Swój pierwszy raz przeżył w Pradze w 1998, a poprawił w Monachium tego samego roku... potem poszło już z górki... Fanziny, Strony, Zloty, koncerty. Gdyby tego nie robił musiałby sobie znaleźć inne hobby, bo w domu by z nim nie wytrzymali. Prywatnie blokers miastowy, ciągle w trasie... 50 koncertów na liczniku.
Nikt się nie spodziewał, że ta noc zelektryzuje depechową społeczność na nowo. Miało być spokojnie, aż do ostatniego koncertu w Dusseldorfie. Miało bez szumu, miała być niespodzianka, miał nikt nie wiedzieć, nie zorientować się… no chyba, że śledzi się jednego człowieka…
Wszyscy wiedzą, że webamaster oficjalnej strony depeche MODE, głównie spędza czas na siedzeniu w Burbank i trzymaniu wszystkich z daleka od najnowszych wieści z obozu depeche MODE. Dlatego każda wyprawa, a szczególnie na 2 kontynent to oznacza, że musi coś się dziać. Ostatni raz Barassi był w Europie przy okazji MTV EMA w 2006 (przytaczam z pamięci, wiec mogę się mylić).
To była jedyna wskazówka, że występ, po za charytatywnym wydźwiękiem będzie miał nie jedno, a przynajmniej 3 wydarzenia, które sprawią, że ta noc będzie historyczną.
Najpierw pojawił się kwartet smyczkowy, który towarzyszył depeche MODE podczas One Caress [25], Home [88] i Come Back [35]:
Gareth Jones przez cały koncert postował na swoim blogu zdjęcia z koncertu. Na jednym pojawił się Alan. Oki myślę. kurtuazyjna wizyta starego kolegi, który przyszedł zobaczyć koncert:
Ale wszystko się wydało, kiedy Martin wyszedł z Alanem na scenę na swoją część bisów. To pozamiatało wszystkich. To był historyczny moment. Jak ktoś zgrabnie napisał na forum Home:
This is not even historic.
It’s much more. It’s post-historic. It’s mythical, it’s legendary, it’s un-FUCKING-believable!
Wisienką na torcie było wykonanie Photographic [2], 39 numeru zagranego na tej trasie. Z nową wizualką. Tego się również nikt nie spodziewał.
Na koniec setlista z tego koncertu:
A wracając do początku mojego postu nt webmastera oficjalnej strony depeche MODE, napisał on na liście BONG, że posiada zapis nie tylko występu Alana z Martinem w czasie koncertu, ale również soundcheck. Materiał po obróbce zostanie umieszczony na stronie z podkładem zarejestrowanym na potrzeby LHN. Oto co powiedział:
Oh yeah. I got it…and the soundcheck 😛 This was not an announced thing. It was meant to be a surprise. The first clue that this was going to be a special night was the fact that I actually got on a plane and flew to London. I don’t just fly places to see a show unless it is going to be special. 🙂 Hope everyone who attended loved witnessing history! I can’t put any of the show up until I get LHN audio, which might be a while. I will work on permission for the soundcheck soon, though.
Pierwszej nocy dostaliśmy mały standard zimowej części trasy, drugiej nocy było Devotional Tour 1.5.
Nie będę się rozwodził ile to gardła zdarłem, albo jak się bawił mój sektor, a kto śpiewał, a kto lepiej dmuchał banana. Wystarczy stwierdzić, że tak entuzjastycznych relacji z koncertów na oficjalnym blogu trasy jeszcze nie był. Zespół zagrał jak na starych wyjadaczy przystało, a publika dała z siebie wszystko. Szkoda, że zespół nie podjął wyzwania i nie zagrał drugiej nocy Master And Servant, ale cóż nikt nie jest doskonały.
2010.02.10
Pierwsza noc to był standard, który nie miał prawa nikogo zaskoczyć, a jednak działo się wiele. Paradoksalnie do hajlajtów nie należą wcale wybrane utwory, ale to co działo sie pomiędzy nimi:
Dopraszanie się Fanów o Master And Servant przed i po Dressed In Black [23],
oraz swego rodzaju Interludium koncertowe przed Miles Away:
2010.02.11
Drugiej nocy było jeszcze bardziej miodnie. Jak na razie setlista z drugiej nocy jest jedyną w swoim rodzaju. Na żadnym innym koncercie zespół nie zagrał tylu numerów z Songs Of Faith And Devotion, co 11.02.
Dzięki czemu struktura albumowa koncertu wyglądała tak:
Łódź 11.02.2010
Sounds Of The Universe – 4 Playing The Angel – 1 Ultra – 2 Songs Of Faith And Devotion – 5! Violator – 4 Music For The Masses – 2 Black Celebartion – 2
A ten utwór dedykuję pewnej osobie, która w tych dniach będzie przechodzić ciężkie chwile. Trzymamy za Ciebie kciuki!!!!
Nigdy nie jechałem na koncerty depeche MODE, które byłby dla mnie tak oczywiste, jak dziś. Przez te lata byłem wielokrotnie na koncertach depeche MODE, po kilka na trasie. Tym razem bardziej czekam na ostatnie dwa w Dusseldorfie, niż na Łódź.
Ten wpis mógłby równie dobrze być wpisem podsumowującym całą trasę.
depeche MODE od początku miało pod górę z tą trasą, choroba Dave’a rozwaliła cały misterny plan trasy. Pierwotnie trasa koncertowa miała skończyć się w styczniu tego roku. Mówiło się o drugim koncercie w Polsce na połowę tego miesiąca. Początkowo był plan, że będą to Katowice. Pewnie i tak na końcu skończyło by się w Łodzi, z racji pojemności obiektu. W daleko idącym uproszczeniu Pierwszy koncert koncert w Łodzi jest za Warszawę, a drugi za Katowice ;-).
Niestety słaba wydolność zdrowotna determinowała również dobór utworów do setlisty, a raczej usuwanie z tejże wielu cennych numerów. Niestety tak się złożyło, że usuwane utwory świadczyły od inności tej trasy w porównaniu do poprzednich tras. Tak, jak w 2005/2006 pamiętamy za Just Can’t Get Eenough, Everything Counts, Photographic i (pewien paradx, za Nothing’s Impossible) i że były grane. Tak, ta trasa zapamiętana zostanie, za perełki typu Fly On The Windscreen [65], Strangelove [30] i Master & Servant [25], których już nie ma, nie doczekawszy nawet połowy ze 102 koncertów jakie do końca lutego zespół wykona.
Zapamiętamy też tę trasę, za kilka perełek w wykonaniu Martin’a, które jednak nie ratują usunięcia powyższych. Do tego wszystkiego aranżacje znane od lat sprawiają, że właściwie po 3 koncertach, jakie w Niemczech miałem okazję obejrzeć na wiosnę resztę energii poświęciłem na inne sprawy niż ekscytowanie się koncertami.
