwołaniu koncertu w Wawie, właściwie przez bardzo długi czas wirowała ruletka z terminami Dlaczego w takim razie dopiero zimą zobaczyliśmy depeche MODE w Polsce? Przez wakacje. Organizatorzy koncertu w Polsce, ale też i w innych krajach bardzo nie chcieli oddawać kaski za bilety, menadżment depeche MODE, też chciał zrobić koncerty w odwołanych krajach ekspresowo. Tylko członkowie depeche MODE stanęli okoniem. Wróble ćwierkały, że w Polsce był planowany koncert na 19.09.2009, ale zespół nie miał ochoty zarywać urlopu (czyt. przerwy między trasami w Europie i Ameryce Pn.) na oddawanie koncertów odwołanych w maju.
Gdyby te koncerty się odbyły, to pewnie w styczniu mielibyśmy tylko jeden koncert. Początkowo na miejsce drugiego koncertu planowane były tradycyjnie Katowice, ale otwarcie hali widowiskowej w Łodzi zmieniły obraz koncertowej mapy Polski raz na zawsze….
No ale wyszło jak wyszło. Pewne chińskie przysłowie mówi: Obyś żył w ciekawych czasach. Zdecydowanie w świecie depeche MODE, to były ciekawe czasy. Porównując do obecnego snu zimowego wtedy, lipcu się działo… Większość zapadłych w sen obudzi się gdzieś na jesieni, gdy EMI/Mute wyda Video ze świeżo minionej trasy (zespół zarejestrował dwie noce w Barcelonie 2009.11.20-21), a potem pojawią się zapowiadane reedycje reedycji, remixy i inne duperele. Oby nadal było ciekawie.
Pomyślałem sobie, że skoro trasa się skończyła warto zebrać wszystkie występy depeche MODE razem i zrobić zestawienie 20 najczęściej granych utworów w historii zespołu. Dlaczego 20? Bo taka jest przeciętna długość setu koncertowego. Raz było to 17, innym razem 22, ale uśredniając wychodzi 20, o to one:
Ale żeby nie było tak łatwo, zanim przejdę dalej kilka uwag. Gdyby zespół miał zagrać taki set na jakimś koncercie oczywiście zaraz pojawiły by się głosy, że znowu jadą z oklepanym setem. No właśnie o to chodziło, żeby zebrać najczęściej grane, dla innych ograne numery na przestrzeni całej kariery depeche MODE. Na szczęście dla niektórych numerów były one ograne 10-20 lat temu, a potem zaniechane. Wszyscy jednak wiemy, że łaska i foch fanów na pstrym koniu jeżdżą.
Przechodząc powoli do zestawienia najpierw zobaczmy 10 numerów, które nie załapały się do finałowej 20-tki:
28. (227) People Are People – podobno mieli go grać na Tour Of The Universe, podobno najbardziej znienawidzony i wyśmiewany numer przez członków zespołu. Obecność na 3 trasach koncertowych dała mu 28 miejsce.
27. (235) Leave In Silence – Jeden z dwóch akustycznych hajlajtów trasy 2005/2006, odkuł się mocno szczególnie w drugiej części Touring The Angel. Duży powrót do poczekalni po niebytności przez 19 lat w secie koncertowym. Zanim powrócił do łask ostatni raz słyszany na żywo w Kopenhadze 1986.06.18.
26. (237) Boys Say Go! – Utwór nie grany od 1986 roku, ale bytność na wszystkich trasach (z wyjątkiem Some Great Reward Tour) z pierwszej połowy l. 80. sprawiła, że ma bardzo mocną pozycję w 3 dziesiątce zestawienia.
25. (247) New Life – Utwór po raz ostatni zagrany w Warszawie 1985.07.30. Od tamtej pory nigdy nie gościł na koncertach depeche MODE. Jeden z największych hajlajtów pierwszej pięciolatki w historii zespołu.
24. (257) It’s No Good – wypadł na chwile z setu w latach 2005/2006, nie mniej od 1997 roku obecny stale w setliście. Powrót na Tour Of The Universe na 102 koncerty dał mu powrót do poczekalni, ale czy to pozwoli powrócić mu do TOP20 zobaczymy na kolejnej trasie.
21. (274) Somebody – Utwór ma tylu zwolenników, co przeciwników. Do 1998 roku uwielbiany, po trasie The Singles 86>98 wielu go znienawidziło za interpretację Gordeno, uznawany za jeden z negatywnych przykładów ogrania w historii zespołu. Jednak jeżeli przyjrzeć się głębiej, to jedynie na 2 trasach od 1984 roku kawałek był grany koncert w koncert, natomiast na pozostałych trasach występował z różnym natężeniem jako zamiennik do głównego numeru lub był podmieniany przez inne utwory.
