Jeszcze w 1993/94 trasy koncertowe depeche MODE zostały łącznie uznane za gigantyczne i o mało, na własne życzenie, zespół nie przypłacił tego życiem, tak trasa koncertowa z 2005/06, mimo że najdłuższa jednorazowa trasa w historii (124 koncerty) już na nikim wrażenia nie robiła.
Równolegle z rozwojem rynku koncertowego w Polsce dynamicznie rozwijała się część festiwalowa, doprowadzając do tego, że obecnie to festiwale są postrzegane jako te najbardziej innowacyjne i najbardziej progresywne przedsięwzięcia muzyczne. W tym gronie wyróżnia się przede wszystkim nasz Open’er (festiwal roku 2010), ale też Coke Festiwal, Selector Festiwal (notabene prowadzone przez tę samą firmę co Opener), ale i Orange, Jarocin i parę innych. Na tych festiwalach co prawda depeche MODE nie wystąpiło jeszcze, ale odrodzenie się mody na festiwale sprawiło, że również sposób koncertowania takich kapel, jak depeche MODE musiał się nieco zmienić.
Rynek fonograficzny przeszedł (i nadal przechodzi) znaczące przeobrażenie, z jednej strony powszechna kradzież muzyki, eufemistycznie zwana ściąganiem, a z drugiej strony rewolucja cyfrowa sprawiły, że to nie płyty stały się głównym polem utrzymania zespołów, a właśnie koncerty. Bo to na nie przychodzą ludzie, którzy być może w życiu nie kupili jednej piosenki danego zespołu, ale teksty znają na pamięć.
Jeszcze lata 90. to okres rządów tzw. mejdżorsów w naszym kraju. Po wybuchu mody na polską muzykę rockową na początku lat 90. ten nurt został… mocno zredukowany, kosztem gwiazd i gwiazdeczek, których polecenia promocji przychodziły z central w UK i USA. Wielka 5, a potem 4 poukładały sobie polski rynek po swojemu. Jednak rewolucja cyfrowa sprawiła, że przychody ze sprzedaży drastycznie spadły, a koncerny fonograficzne zanim nauczyły się na nowo biznesu muzycznego miały sytuację finansową nie do pozazdroszczenia. Zespoły widząc, że płyty nie są tym źródełkiem, które zapewni im dostatnie życie, zostały zmuszone do wyruszenia w długotrwałe trasy koncertowe.
Jeszcze w 1993/94 trasy koncertowe depeche MODE zostały łącznie uznane za gigantyczne i o mało, na własne życzenie, zespół nie przypłacił tego życiem, tak trasa koncertowa z 2005/06, mimo że najdłuższa jednorazowa trasa w historii (124 koncerty) już na nikim wrażenia nie robiła.
Lata 90. to również czas zastoju / stagnacji w festiwalach na świecie ludzie odwrócili się od tego sposobu obcowania z artystami. Jeżeli spojrzymy na trasę koncertową depeche MODE z 2001, to z wyjątkiem „festiwalu” z nazwy w Polsce, depeche MODE nie zagrało na żadnym tego typu projekcie. Tymczasem Touring The Angel przynosi występy na 13 festiwalach. Miniona dekada to czas odradzania się festiwali na świecie, a w Polsce to okres nadrabiania zaległości z 30 lat bez mała. Jeżeli chodzi o trasę Exciter to był
Zmiany w sposobie słuchania muzyki sprawiły wiele zmian w funkcjonowaniu zespołów. Kiedyś trasa koncertowa była potrzebna, aby wypromować lub podciągnąć sprzedaż albumu. Koncerty były dla płyty znaczącym, ale dodatkiem. Ponieważ ludzie przestają kupować płyty, a przejście na dystrybucję cyfrową sprawia, że pojęcie albumu traci rację bytu. Tylko kwestią czasu stał się fakt, gdy dla nowych wydawnictw głównym kanałem zbytu będzie sieć, a nie sklep za rogiem. To pociąga za sobą konsekwencję, że wiele zespołów przestało wydawać albumy w klasycznym tego słowa znaczeniu. Po co to robić, jeżeli ludzie i tak wybierają sobie pojedyncze utwory i takie kupują tworząc swoje playlisty. Obmyślanie produkcji muzyki jako konceptu artystycznego o nazwie płyta długogrająca, gdzie utwory wynikają z siebie, a kolejność na płycie to wynik długich analiz i dyskusji traci rację bytu. Efektem ubocznym tej tendencji jest fakt rozkwitu kultury koncertowej i festiwalowej. Dlaczego?
Otóż co raz liczniejszą grupą uczestników koncertów są ludzie, którzy znają zespoły tylko z swoistych Greatest Hits, jakimi są playlisty ich odtwarzaczy muzycznych, a aktualnie promowany album reprezentowany jest w postaci 1-2-3 utworów. Znajomość twórczości zespołu to największe przeboje, a co za tym idzie zmusza to takie kapele, jak depeche MODE do bycia w permanentnej trasie koncertowej, czego przykładem jest obecnie U2. Zmusza to też do takiego doboru repertuaru, aby był maksymalnie przypasowany takiej publice. Co za tym idzie ciężko czasami nie odnieść wrażenia, że nowa płyta jest tylko pretekstem do zagrania jeszcze raz tej samej setlisty, tylko w innej kolejności z 2-3 numerami nowymi. Wystarczy porównać jak wyglądały setlisty depeche MODE na Touring The Angel jesienią 2005 i na wiosnę 2006. Nowe numery spełniły swoje zadanie i zostały najmocniej wycięte z setu. W 2010 roku depeche MODE potrafiło zagrać więcej numerów z Songs Of Faith And Devotion (1993), niż z aktualnie promowanego albumu. Jeżeli ktoś jednak myśli, że ta choroba dotyka jedynie depeche MODE to jest w wielkim błędzie. Na ostatnich koncertach U2 w USA zespół gra koncerty, gdzie utwory z ostatniej płyty są słownie 3, a sam album wyprzedzają numery z Achtung Baby (6), czy All That You Can’t Leave Behind (4). Ta choroba dotyka właśnie wszystkich wielkich z nadmiarem hitów i nową, kolejną płytą, która szału nie robi.