Oczywiście idąc na koncert, będę się bawił jak szalony, a gardło po tych dwóch nocach będzie dalekie od ideału, a po ostatnim koncercie będę się cieszył, że za 2 tygodnie czekają mnie jeszcze 2 noce w Dusseldorfie, nie mniej pamięć o tym, co niedobrego wydarzyło się podczas tej trasy pozostanie. Nie mniej życzę wszystkim miłej zabawy, bo widowisko jest smakowite.
Dla tych co nie wybierają się jednak na depeche MODE do Łodzi mogę zdradzić setlisty obu nocy:
Spodziewałem się dymu, ale kto sieje wiatr zbiera burzę ;-). Problem polega tylko na tym, że argumenty, które dostałem, w różny sposób, przeciw moim tezom nie odnoszą się, do tego, co napisałem, w sposób bezpośredni. Jedynie pośrednio dotyczą trasy. Podstawowy błąd polegał na tym, że przeciw temu wpisowi użyte zostały argumenty nie statystyczne, ilościowe, suche fakty, tylko argumenty emocjonalne jak: oklepanie setlisty, wywalanie utworów po 1-2 koncertach, brak zmian u Dave’a, co z tego, że są zmiany, jak to nie są zmiany Dave’a, tylko Martin’a. To nie są pełne elektroniczne wersje, tylko jakieś akustyki, bla, bla, bla…
Błąd tego typu argumentów polega na tym, że nie są to argumenty obiektywne, tylko subiektywne i zależą bardzo od preferencji tego, kto je pisał/mówił, a co za tym idzie nie muszą być podzielane przez wszystkich, nawet tych, którzy się nie zgadzają z tym, co napisałem w poprzednim poście. Ze statystycznego punktu widzenia nie ma znaczenia, kto śpiewa, nie ma też znaczenia ile dany utwór gościł w setliście, na ilu trasach i czy jest oklepany czy nie (planuję również tematowi „oklepaności” setlisty poświęcić osobny tekst). Z resztą pojęcie „oklepaności” setu jest najbardziej subiektywnym i nieostrym pojęciem. Każdy uznaje zupełnie inne utwory za oklepane i często prywatne rankingi są wzajemnie się wykluczające. Po prostu w tego typu analizach, jak w moim poprzednim wpisie – Sztuka jest sztuka. Przy tego typu analizie, jaką zrobiłem nie ma to żadnego znaczenia. Zdaję sobie sprawę, że dla wielu moment występu Martina na koncercie, to najlepszy moment na fajka, nie mniej próbując opisać obiektywnie trasę nie można tego pomijać. depeche MODE, to całość, jeden byt i ten zespół ma dwóch wokalistów. Tak, jak ma dwóch kompozytorów i tekściarzy. (już widzę ten grymas skrzywienia na twarzach czytających).
Po za tym trzeba mieć dużo złej woli, żeby nie zauważyć, że zjawiska, jakie miały miejsce na tej trasie, zdarzały się również na wcześniejszych trasach. Np Here Is The House vs In Sympathy, I Feel Loved vs. Peace, czy Fragile Tension vs. Something To Do (1993).
Uważam, po prostu, że problem leży gdzie indziej, niż to czy grają tę samą setlistę, czy też grają co noc kompletnie nowy zestaw utworów. Najpierw jednak cytat:
„Nie wydaje mi się, żeby mieli zamiar użyć jakichkolwiek starych podkładów. […] Z tego, co mi wiadomo, chcą wykonywać pierwotne wersje starych singli – myślcie o tym, co chcecie.” (Stripped, Jonathan Miller, str. 418)
Kto to powiedział? Jeżeli przeszło Wam przez myśl, że był to Alan, to macie 100% racji.
Słowa te padły w 1998 roku, przeszło 12 lat temu i nie straciły nic na świeżości. Uważam, że w tych słowach jest ukryty klucz do tego, aby pojąć, czemu widać taką różnicę w depeche MODE przed i po odejściu Alan’a. Czemu tak często pojawiają się argumenty o ciągłym graniu jednego setu od 1998 roku, mimo, że spoglądając na setlisty przed 1986 rokiem można również takie odnieść wrażenie.
OK, to skoro napisałem, że problemem zespołu nie jest granie tego samego setu w koło od x czasu, że przełamują dawne schematy i z trasy na trasę grają co raz więcej, że setlista przez całą trasę non stop ewoluuje, to w takim razie gdzie jest problem? Już odpowiadam.
Jeżeli spojrzy się na setlisty z lat 80. wyraźnie widać, że i wówczas depeche MODE grało z lubością trasę w trasę pewne utwory, wystarczy wymienić:
Photographic / Just Can’t Get Enough – od początku historii zespołu do 1986/1988;
Master & Servant – cztery trasy z rzędu;
People Are People – trzy trasy z rzędu;
o Everything Counts nie wspomnę
Podobnych przykładów można by wymienić jeszcze kilka. Oczywiście kiedyś nie było Internetu i uczestnicy koncertów nie znali setów z koncertu na koncert. Zespół mógł sobie pozwolić na granie jednej setlisty co noc i nadal sprawiał zaskoczenie i radość fanów. A teraz, gdy mieszają w najlepsze nostalgia za dawnymi czasami jest co raz większa. Głosy, że w tamtych czasach sety mógł być identyczny przez całą trasę, jakoś słabo się przebijają. Kluczem od odpowiedzi jest słowo
A R A N Ż A C J A
Co z tego, że mamy rekordy w ilości zagranych utworów na trasie, skoro od 1993 roku słyszymy te same wersje utworów. Kiedyś jak się chciało posłuchać koncertowego New Life, to trzeba było dodać jeszcze, z jakiej trasy. Podobnie było z każdym innym utworem granym na trasie do 1994 roku. Zespół co trasę brzmiał inaczej zachowując nadal swój charakter. A co trasę jakość aranżacji, warsztatu rosła. A wszystko to grając wielokrotnie te same utwory noc w noc. Dzięki temu można było na nowo odkrywać te same kawałki. Zaczęło się to zmieniać w momencie, kiedy remixy utworów wydawanych na singlach przestały być w gestii członków zespołów, lub osób blisko związanych z depeche MODE np. Daniel Miller. Remixy były biblioteką niewykorzystanych pomysłów, które nie były na tyle dobre lub nie pasowały do koncepcji utworu, czy albumu ale były jednocześnie ciekawym spojrzeniem na ten sam utwór. Ostatnim przykładem wykorzystania remixu z singla do aranżacji utworu na koncert, a więc pokazania nowego oblicza jakiejś piosenki było wykorzystanie remixu Home autorstwa AIR. Jeżeli przyjrzymy się temu co się dzieje z Never Let Me Down Again, Enjoy The Silence, Walking In My Shoes, In Your Room, to właściwie trudno nie oprzeć się wrażeniu, że wciąż jesteśmy na tej samej trasie koncertowej z przerwami na nagrywanie nowych utworów. Ciężko też zrozumieć czemu tak mało gra się utworów z płyt po 1997. W 1998 roku można było jeszcze zrozumieć zastosowanie wersji singlowych na trasie, skoro była to trasa promująca składankę z cyklu ‘the best’, jednak kopiowanie i eksploatowanie tych samych patentów przepuszczanych jedynie przez inne efekty – vide solo Gore/Eigner do Enjoy The Silence – sprawia, że co raz trudniej znaleźć zrozumienie w graniu setlisty tak samo brzmiących największych hiciorów z dyskografii zespołu. Ta trasa przyniosła pewną nadzieję w postaci zmienionej wersji Personal Jesus. Choć jednak w przypadku Stripped, ale też i Personal Jesus cały patent polega na uproszczeniu, pozbawianiu utworu kolejnych warstw bogactwa tych kawałków, a nie na przebudowie, nowym spojrzeniu na klasyki, innemu obudowywaniu, wzbogacaniu utworów o nowe warstwy brzmieniowe, co było właśnie domeną Alana.