Tak wygląda wstęp do głównego zestawienia. Zaczynamy odliczanie od końca oto TOP20 największych ograńców w historii zespołu.
20. (ok. 317) A Question Of Lust – Jest wszędzie i zawsze… no prawie. Podobnie jak Somebody poniechany jedynie na World Violation Tour w 1990, a tak był grany na każdej trasie z różną częstotliwością, przeważnie mniejszą niż właściwa długość trasy.
19. (329) Shake The Disease – utwór przypomniany po latach, niestety w wersji akustycznej, w 2005 roku, nieśmiało próbowany w USA podczas Tour Of The Universe. Może jeszcze powróci na trasę w pełnej elektronice i z Dave’em na wokalu.
18. (331) Halo – Do Exciter Tour gościł ten utwór na każdej trasie, jedynie singlowa trasa ominęła go, bo nie był singlem. Niektórzy twierdzą, że szkoda, bo należało mu się, a poniechany pomysł z wydaniem piątego, podwójnego singla z Violator uznawany jest za jeden z wielu poważnych błędów, jakie zespół zrobił promując ten album. Nie mniej wielu za to ucieszyło, by się gdyby pojawił się ten utwór na następnej trasie zamieniając się z np A Question Of Time.
17. (342) Black Celebration – Wszyscy pamiętamy ten utwór z masakry pałeczkami, jaką dokonał na niej Christian Eigner w 2001 roku. Klasyczny utwór depeche MODE. Długo pomijany zanim został „odświeżony” w 2001 roku.
16. (360) Home – Chyba tylko zbyt późne napisanie tego utworu przez Martin’a sprawiło, że dopiero od 1997 roku jesteśmy katowani tym utworem na koncertach depeche MODE. Gdyby z taką konsekwencją Martin śpiewał Somebody, to dziś ten numer byłby w pierwszej dziesiątce tego zestawienia z liczbą około 623 wykonań. Jeszcze na trasie Touring The Angel byłem w stanie zdzierżyć ten utwór, ale „akustyczne” wykonanie na Tour Of The Universe sprawiło, miałem odruch… odwrotny. Dopiero zaangażowanie publiki, w drugiej połowie trasy, do wykonania tego numeru sprawiło, że cieplejszym okiem na niego spojrzałem. Nie mniej mam prośbę… dajmy mu już spocząć w spokoju.
15. (372) Master And Servant – kolejny z nieodżałowanych numerów zaniechanych na tej trasie. Podobno struny głosowe nie dawały rady, podobno I Feel You tak nie działa… Awans, dzięki 25 wykonaniom na Tour Of The Universe z miejsca 17 na 15.
13. (441) Policy Of Truth – Dali mu odpocząć pół trasy tylko. Tour Of The Universe nie zdążyło się rozgrzać, a Policy już było w ogniu walki. Trochę mu się dostało, za to, że raczył zamienić się z numerem z nowej płyty. Zagrany 100x na ost. trasie, chodziły ploty, że miał być grany wymiennie z In Sympathy. Wyszło inaczej. Dzięki temu jest na 13 miejscu.
12. (456) In Your Room – Jeden z numerów, któremu już dziękujemy. Tyle lat i praktycznie w jednej wersji, aż się łezka w oku kręci za wersją z Devotional Tour. Również dajmy mu spocząć w pokoju.
11. (480) World In My Eyes – Utwór, walec dla mnie. Gdy usłyszałem go podczas koncertu w Mannheim 2009.11.07 trochę się krzywiłem, ale z koncertu na koncert wracała mi wiara w niego. Początek rozwalał mnie za każdym razem jak słyszałem go na żywo. Z perspektywy czasu nie wyobrażam sobie, żeby go nie było w secie. Prędzej może zabraknąć Personal Jesus ;-)))
10. (ok. 506) Just Can’t Get Enough – Zanim policzyłem występy zakładałem, że Just Can’t Get Enough będzie wyżej, tak ze trzy-cztery oczka, jeśli nie pierwszy. Dopiero do mnie dotarło później, że mimo, iż utwór grany był na prawie każdej trasie, to jednak wczesne trasy stanowiły ledwie 50+% lub 30+% współczesnych tras, a tu długość ma znaczenie.
09. (528) I Feel You – Utwór ma właściwości lecznicze, bo nie zdziera strun głosowych w przeciwieństwie do Strangelove, czy Master & Servant. Mocno skrócona wersja z Tour Of The Universe nie naprawiła jednego problemu tego numeru – wall of sound. Zbyt duża kompresja sprawia, że ten numer z trasy na trasę jest co raz mniej selektywny, Za głośno, za często, za długo. Dave go lubi bardzo… niestety.