Słynna swego czasu była sprawa fanów AC(piorun)DC, którzy pisali petycje do zespołu o jakąkolwiek zmianę setu i niegranie oklepanych hiciorów, tylko sięgnięcie głębiej do swojego repertuaru. Zespół ten zagrał całą trasę koncertową – Black Ice – na jednej i tej samej setliście. Podobnie zrobi też Iron Maiden.
Przykładem z innej półki muzycznej jest Coldplay, które zapowiedziało nową płytę na jesieni, ale już teraz gra koncerty na festiwalach właśnie, gdzie w secie jest 5 nowych utworów z nowej płyty. Kiedyś to było nie do pomyślenia. Dziś album w postaci fizycznej jest właściwie wydawnictwem dla fanów i kolekcjonerów, bo cała reszta albo kupi wybrane numery online lub ukr… znaczy się „uczciwie ściągnie” z sieci.
Nie wspomnę już o Faith No More, które reaktywował się jedynie po to, aby od 2009 grać jedynie na festiwalach, a pytania o nową płytę zbywali milczeniem, śmiechem, pobłażaniem (niepotrzebne skreślić).
Oczywiście takie przesunięcie sprawiło, że coś, co było kiedyś poza zainteresowaniem wytwórni, czyli koncerty, dziś staje się polem walki między firmami klasy EMI, a agencjami koncertowymi typu Live Nation. Jeżeli dodatkowo mówi się, że depeche MODE planuje wydawać się samo, jedynie dystrybucja byłaby przez np. EMI, a pozostałe interesy pilnowane by były poprzez Live Nation, to mamy znaczący obraz wcale nie rzadkiej tendencji na rynku koncertowym.
Dopełnieniem tych informacji niech będzie fakt, iż rynek festiwalowy w Anglii w ub roku był większy niż wszystkie pozostałe aspekty rynku muzycznego (wydawniczego) razem wzięte.
Co nas czeka w takim razie w przyszłości? Od lat jest pewne wyczekiwanie względem depeche MODE kiedy kolejna płyta to będzie ta ostatnia. Właściwie od 98 roku ciągle ten wątek powraca w dyskusjach fanów. Póki co doczekaliśmy się trzech kolejnych studyjnych albumów i parę składanek w różnej formie, a zespół pracuje nad kolejną płytą zapowiadaną na 2013 rok. Być może doczekamy takich czasów, że zespół skupi się jedynie na koncertowaniu, jak robi to Sisters Of Mercy, odpuszczając sobie kolejne płyty, czy podzieli los Deep Purple, które gra po prostu kolejne trasy bez spinającej to klamry w postaci nowego albumu. Często wystarczy im data w kalendarzu i co jakiś czas mamy któreś tam Anniversary Tour.
Jeżeli trasy koncertowe depeche MODE będą wypadać w okresie wiosenno-letnim możemy się spodziewać, że znacząca część koncertów będzie przypadać na festiwale właśnie, być może kiedyś będzie nam grozić występ depeche MODE na festiwalu w Polsce. Myślę, że dla zagorzałych fanów depeche MODE będzie to wiadomość z grona tych mało pomyślnych.
Jednak to, na co czekam najbardziej, to udział koncertowy naszego kraju proporcjonalny do Niemiec. Jeżeli przyjąć, że Niemcy i Polska są terytorialnie do siebie krajami zbliżonymi 357 tys km2 vs 322 tys km2 i przy ludności odpowiednio 81 700 mln vs 38 200 mln, co daje gęstość zaludnienia 229 os na km2 vs. 121 os na km2. To z tych proporcji populacyjnych powinno wynikać, że jeżeli w Niemczech jakiś zespół gra 10 koncertów, to w Polsce powinien zagrać 4-5 występów. Wiem, że to dla niektórych marzenia ściętej głowy, ale jeżeli jednak weźmiemy pozycję najbardziej wymierną, czyli pieniądze to oczywiście ten przelicznik wygląda mniej korzystnie dla Polski, czyli stosunek siły nabywczej PKB (PPP), to na głowę mamy odpowiednio 33 361 USD vs. 18 072 USD (dane za rok 2009, czyli teoretycznie najgorszy rok minionej dekady) wynika z niej, że każdy zespół grając w Niemczech 10 koncertów, powinien w Polsce zagrać 3 koncerty. Jak widać nawet i w tym przypadku jest wiele do nadrobienia. Oczywiście wiele wynikało z braków infrastruktury, nie mniej to już się na tyle zmieniło, że trasa koncertowa po co najmniej 3-4 miastach nie powinna być w Polsce problemem.
Oby i w końcu!