Alan Wilder live. USA 1986
Aranżacje autorstwa Alana sprawiały, że geniusz kompozytorski Martina można było na nowo odkrywać i zachwycać się co trasę tym samym utworem. Po odejściu Slicka trasy koncertowe z wyjątkiem scenografii i aktualnie promowanych utworów zlewają się w jedną masę, a utwory, które wyróżniały te trasy na tle innych jak np. Clean w 2001, Master & Servant, Strangelove w 2009/2010 są wycinane z zacięciem godnym lepszej sprawy.
Mówi się, że jest kłamstwo, wielkie kłamstwo i statystyka. Mówi się też, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. W czasie tej trasy zaliczyliśmy z depeche MODE wzloty od zachwytu przez załamki, po znowu wzloty, ale czy koniec trasy to będzie lądowanie z telemarkiem czas pokaże. Dziś depeche MODE zaczyna ostatnią część trasy promującej Sounds Of The Universe.
A łaska fanów na pstrym koniu jeździ można dodać jeszcze. Ale do rzeczy…
Przez lata było tak: depeche MODE jechało w trasę koncertową planowało set i tłukło go przez całą trasę, co najwyżej wywalając jakiś utwór (np. Here Is The House w 1986), a jeżeli już coś dodawali, to z musiku i po najmniejszej linii oporu (Somebody w 1986), albo dlatego, że rozpoczynali promocję singla (np Shake The Disease w 1985), ale tak na prawdę potem już nic nie robili tylko jechali z niezmiennym setem do końca trasy. Często nawet i tego nie robili i grając dwie, a nawet trzy noce z rzędu na tapecie był ten sam set co noc (Londyn, Hamburg 1983, Berlin, Kolonia, Chicago, Nowy Jork 1998) długo by wymieniać.
depeche MODE // Irvine Meadows 1986
W każdym razie opowieści członków zespołu o tym, że mają kilka taśm oznaczonych kolorami, na różne występy i dostosowują w występy do potrzeb chwili można było między bajki włożyć. Bo, ani nie czuli takich potrzeb (jak widać z historii), a jeżeli już to były to akcje typu It Doesn’t Matter do podkładu z Somebody – Tokyo 1985.04.12, czy niby akustyczne Somebody w Kopenhadze 1986.08.16.
Przez lata największym zarzutem był fakt, że nic nie zmieniają, grają w koło to samo. Potrafią setlistę jedną grać przez całą trasę. Do tego ewolucja samych utworów była nieznaczna. Zbierając bootlegi np. z trasy Construction Tour, jeżeli nie było się zainteresowanym wpadkami ze sprzętem, to właściwie wystarczyły tylko 2 booty jeden z 1983 i drugi z wiosny 1984 + występ przed Eltonem Johnem i gitara. Podobnie miała się sytuacja z trasą z 1986, czy nawet 1990. Pewne zamieszanie wprowadziła tu trasa z lat 1987/1988, ale i tu mając bootleg np z Monachium 1987.10.25, Londyn 1988.01.12, coś z Azji 1988 i 101 mieliśmy temat załatwiony. Najlepiej obrazuje to poniższe zestawienie, gdzie zestawiłem długość setu vs liczba wszystkich utworów granych na trasie.
Długość setlisty vs. Liczba utworów granych w totalu:
Speak & Spell Tour: 15/16
See You Tour: 17/17
A Broken Frame Tour: 18/20
Construction Tour: 17/18
Some Great Reward Tour: 19/21
Black Celebration Tour: 20/22
Music For The Masses Tour: 19/23
World Violation Tour: 20/24
Devotional Tour: 19/24
Exotic / US Summer Tour: 17-18/23
The Singles 86>98 Tour: 20/22
Exciter Tour: 21/29
Touring The Angel: 20-22/33
Tour Of The Universe: 20-22/38
W niektórych miejscach musiałem uśrednić, bo set był zmienny jeżeli chodzi o długość. Pierwsza liczba/liczby to długość setu, liczba po ukośniku to liczba wszystkich utworów zagranych na trasie.
Również pod względem długości obecna trasa jest jedną z dłuższych:
Music For The Masses Tour: 101
World Violation Tour: 88
Devotional Tour: 96
Touring The Angel: 124
Tour Of The Universe: 102 (jeżeli wszystko co zaplanowali zagrają, a pamiętać należy, że zagraliby więcej, gdyby nie choroba Dave’a)
depeche MODE zaczynają się zmieniać dopiero w latach 90., ale trudno zaprzeczać faktom, że dopiero ostatnie dwie trasy pod tym względem są rekordowe.
Clean, Warszawa 2001.09.02
Podstawowy zarzut w rozmowach z niefanami o tym, że nie warto iść na dwa koncerty upada. Na poprzedniej jak i na tej trasie było bardzo wiele momentów, że ciężko było przewidzieć co zespół zagra z nocy na noc. Nie dość, że setlista miała różną długość, to utwory wskakiwały na jeden, dwa, kilka koncertów, to jeszcze zmieniały miejsce w secie co koncert. Dodatkowo zespół co raz częściej na Touring The Angel i Tour Of The Universe improwizował (jak na zespół elektroniczny).
Jest to też pierwsza trasa w historii zespołu gdzie na bis nie jest grany singiel z poprzedniej płyty, a do tej pory tak było, łącznie z Touring The Angel.
W liczbach wygląda to wszystko imponująco i już w tej chwili jest to trasa rekordowa.
Wygląda na to, że fani psioczący na małą pojawialność się depeche MODE w teledyskach, to zaścianek i brak rozeznania się w obecnie panujących tryndach w sztuce tworzenia wideoklipów. Teraz, aby być na fali trzeba być na koszulce, mijać po drodze plakat z podobizną zespołu, lub dać się minąć w pędzącym samochodzie głównemu bohaterowi.
Peace
depeche MODE spełnia wszystkie te oczekiwania i jest trendy. Obecnie nastał czas klipów fabularnych, ale takich, gdzie zespół wykonujący dany utwór spełnia się w roli muzyki filmowej, gdzie muzyka ma współgrać z filmem, który opowiada fabułę związaną z treścią piosenki lub nie bardzo. Tym razem to obraz jest ważniejszy, niż muzyka i to mimo tego, że clip ma promować utwór wykorzystany do zilustrowania jego.