08. (536) Walking In My Shoes – Byłem zaskoczony faktem, iż numer jest wyżej notowany niż I Feel You. Właściwie grany tak długo i tak często jak I Feel You. Jeden rzut oka na setlisty, drugi rzut oka na historię odwołanych i skróconych koncertów i już wiadomo. Walking In My Shoes to numer grany zawsze w pierwszej połowie setu, I Feel You w drugiej. Jak coś się pipszyło, to zawsze w drugiej połowie lub koncert wypadał całkowicie. Stąd ta niewielka przewaga wypracowana od 1993 roku.
07. (549) Behind The Wheel – Kolejny numer, który miał szczęście odpoczywać ledwie pół trasy i miał nieszczęście zastąpić długo wyczekiwane Strangelove. Obecność na największych tourach depeche MODE w historii daje w finale pozycję nr 7.
06. (610) A Question Of Time – Jeżeli miałbym błagać o zaprzestanie grania jakiegoś numeru, to właśnie jest to ten utwór. Znowu na jednym patencie grany i na Touring The Angel i na Tour Of The Universe. Ktoś powie, że przecież to tylko dwie trasy. To prawda, ale ledwo 2 lata przed Touring The Angel mieliśmy solową trasę Dave’a po świecie, gdzie numer został ograny dokładnie wg tego samego patentu. Proszę, błagam 610 wykonań to na prawdę dużo!
Chwilka na rozluźnienie… się, bo zaczynamy TOP 5, tak oczywiste, a tak zaskakujące.
05. (620) Everything Counts – Chyba nieliczny numer tak ograny na który fani czekaliby, żeby go jeszcze raz usłyszeć. Przypomniany podczas połowy trasy Touring The Angel wcześniej długo leżał w zapomnieniu mimo, że do 1994 roku gościł na każdej trasie. Jedyny numer 2x wydany na singlu. Wydawało się, że nie do ruszenia, a jednak. To daje nadzieję, że inne numery spotka to samo i zrobią miejsce na np. Everything Counts.
04. (620) Enjoy The Silence – Całkowicie zasłużone 4. miejsce. Różnice są tak niewielkie, że wystarczy jeden problem z utworem z miejsca 3 lub 5 i sytuacja staje się dynamiczna. Mimo, że wielu ma już dosyć tego numeru, to jednak trudno wyobrazić sobie koncert bez Enjoy The Silence, choć z drugiej strony Just Can’t Get Enough, czy New Life, też były nie do ruszenia w latach 80. Sam utwór zaczyna być wyzwaniem dla zespołu, co raz trudniej wymyślić coś oryginalnego w warstwie aranżacyjnej. Chyba tylko patent na balladę zostaje.
03. (621) Personal Jesus – Pierwsza pozycja z pudła. Utwór ma ten sam problem, co Enjoy The Silence Na szczęście Panowie wpadli na prosty patent, który sprawił, że utwór odbiegał od utartego od wielu tras schematu. Teraz czekamy już tylko na wersję akustyczną, niczym ze strony b macierzystego singla. Naprawdę? Eeee chyba jednak nie, wolę wersję z pełną elektroniką.
02. (624) Stripped – To było kolejne zaskoczenie. Stripped tak wysoko? Utwór witany z radością jeszcze na 2 części Touring The Angel, na tej trasie już uznany za oklepańca. W swojej historii pauzował jedynie 1,5 trasy. To robi wrażenie. Co prawda aranż z Tour Of The Universe nie przypadł mi do gustu, ale przecież nie jakość w tym zestawieniu chodzi.
01. (723) Never Let Me Down Again – Kto by pomyślał. A jednak. Stawiano różnie Nr 1 to Just Can’t Get Enough,Photographic, Personal Jesus, Enjoy The Silence. Tymczasem nie… padło na Never Let Me Down Again. Numer grany na każdej trasie, jeżeli wypadałby z setu, to tylko dlatego, że Dave’a wieźliby do szpitala, albo głos by tracił. Nie ma siły, żeby nie zabrzmiał na koniec głównej części lub jako wieńczący koncert bis. Sztandarowiec w czasie którego ciary mam za każdym razem gdy nadchodzi finałowe machanie. Miazga!!!!
Od publikacji w marcu 2010, strona www.MODEontheROAD.pl jest regularnie aktualizowana i rozbudowywana, co sprawia, że ranking ten zmienił się nieznacznie. Oczywiście najbardziej aktualne zestawienie znajduje się pod powyższym linkiem w dziale TOP INDEX. Powyższe zestawienie po aktualizacji przedstawia opracowanie wykonań aktualne na lipiec 2012.