Korespondencja obrazu z dźwiękiem.
Osobny temat to teledysk do instrumentalnego kawałka „Mono No Aware”, gdzie David Altobelli, reżyser i jeden z dwójki operatorów, stworzył wideoklip, który wychodzi poza ramy gatunku i śmiało aspiruje do miana etiudy filmowej. Obserwujemy historię samotnej dziewczyny, wszystko rozgrywa się w chłodnych barwach, obraz i dźwięk wędrują tutaj ramię w ramię i do samego końca pozostają w idealnej symbiozie. Tego rodzaju połączenie stanowi mniejszość, zauważalna gołym okiem jest tendencja do rozchodzenia się tych dwóch elementów. Historia w klipie Coldplay, biegnie zupełnie obok muzyki, która stanowi w zasadzie jedynie podkład, pozwalając odgrywać pierwsze skrzypce opowieści. Ta tendencja mniej rzuca się w oczy w przypadku teledysków do utworów o tanecznej proweniencji, gdzie twórcy nadal stawiają na zespolenie obrazu z dźwiękiem. „Warriors Dance”, czy „The Messages” Filthy Dukes wykorzystują tempo muzyki do nadania rytmu opowieści filmowej. Podobnie jest w przypadku „Wrong” zespołu Depeche Mode, ale – generalnie – nie można powiedzieć, by było to zjawisko dominujące.
Dalej dowiadujemy się, że muzyka jest tylko po to, aby dopełniała obraz i to jedyne czego od niej się oczekuje.
Artyści w defensywie
Zauważalnym kierunkiem jest odejście od opierania opowieści w teledyskach na wizerunkach wykonawców. Ze schematu wyłamuje się Eminem, ale muzyka hip-hopowa podszyta jest dążeniem do zaspokojenia rozbuchanych ego raperów, a Marshall Mathers dodatkowo wykazywał się od lat pociągiem do aktorstwa (patrz: „8.mila”). Jednak i jego wideoklipy są próbą znalezienia interesującego sposobu opowiedzenia historii, co odróżnia Eminema od klipów pełnych lansu, baunsu i bujających pośladków skąpo odzianych kobiet. „3am” zawiera echa „Blair Witch Project”, „Piły”, ale nawiązania do współczesnego horroru są przeprowadzone sprawnie i, w gruncie rzeczy, widz bawi się wynajdywaniem inspiracji. Eminem to gwiazda światowego formatu, podobnie jak Depeche Mode, którzy migają w tle klipu „Wrong”, co ma raczej wymiar cameo.
Teledyski w których zespół występuje z gitarą i nie daj Boże jeszcze śpiewa w nim, to wynik zacofania i byciem w tyle w stosunku do tego, co wielcy tego świata robią, to przykład taśmowej produkcji klipów. Przy czym odejście od tego służyć ma zepchnięciu do defensywy klipów, w których największą atrakcję stanowi pojawienie się na ekranie przez 5 minut wokalisty z zespołem. Oczywiście, nadal pokaźna grupa to teledyski gwiazdeczek popowych, skręcane taśmowo i eksponujące wdzięki urodziwych wykonawczyń lub modelek wytrząsających się nad muzykami. Pełna wersja artykułu TUTAJ.
Na szczęście mody mają to do siebie, że przemijają, a czasami potem wstyd do nich wracać, bo są już nie modne.
Siedziałem cicho, właściwie pisałem inny tekst na tego bloga, i przeciwny treściowo do tego, ale nie, nie dałem rady. Myślałem, że koncert w Turynie był tylko wypadkiem przy pracy. Tym czasem nie! Jednak wywalili Fly On The Windscreen [65] na dobre. Żenada!
To, że ta trasa jest bardzo ambiwalentna emocjonalnie, właściwie przyzwyczailiśmy się już. Raz zaskoczą nas dodając One Caress [25], a raz nie zagrają Waiting For The Night [44]. (teraz już tego wcale nie grają).
Wielka napinka, bo mają przeorać set po 3 koncertach w Europie, tym czasem z dużej chmury mały deszcz.
Napisałem w tekście Hardcory vs Pikniki, że koncerty są w większości dla tych drugich, bo to oni robią masę, fani są jak rodzynki w cieście i dla nich zespół przeważnie odkurza 2-3 numery, dla których warto zapamiętać konkretną trasę, jako wyjątkową. Na tej trasie takimi utworami były Fly On The Windscreen [65], Strangelove [30] i Master & Servant [25]. Każdy z tych numerów był rodzajem sensacji, że wrócił do setu koncertowego. Nie oszukujmy się, że dla fanów zżytych na co dzień z tym zespołem sensacją na pewno nie będzie zagranie Enjoy The Silence, Personal Jesus, Never Let Me Down Again, czy Home. To są znane, lubiane numery i również najbardziej ograne utwory w dyskografii zespołu, a co za tym idzie, tylko człowiek mający kontakt z zespołem co 4 lata od koncertu do koncertu będzie się zachwycał tymi numerami jakby widział je pierwszy raz. Na koncercie każdy zapomina, że widzi po raz n-ty ETS, ale to dla czego na tej trasie warto było stać w kolejce od godziny 11.00 przed stadionem, to właśnie Fly On The Windscreen [65], Strangelove [30] i Master & Servant [25]. Po wywaleniu z setu Strangelove [30] i Master & Servant [25], pocieszaliśmy się, że jeszcze jest przynajmniej Fly On The Windscreen [65]. Od koncertu w Turynie takiej nadziei już nie ma. Zespół wywalił ostatni kawałek na myśl którego miałem ciary, gdy bass rozwalał mi bebechy. W tej chwili emocji już nie ma…
Fly On The Windscreen 2009.09.13 Monachium
W tej konfiguracji set koncertowy przypomina bardziej stary, dobrze znany film, od lat wyświetlany w czasie świąt maści wszelakiej. Zawsze obejrzysz go z przyjemnością, nawet uśmiechniesz się na stary, widziany wiele razy gag, ale akcja Cię nie zaskoczy już wcale. Tak samo jest z tym zespołem na tej trasie. Po wywaleniu Fly On The Windscreen [65] set koncertowy przypomina już bez żadnego upiększania set grany od 1998 roku. Załamka!!!
No cóż DVD nagrane można przestać się starać i napinać. Ważne żeby parędziesiąt tysięcy pikników było happy i teoria inż. Mamonia się sprawdziła z porażającą dokładnością. Reszta nie jest ważna.
A może po prostu jest wtórna. Długo się zastanawiałem czy ruszyć ten temat i nadal nie wiem czy jest to dobra decyzja. Tekst powstawał przez 3 miesiące, to kasowałem go, to znowu pisałem. Jednak postanowiłem o tym napisać i podzielić się z Wami wątpliwościami. Co jakiś czas pojawiają się kolejne wątpliwości nt oryginalności okładki do Sounds Of The Universe. Zebrałem je razem w poniższym tekście.
Pierwsza informacja o braku oryginalności okładki pojawiła się szybko po premierze okładki. Fani szybko wyszukali plan moskiewskiego metra, który mocno przypominał samą okładkę, oraz różne grafiki około okładkowe towarzyszące wydawnictwu. Nawiązanie było aż nad to czytelne.
SOTU box deluxe
Szczególnie zastanawiającą jest „autorska” grafika w trzecim rzędzie od lewej stronie. Dla porządku należy dodać, że nie jest to grafika autorstwa Antona, o czym świadczy stosowna informacja na kopercie.
Powyższe analogie są jakby jeszcze do łyknięcia, choć są bardzo zastanawiające. Dużo do myślenia dała mi jednak wizyta na stronie pewnej agencji reklamowej z Hiszpanii. Klikając na adres: guiacreativity.com wejdziemy na stronę hiszpańskiej agencji, która w 2005 roku przygotowała dla władz regionu Galicia koncepcję znaku graficznego promującego ten region.
Na stronie można przeczytać następującą informację o całym koncepcie:
Bajo el título de “Galicia, camiños de concordia”, la Xunta de Galicia desarrollará durante el año 2005 un ambicioso programa cultural que mantenga y consolide el interés suscitado por Galicia gracias al Xacobeo 2004. El símbolo representa los ocho caminos de Santiago en Galicia, ocho trazos dispuestos geométricamente como una estrella. Los ocho trazos rectilíneos, organizados a pares, expresan el cruce de caminos. Por una parte, es una red por la que se propagan y comparten libremente culturas, opiniones o pensamientos. Por otra parte, representa una encrucijada: la de la sociedad contemporánea que reflexiona sobre la fortaleza de sus valores fundamentales (la tolerancia, la libertad, la solidaridad…) para afrontar los retos o dificultades de un mundo cada vez más complejo.
Kto chce sobie przetłumaczyć ten tekst zapraszam. W skrócie tekst traktuje o tym, jakie były drogi dojścia do koncepcji znaku graficznego. Czym są poszczególne linie, jakie maja one przełożenie geograficzne i kulturowe regionu Galicja.
Kolejny przykład znajdziemy na stronie Permuy Asociados, a następnie wybrać „Caminos de Concordia” w menu Identidade Corporativa.
Galicia, Camiños de Concordia
Analiza plików w programach graficznych pokazują, że aktualizacje nt tego projektu pochodzą z… 2008 roku, a nie z 2005. Pewien amerykański fan na liście BONG, tak tłumaczy temat wieku plików na powyższej stronie:
I downloaded the pictures, opened them in Photoshop, viewed File Info, and apparently they were made „07.03.2008 13:56:15” / „20.06.2008 10:32:18” with „Adobe Photoshop CS2 Macintosh”… not 2005
No właśnie można to rozumieć na wiele sposobów, również tak, że te wersje plików powstały w 2008 na potrzeby strony z innych wcześniejszych oryginałów. W każdym razie na pewno wcześniej lub równolegle z pracami nad oprawą graficzną do Sounds Of The Universe i wszelkimi pochodnymi.
Konkludując, można w złej wierze upierać się, że okładka Sounds Of The Universe to plagiat. Ja jednak tak nie uważam. Mamy tu raczej sporo cytatów z różnych prac i motywów powstałych wcześniej. Oczywiście nie świadczy to najlepiej o samym koncepcie powstania okładek do Sounds Of The Universe, nie mniej chyba jeszcze jednak nie przekracza cienkiej linii za którą jest już tylko słowo plagiat, czy kradzież własności intelektualnej.
Można dyskutować o jakości i poziomie ostatnich okładek Holendra, ale paradoksalnie właśnie taka okładka pełna cytatów i zapożyczeń jest dla mnie idealnym dopełnieniem samego albumu, który jest zbiorem cytatów i odnośników na wielu poziomach zgłębiania tej płyty do tego co już było w muzyce. Zarówno pod względem brzmień, doboru instrumentów. Taka wtórność „dzieła może świadczyć o tym, że Anton się „kończy”, a może był to celowy zabieg wkomponowania się w zawartość płyty. Do końca tego nie zgadniemy, ale o tym kiedyś jeszcze napiszę więcej…
Na deser proponuję obejrzeć filmik, na którym Anton w holenderskiej TV opowiada o tworzeniu okładek do Sounds Of The Universe i innych aspektach kolaboracji z depeche MODE.
Przez lata, właściwie od roku 1981, depeche MODE w środku setu miało numer na którym Dave, a później również reszta zespołu miali przerwę. Najpierw były to instrumentalne, potem były to numery śpiewane przez Martina z towarzyszeniem Alan’a, ew. Fletch’a. Z czasem pojawiły się dwa numery Gore’a w secie, a jak doliczymy ten na bis, to nawet trzy.
W pewnym momencie jednak stało się coś, co wywołało zaskoczenie i poruszenie, oto elektroniczny zespół pogrywa w czasie koncertu na akustycznej gitarze w sobie Martina Gore’a. Oddając prawdzie, co prawdziwe, to gitara akustyczna pojawiła się też na Construction Tour, ale jako pojedynczy riff, będący efektem samplowania gitary na potrzeby 3. studyjnego albumu. Był to rok 1990. I na tym koniec…
Bo tak na prawdę utwory w wersjach akustycznych już się więcej nie pojawiły. Ani za czasów bytności Alana w zespole, a tym bardziej po odejściu jego. Zaskoczenie?
Tak na prawdę nie ma w języku polskim dobrego określenia na utwory w postaci, jakiej Martin, czasami Dave prezentują na koncertach od 2001. W języku angielskim takie utwory określa się mianem bare, czyli kawałki obdarte ze wszystkiego, co nie jest szkieletem utworu, czyli albo linia melodyczna, albo akordy, bo linia melodyczna była zawarta w wokalu. depeche MODE często prezentuje utwory w wersji bare na gitarę i klawisz udający fortepian lub pianino. Ale to nie są utwory akustyczne, które są grane na gitarę akustyczną i fortepian.
Po mojemu w języku polskim najbliższe określeniu – bare – jest zwrot – oszczędny aranż. Tylko jak to brzmi, chyba wolę używać ekonomiczniejszego zwrotu – bare 🙂 Dobra dosyć tego wykładu językowego.
Stoję na stanowisku, że utwory akustyczne były tylko grane na jednej trasie – World Violation Tour. Dyskutować można o The Bottom Line na Exciter Tour, choć ja uważam, ze jest to wersja bare, a nie akustyczna.
Niezależnie jak się nazywają wersje grane i śpiewane przez Martina i ile inkarnacji przyjmie jeszcze Home, solowy, środkowy (i końcowy też) set Gore’a, nie są w setliście przypadkiem. Głównym i podstawowym zadaniem nie jest uprzyjemnianie czasu publice. Tak na prawdę te numery nie są dla fanów, te numery są po to, aby Dave, Andy, Christian mogli spalić fajka, łyknąć coś dobrego, czy najzwyczajniej w świecie zasiąść na tronie, bo przez ostatnie dwa numery żyła im na czole wychodziła nie tylko z powodu wczuwania się w grane utwory. Początkowo był to czas, w jakim Big Muff lub Nothing To Fear było grane, w naszych czasach jest to o wiele bardziej rozbudowane.