Mówi się, że jest kłamstwo, wielkie kłamstwo i statystyka. Mówi się też, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. W czasie tej trasy zaliczyliśmy z depeche MODE wzloty od zachwytu przez załamki, po znowu wzloty, ale czy koniec trasy to będzie lądowanie z telemarkiem czas pokaże. Dziś depeche MODE zaczyna ostatnią część trasy promującej Sounds Of The Universe.
A łaska fanów na pstrym koniu jeździ można dodać jeszcze. Ale do rzeczy…
Przez lata było tak: depeche MODE jechało w trasę koncertową planowało set i tłukło go przez całą trasę, co najwyżej wywalając jakiś utwór (np. Here Is The House w 1986), a jeżeli już coś dodawali, to z musiku i po najmniejszej linii oporu (Somebody w 1986), albo dlatego, że rozpoczynali promocję singla (np Shake The Disease w 1985), ale tak na prawdę potem już nic nie robili tylko jechali z niezmiennym setem do końca trasy. Często nawet i tego nie robili i grając dwie, a nawet trzy noce z rzędu na tapecie był ten sam set co noc (Londyn, Hamburg 1983, Berlin, Kolonia, Chicago, Nowy Jork 1998) długo by wymieniać.
W każdym razie opowieści członków zespołu o tym, że mają kilka taśm oznaczonych kolorami, na różne występy i dostosowują w występy do potrzeb chwili można było między bajki włożyć. Bo, ani nie czuli takich potrzeb (jak widać z historii), a jeżeli już to były to akcje typu It Doesn’t Matter do podkładu z Somebody – Tokyo 1985.04.12, czy niby akustyczne Somebody w Kopenhadze 1986.08.16.
Przez lata największym zarzutem był fakt, że nic nie zmieniają, grają w koło to samo. Potrafią setlistę jedną grać przez całą trasę. Do tego ewolucja samych utworów była nieznaczna. Zbierając bootlegi np. z trasy Construction Tour, jeżeli nie było się zainteresowanym wpadkami ze sprzętem, to właściwie wystarczyły tylko 2 booty jeden z 1983 i drugi z wiosny 1984 + występ przed Eltonem Johnem i gitara. Podobnie miała się sytuacja z trasą z 1986, czy nawet 1990. Pewne zamieszanie wprowadziła tu trasa z lat 1987/1988, ale i tu mając bootleg np z Monachium 1987.10.25, Londyn 1988.01.12, coś z Azji 1988 i 101 mieliśmy temat załatwiony. Najlepiej obrazuje to poniższe zestawienie, gdzie zestawiłem długość setu vs liczba wszystkich utworów granych na trasie.
Długość setlisty vs. Liczba utworów granych w totalu:
Speak & Spell Tour: 15/16
See You Tour: 17/17
A Broken Frame Tour: 18/20
Construction Tour: 17/18
Some Great Reward Tour: 19/21
Black Celebration Tour: 20/22
Music For The Masses Tour: 19/23
World Violation Tour: 20/24
Devotional Tour: 19/24
Exotic / US Summer Tour: 17-18/23
The Singles 86>98 Tour: 20/22
Exciter Tour: 21/29
Touring The Angel: 20-22/33
Tour Of The Universe: 20-22/38
W niektórych miejscach musiałem uśrednić, bo set był zmienny jeżeli chodzi o długość. Pierwsza liczba/liczby to długość setu, liczba po ukośniku to liczba wszystkich utworów zagranych na trasie.
Również pod względem długości obecna trasa jest jedną z dłuższych:
Music For The Masses Tour: 101
World Violation Tour: 88
Devotional Tour: 96
Touring The Angel: 124
Tour Of The Universe: 102 (jeżeli wszystko co zaplanowali zagrają, a pamiętać należy, że zagraliby więcej, gdyby nie choroba Dave’a)
depeche MODE zaczynają się zmieniać dopiero w latach 90., ale trudno zaprzeczać faktom, że dopiero ostatnie dwie trasy pod tym względem są rekordowe.
Podstawowy zarzut w rozmowach z niefanami o tym, że nie warto iść na dwa koncerty upada. Na poprzedniej jak i na tej trasie było bardzo wiele momentów, że ciężko było przewidzieć co zespół zagra z nocy na noc. Nie dość, że setlista miała różną długość, to utwory wskakiwały na jeden, dwa, kilka koncertów, to jeszcze zmieniały miejsce w secie co koncert. Dodatkowo zespół co raz częściej na Touring The Angel i Tour Of The Universe improwizował (jak na zespół elektroniczny).
Jest to też pierwsza trasa w historii zespołu gdzie na bis nie jest grany singiel z poprzedniej płyty, a do tej pory tak było, łącznie z Touring The Angel.
W liczbach wygląda to wszystko imponująco i już w tej chwili jest to trasa rekordowa.