Dziś wykony Gore’a stały się pewną instytucją i punktem charakterystycznym dla depeche MODE, ale wystarczy, że weźmiemy współcześnie pod uwagę fakt iż na scenie nie wolno palić. Kiedyś to jeszcze było pół biedy, bo choć zespół na scenie nie jarał, ale z publiki szła taka chmura dymu tytoniowego, że bez fajka w zębach chłopaki i tak byli ujarani. Pamiętać należy, że w większości krajów nie możną palić na scenie (i w hali). Dziś to jest już nie możliwe, więc zasadność istnienia setu solowego urasta do sprawy wręcz krytycznej dla „zdrowego” funkcjonowania zespołu, a numery te będą w secie do końca historii tego zespołu, ponieważ są najlepszym na świecie pretekstem, żeby zniknąć ze sceny i chwilkę odpocząć.
Z resztą łaska fanów na pstrym koniu jeździ. Przykładem niech będzie przytaczany już wykon Home w wersji bare na Tour Of The Universe. Utwór, który na początku trasy był nijaki powodował odruch odwrotny i twarze niektórych fanów były obolałe od facepalmów, z czasem ewoluował tak, że stał się wyczekiwanym i chcianym fragmentem koncertu. Ja jednak poproszę, żeby na Nowej Trasie tego numeru już nie było.
Mimo, że od 2001 roku Martin zaskakiwał nas swoim repertuarem i co trasę właściwie tylko dzięki niemu mogliśmy mieć odrobinę ekscytacji setlistowej do depeche MODE, to nie oszukujmy się, że utwory w wersji bare będą porywać tłumy. Sto razy bardziej radość będzie większa na kawałek Gore’a w pełnej elektronice (czego w 2013 i 2014 Wam życzę), niż co noc nowy kawałek z całej dyskografii zespołu pitolony na parapecie udającym fortepian w interpretacji gościa, który może i muzykiem jest dobrym, ale tego zespołu chyba nigdy nie poczuje już. Tak Panie Gordeno o Panu mówię…..
AKTUALIZACJA 2013.01.21: Pierwotnie tekst został napisany w listopadzie 2009. Nie mniej czując niedosyt i mając poczucie pobieżnego potraktowania tematu zdecydowałem się bardzo mocno przerobić stary tekst i opublikować go ponownie na MODE2Joy.
Czasami obracając się tylko we własnym sosie i słuchając własnych narzekań i kilku znajomych dookoła, przyjmujemy coś za fakt i wykładnie oficjalnego stanowiska, oraz tego, że inni też tak myślą lub powinni myśleć. Siedząc tylko na jednym forum (dwóch?) uważamy, że fani nic nie robią tylko jęczą nt setlisty, albo wersji utworu. Niektórzy zlewają to w jedną masę. Jednak przyglądając się głębiej wychodzi, że…
…różne osoby narzekają na różne sprawy w tym samym temacie i gdyby je zebrać, to okazałoby się, że te żądania często się wykluczają. Są osoby które na forach mają swoje koniki i jadą nimi stale. Gdyby tak zobaczyć które osoby czego sobie nie wyobrażają na koncercie, albo bez czego nie można zagrać koncertu, to nikt nigdy nie sklecił by setu, bo zawsze jęk będzie.
Po za tym, jest to przeważnie jęk mniejszości oddanych fanów vs. liczba jaka przychodzi na koncerty. Z kręgu moich znajomych niesiedzących głęboko w temacie depeche MODE, na koncerty w Łodzi wybiera się większa ekipa (niektórym nawet załatwiam bilety jeszcze na koncerty) i czasem pytają się mnie jak tam, koncerty, jak tam setlista. Dla nich to ja jestem maruda, bo albo uważam, że grają za dużo, albo tego nie grają, albo że tylko 4 numery z nowej płyty. Na wszystkie moje stwierdzenia słyszę, „to zajebiście!!!”.
W odpowiedzi słyszę:
Fajnie, że grają tak mało z nowej płyty, bo ja nowej płyty nie znam, idę dla starych numerów.
Fajnie, że grają to samo, co na „Mediolanie” (znam tylko to dvd z poprzedniej trasy), bo te numery znam, a poprzednia płyta była dobra. A jak inż. Mamoń zauważył: Człowiek bawi się najlepiej przy tym co już zna.
Fajnie, że nie grają jakiś dziwnych numerów ze starych płyt, jak ten Fly on coś tam… bo ja tego nie znam. Musze sobie to zobaczyć na YT, itd itd.
Tym czasem na forach depeche MODE narzeka garstka fanów o sprzecznych oczekiwaniach i wyłania się obraz jaki wyłania. Kiedyś depechemode.com zrobiono ankietę, było to gdzieś w miarę zbliżania się wydania Playing The Angel. Ankieta ta nie zostawiła wiele złudzeń. Wygrała opcja 86-98, a na drugiej pozycji rarytasy mało grane. Jak dodamy do tego jeszcze numery z nowej płyty, to mamy gotowy przepis na setlistę. Tak robi U2, A-ha i nawet Metallica.
Proponuję wszystkim hardcorom przejść się na fora inne niż depeche MODE, gdzie topic o naszych ulubieńcach jest przeważnie w dziale Inne / Inna muzyka / Inne hobby ciekawe, czy ktoś tam po koncercie (bo kto z nich pójdzie na dwa koncerty), będzie jojczył na to, że depeche MODE zagrało po raz kolejny swój wielki hit Enjoy The Silence, Personal Jesus, czy nawet Never Let Me Down Again. Nie sądzę.
Ciekawą kwestią i pewnym zaskoczeniem jest podejście niefanów do przedostatnich płyt wydanych tuż przed wydaniem nowej płyty. Otóż wielu niefanów kupuje płyty aktualnie promowane dopiero po koncercie, jaki widzieli. Przeważnie nie znają najnowszych utworów idąc na koncert. Stąd taka słaba znajmość i słaba reakcja na te numery w momencie promowania płyty na trasie. Zmienia się to, gdy ostatnia płyta staje się przedostatnią i w momencie kiedy wychodzi kolejna płyta niefani przeważnie oczekują, że na koncercie usłyszą właśnie utwory z płyty, którą kupili po koncercie na poprzedniej trasie. W przypadku Tour Of The Universe, jako minus tej trasy słyszałem od niefanów właśnie brak utworów z Playing The Angel.
A ponieważ ta płyta się podobała, więc oczekiwali, że coś więcej niż tylko Precious [102] usłyszą na koncercie. Generalnie małość numerów z ery post Alanowskiej dziwił moich rozmówców. Tzn nie tak to nazwano, ale, że nie ma tego fajnego numeru z tej płyty z tym kaktusem, co kiedyś w wakacje sobie na składance kupiłem/łam (chodziło o Freelove w wersji singlowej i również I Feel Loved).
A jak było z U2 w Chorzowie w tym roku? Komentarze po koncercie na innych forach, niż U2 w wielu momentach były jasne. Koncert zaczął się po tym jak przestali grać numery z nowej płyty. Pierwsze 4 numery były na przeczekanie, a większość tłumu czekała na obrzydzone do granic One, Where The Streets Have No Name i parę innych. Nikt nie czekał na Magnificent, czy Moment Of Surrender. Większość przybyszy na koncerty dowiaduje się, że zespół przyjeżdża do Polski, więc idą na koncert, a potem idą ew. kupić płytę, osłuchają jej się przez parę lat i potem oczekują, że na następnej trasie usłyszą numery z poprzedniej płyty, tym czasem muszą się męczyć przez połowę koncertu przy kawałkach, które wielu po raz pierwszy usłyszy. To dotyczy przeważnie i numerów z nowej płyty i numerów niesinglowych.
Tu rzeczywiście depeche MODE dziwną politykę prowadzi. Osobiście uważałem, że materiał z poprzedniej płyty powinien być 2-3 pod względem liczebności w secie. Oczywiście już widzę te jęki, że nie szanują starych fanów i tylko kłaniają się gówniarzerii.
Może to już powtarzałem do znudzenia, w każdym interesie biznes robi się nie dla i na grupie oddanych fanów, tylko dla tzw. „ciemnej masy”. Bo to masa utrzymuje przy życiu biznes, po to, aby potem mieć fanaberię i wydawać coś dla tych hardcorów, jak 7/12 calowe vinyle, jak boksy itp.
Spójrzmy prawdzie w oczy, hardcory stoją pierwsi pod sceną, ale koncert jest dla masy pikników, żeby dobrze się poczuli przy tym, co już znają. Żeby masa usłyszała (często po raz pierwszy) numery z nowej płyty i pobiegła do sklepów PO koncercie po nową płytę, albo zażyczyli ją sobie pod choinkę, by móc postawić obok składanki dostanej podczas poprzednich świąt. Dla oddanych fanów zostają 2-4 numerów gdzieś w okolicach bisów, które są puszczeniem oka do starych fanów Pamiętamy o Was.
A teraz drodzy, oddani fani popatrzcie na swoje bilety (często dwa, na obie noce do Łodzi) i pomyślcie, że kupiliście bilety na koncert dla 2-4 numerów. Jeżeli zespół zlewa tę grupę fanów wywalając takie hiciory, numery jak Strangelove [30] i Master & Servant [25], i nie proponuje nic w zamian, to jest to skandal i godny powód do jechania po nich, w innym przypadku ciężko mi jest dyskutować z takimi jękami.
Dzisiejszej nocy doszło do przedziwnej sytuacji. Oto po raz pierwszy w historii zespół zagrał więcej numerów z innej płyty niż obecnie promowana na jednym koncercie.
Dodanie do setu Dressed in Black (4 raz w historii zagrany na żywo) i na bis A Question Of Lust. Sprawiło, że na jednym koncercie mieliśmy 5 numerów z Black Celebration i (tylko) 4 z Sounds Of The Universe. Zaiste przedziwna to sytuacja.
Hannover 2009.11.03
Sounds Of The Universe – 4 Playing The Angel – 1 Ultra – 2 Songs Of Faith And Devotion – 3 Violator – 3 Music For The Masses – 2 Black Celebration – 5!
Ciekawe czym nas jeszcze zaskoczą?
Plotki mówią, że to był jeden z ostatnich koncertów w takim zestawieniu, a najprawdopodobniej od Stuttgartu usłyszmy kolejne zmiany. Jeżeli tak będzie, to mamy powtórkę z 2 nogi, gdzie m/w po tylu koncertach dokonali przetasowań w secie. Oby tylko nie wpadli na pomysł dalszego skracania zestawu.
Przedziwna ta trasa, już w tej chwili wyrasta na największą trasę pod względem ilości zmian i zaskoczeń. Pod każdym względem…
Tylko, że my czekamy na zmiany u Dave’a, bo to one są kwintesencją opinii o depeche MODE, że nie zmieniają, nie Martin. Martin mógłby tylko wywalić Home [88]… ale to jest nie realne, tak, jak nie realne jest wywalenie Enjoy The Silence [103] z setu.
Czy ktoś się spodziewał zaskoczenia? Wielu. Czy czekaliśmy na nowości? Jak zawsze. A co dostaliśmy? No właśnie tego nikt nie wie. Tylko jedna zmiana w stosunku do 2 i 3 nogi. Problem z tym setem jest taki, że nie zadowoli on nikogo i tych, którzy byli już wiosną na koncertach depeche MODE i tych, którzy nie byli i te koncerty są dla nich pierwszymi na tej trasie. Zaskoczeni mogą być tylko Ci, którzy nie śledzą tego, co się dzieje w obozie depeche MODE wcale.
Mam na prawdę gorzką satysfakcję z faktu, że miałem rację. Już pisałem na tym blogu i na PFDM, że z ich punktu widzenia zmiana setu już była i do Europy przyjeżdżają z „nowym” setem. Zmiana dokonała się w Ameryce podczas pierwszych koncertów. Ten zespół nadal hołduje zasadzie, że koncert jest dla tych, co przychodzą na TEN konkretny występ, a każdy kto idzie na ich koncert więcej niż raz, robi to na własne ryzyko. Oni mogliby właściwie grać ten sam set noc w noc, jak to robili w l.80. Nie ma tu znaczenia, czy te utwory były grane na poprzedniej trasie, czy nie. Nie ma znaczenia, że ludzie mają Internet i wiedzą wszystko w czasie rzeczywistym. Nie ma znaczenia, że czekamy na to, czego nie chcą już grać. Oni przyjechali z „nowym” setem innym od tego z wiosny/lata w Europie. Dla nich zmiana się dokonała.
Niestety zmiany, jakie zrobili sprawiają, że ten set nie zadowala nikogo. Zarówno tych, dla których jest to n-ty koncert na tej trasie, jak i tych, którzy wybierali się wiosną na Warszawę i nie widzieli depeche MODE wiosną, a teraz tylko jadą do Łodzi. Dla jednych jest zawód, że znają już wszystko… no prawie. A Ci drudzy, mając kompletnie wykluczające się oczekiwanie, nie usłyszą już Master & Servant [25] i Strangelove [30]. Utwory, które był, obok Fly On The Windscreen [65], największymi zaskoczeniami tej trasy. Co gorsza właśnie te utwory najprawdopodobniej nie zostaną zarejestrowane podczas koncertów w Barcelonie. Dla mnie jest to jednak rodzaj skandalu, mimo, że będę widział za tydzień depeche MODE po raz 4 i 5 w tym roku, to jednak, którą stronę by nie brać trudno nie mieć uczucia zawodu, że Freelove [4] to nie wszystko.
Pora się z tym pogodzić. Jeżeli znasz „nowy” set zawczasu. Tym gorzej dla Ciebie, to Twoja wina. Trzeba było nie sprawdzać. A po za tym kto normalny jedzie tyle razy na koncert jednego zespołu na jednej trasie?!
Przed startem 3 części trasy pisałem, że już nie usłyszymy nagrań z południowo-amerykańskich koncertów, oraz dalszych zapisów z Europy. Przyznam się, że miałem zgrzyt po tym jak dodano 4 koncerty w Meksyku do puli, nie pasowały mi też te trzy koncerty z końca trasy, które widnieją w rozpisce. Wydaje mi się, że niepotrzebnie…
No właśnie. Powróciłem do swoich wpisów z przed miesiąca – tego i tego, bo nadal nie daje mi spokoju ta sprawa. Ciężko jest zrozumieć logikę, jaką kieruje się ekipa od Recording The Universe, co takiego dzieje się, że z całej części trasy nagrane zostały tylko 4 koncerty (Ameryka Południowa), a w Europie twardo na rozpisce widać tylko 3 koncerty z jesiennej i zimowej części trasy po Europie. Gdzie tu sens i logika?
Zacznijmy od tego, że we wpisach z przed miesiąca zastanawiałem się, że jeżeli mają nagrywać DVD w Meksyku, to nie będą nagrywać LHNów, ja osobiście obstawiałem Hiszpanię. I to się sprawdziło. Wobec tego, czemu jednak pojawiły się nagrania z Meksyku, skoro Ameryka Południowa miała już być nienagrywana?
Wydaje mi się, że wiem, gdzie ten sens i logika. Otóż, to jest zaległa robota, za nienagrane koncerty z Nowym Jorku, Los Angeles i Santa Barbara. Po prostu ekipa wykonała swoją, zaległą robotę. No tak, ale przecież były też odwołane koncerty w San Francisco i w San Diego, o po odwoływanej Europie nie wspomnę. Przypuszczalnie, jeżeli koncert nie został zarejestrowany z przyczyn osób trzecich (np. brak zgody ze strony Madison Square Garden, to ekipa Recording The Universe miała go, jako zaległy, natomiast, jeżeli koncert odwołany został z „winy” zespołu, to taki koncert przepadał. Stąd te 4 ekstra koncerty w Meksyku.
Podobnie jest z Europą. Zespół nie będzie zlecał nagrań w ramach Recording The Universe z racji np. zmiany setu i szykowanego nagrania koncertu na DVD, a te 3 koncerty z końca trasy, to musik ze strony LHN z wiosny. I to wszystko. Oznacza to, że nie usłyszymy koncertowych nagrań z Atlas Arena w ramach Recording The Universe.
Napisałem do Państwa ze LHN z pytaniem, czy Europa będzie nagrywana (pewnie tak zrobiło już wielu) i pewnie podobnie jak ja otrzymali taką odpowiedź:
Apologies – all we are currently selling are the items on the website, this is updated as and when extra dates are confirmed to us.
Jak to miło nic nie wiedzieć… no nic przekonamy się już w sobotę.
Lepszej wiadomości być nie mogło. W końcu support na miarę zespołu! Tak na prawdę to już nie jest trasa depeche MODE, to jest trasa depeche MODE i Nitzer Ebb!
depeche MODE będą supportowani przez Nitzer Ebb od stycznia 2010 do końca trasy, czyli do koncertu w Dusseldorfie 2010.02.27. Po wielu latach suportowych pomyłek, po raz pierwszy od 1990 roku Nitzer Ebb zagra z depeche MODE na jednej scenie.
W czerwcu byłem na zlocie depeche MODE i koncercie Nitzer Ebb w Berlinie, który poprzedzał koncert depeche MODE dnia następnego. Było ogniście i miodnie, już wtedy wzdychałem, że pięknie byłoby ich zobaczyć znowu na scenie u boku depeche MODE. Marzenia się spełniły.
Oznacza to również, że panów z Nitzer Ebb zobaczymy również na żywo w Łodzi w Arenie. I to jest doskonała wiadomość również.
Podobno fragmenty materiałów jakości PRO, które zostały nakręcone na początku trasy na potrzeby przygotowań do produkcji DVD, oraz jako mediapaki dla TV można znaleźć już na sieci. Tak twierdzi webmaster depechemode.com.
Do tej pory krążyły plotki, o dvd kręconym w Meksyku, czy też informacje, że jakoby przyszłe dvd ma być zbitką występów z różnych miast kręconych przy pomocy kamer używanych na trasie, a jedynie na jednym, czy dwóch koncertach ma ją być użyte kamery, które do sfilmowania szerokiego planu publiki itp ujęć nie osiągalnych przy użyciu standardowego zestawu koncertowego. Takie informacje docierały z kręgów zbliżonych do strony/forum Home.
Wczoraj Daniel Barassi odsłonił jednak kilka ciekawostek, dotyczących nowego wideo koncertowego depeche MODE:
Żadne materiały, w rozumieniu kręcenia dvd, nie były poczynione do tej pory. Jedyne co zostało nakręcone, to kilka testowych ujęć, które służą do prepodukcji dvd, po to aby lepiej przygotować się do głównej rejestracji wybranych koncertów -> Barcelona.
Materiały te zostały wykorzystane również jako część pakietów promocyjnych dla mediów informujących o koncertach depeche MODE. Barassi stwierdził również, że materiały te wyciekły już na sieć i można je spokojnie znaleźć na YT.com. Nie sprecyzował, czy był to wyciek surowych materiałów, czy też jako część programów TV.
A mi się urodziło pytanie jeszcze jedno, kto jest reżyserem dvd. Po tym co napisał Daniel zastanawia mnie czy to będzie Corbijn, jak spekuluje się obecnie. A zresztą przeczytajcie sami, pełna wypowiedź poniżej:
I know the guy who is the video director. He said that unless otherwise asked, he has recorded none of the shows. Only bits from one or two shows was recorded for a bit of a sizzle reel that was sent to media (and has found its way onto YouTube, if you look hard enough).
Jak dla mnie cholernie zastanawiający jest ten korowód z nagraniem dvd. Na szczęście koncert w Barcelonie już blisko i wyjaśnienie zagadki też. A poniżej wyszukane preshoty o kórych mówił Barassi:
Oczywiście pytaniem otwartym pozostaje sprawa, co zagrają. Czy usłyszymy przekładkę setu amerykańskiego, czy też usłyszymy coś nowego. Powszechne oczekiwanie jest aby depeche MODE zagrało coś nowego, bo Wszyscy pokazują tu jako analogię zmianę set na wiosnę 2006. Ja też uważałem, że set powinien być zmieniony, ale powinien być zmieniony już przed Ameryką Południową. A jeżeli nie został zmieniony, to uważam, że również tej zmiany nie doczekamy się przed Europą, z racji o wiele krótszego czasu między 3 i 4 nogą.
Uważam, też, że jeżeli depeche MODE ma coś zmienić to wiedzą o tym już od kwietnia, kiedy robione były próby i decydowali jak ułożyć set. Nie chce być złym prorokiem, ale na prawdę może się okazać, że zmiana setu już była i było to w czasie trasy po USA.