Archiwa tagu: Solo

Po mojemu – podsumowanie 2015

Na bezrybiu i rak ryba… tak pokrótce można opisać podsumowanie roku 2015. Co prawda coś się dzieje, coś się dzieje… 😉 ale o tym albo jeszcze nie wiemy, albo nie znamy doniosłości tych faktów. Póki co wybór z tego, co było w depeszowskim świecie jest taki sobie.

Zastanawiając się co wybrać z Depeche Extended Universe ciężko jest wybrać coś, co pozwoliło by powiedzieć, że to jest ten walec, który rozwalił system w naszym świecie. Każdy z poniższych wyborów ma tyle samo zwolenników, co przeciwników.

Na pewno nie wybrałem pseudo trasy Andy Fletchera, który kolejnym wyjazdem zjada już własny ogon, a znając przebieg poprzednich występów od zaplecza można je przyrównać jedynie do stania za sterami niektórych miszczów laptopa na zlotach.

Nie wybrałem również 25 rocznicy Violatora, głównie z powodu tego, że wytwórnia zawiodła. Nie zespół, a wytwórnia. Takie akcje, jak wydawanie kolejnych odświeżonych, wzbogaconych i rozbudowanych edycji z okazji kolejnej rocznicy to domena speców od marketingu i sprzedaży.

W myśl zasady „Shout up and take my money” oczekiwałem, że pojawi się okolicznościowy film, nowa wersja płyty, specjalne obchody, promocje, akcje w mediach. Niestety… Gdyby nie fani i ich liczne projekty, to temat jednej z najważniejszych płyt zamykających lata 80. i wyznaczających wejście na salony kluby muzyczne muzyki elektronicznej w latach 90. zostałby praktycznie nie zauważony. Gdyby nie dziennikarze siedzący głęboko w temacie również nie było by po tym śladu w mediach.

W tym roku mamy kolejne rocznice – 35 lat Speak & Spell, 30 lat Black Celebration, 15 lat Exciter i jestem dziwnie spokojny, że nie zobaczymy nic, kompletnie nic w tym temacie… no chyba, że fani się znowu zbiorą w sobie… Wybrałem trzy inne pozycje.

Miejsce 3.

Debiutancka płyta projektu MG

Przyznam się, że jest to kompletnie nie moja zatoka fascynacji elektroniką Martina i zdecydowanie wolę jego zamiłowanie do zabaw starą elektroniką uzewnętrznioną na 3 ostatnich płytach depeche MODE, niż to, co prezentuje na tej płycie.

Nie mniej należy docenić to, że się chłopakowi chce… nadal. Mogę tego nie lubić, ale mimo wszystko doceniam zaangażowanie i potrzebę tworzenia, bo to oznacza, że ma coś jeszcze światu do powiedzenia. Pytanie tylko, czy świat na to czeka…

Miejsce 2.

Marsheaux

Znowu nie do końca moje tematy muzycznie (choć bardziej, niż projekt MG), nie mniej jeżeli podchodzimy do tego tematu bez żyły na czole i napięcia rodem z toalety, to cały pomysł ma swoją urodę i nieznośną lekkość bytu.

Rozmawiając z dziewczynami przed ich koncertem w Warszawie dało się odczuć, że nie jest to coś na serio, ale rodzaj odskoczni od regularnej twórczości obu Pań. Patrząc na ten album, jak na wykwit twórczości coverbandu otrzymujemy efekt więcej niż zadawalający. Duży szacun za to, że Paniom się chciało spędzić czas i wydać pieniądze na pracę w studio.

Pojawiły się gdzieś określenia pokroju, że to najlepsze covery depeche MODE ever. Pewnie dyskutowałbym w jednym, czy w drugim przypadku, ale jako całość – pomysł na muzykę, pomysł na oprawę graficzną, sesję okładkową i zaangażowanie – projekt ten dostaje wysokie noty nie tylko za technikę ale i za styl. Nie jestem zwolennikiem nagrywania całych albumów na nowo, jak to robią zespoły którym nie podoba się własna twórczość z przed lat, ale muzycznie nowe podejście Marsheaux sprawiło, że zacząłem się zastanawiać, czy gdyby depeche MODE wydało w 1982 ten album właśnie w takim brzmieniu, to czy nadal byłby to najgorszy album depeche MODE w historii. Aż boję się zastanawiać, co by było gdyby Marsheaux wzięło się za Some Great Reward, jak to rozważały na starcie.

Mnie osobiście urzekło wydanie wersji extended – formatu zapomnianego w naszych czasach – który w latach 80. był znakiem rozpoznawczym takich zespołów, jak depeche MODE. Szczerze polecam słuchanie tego projektu właśnie w tej wersji… jest wiele do odkrycia.

Właściwie tylko jedna sprawa jest rysą na szkle – czerwcowy koncert w Progresji. Jeden z niewielu występów promujących ten album przez Marsheaux, niestety z taśmy, niestety udawane grania przed ludźmi, którzy przyszli usłyszeć The Sun & The Rainfall na żywo (i to dwa razy), dostali i muzykę i wokal odpalany z laptopa… Ja osobiście czekam nadal na The Sun & The Rainfall na żywo, tak jak nadal czekam na Things You Said live… może przed 50. się doczekam 😉

Miejsce 1.

Dave Gahan & Soulsavers.

Przed wydaniem płyty i trasą zastanawiałem się, czy jest to 3. solowa płyta Dave’a, kolejny album Soulsavers, czy może debiutancki album nowego projektu powstałego na gruzach dwóch pierwszych. Dziś wiem, że dla mnie była to 3. solowa płyta Dave’a.

Wywiady, artykuły, a przede wszystkim koncerty. Wszędzie istniał tylko Dave. Właściwie tylko oglądając EPK kurtuazyjnie pojawia się reszta projektu i zamienia kilka słów z wywiadującym.

Nie mogło być inaczej, jeżeli oficjalna strona Dave’a została w całości przerobiona na potrzeby promocji, a oficjalna strona Soulsavers pamięta nadal promocję poprzedniej wspólnej płyty i do tego, jeszcze coś się na niej posypało ostatnio.

Na koncertach właściwie istniał tylko Dave, to on kreował całe widowisko, to on był tym, który skupiał uwagę publiczności. Pomogli w tym fani, którzy przyszli właściwie dla niego, a nie Soulsavers. Jestem ciekaw jak wielu fanów Soulsavers było na koncercie, którzy przyszli dla tego projektu, a nie dla Dave’a, jak wielu z was zna poprzednie płyty z przed The Light The Dead Sea. Ciekaw jestem, jak wielu z was słuchało najnowszej płyty Soulsavers – Kubrick, która wyszła już po wydaniu Angels & Ghosts. Ci co lubią pierwszą produkcję Dave’a i Rich’a to znajdą wiele wspólnych i ciekawych klimatów. Ci co nie lubią, albo są nie są fanami Soulsavers, a są fanami Dave’a, niech nie sięgają, bo nie znajdą tam nic.

Nawet jeżeli intencja była inna, to cały projekt Angels & Ghosts zaistniał, wypromował się tylko dzięki Dave’owi. W wywiadach istniał tylko temat Dave’a jego osobowości i… depeche MODE.

Muzycznie mam mieszane uczucia, bo muzyka nie do końca jest tym, co mnie kręci. Wolę twórczość Dave’a z drugiej płyty. Koncert muzycznie również nie był zachwycający, bardzo niezgrany zespół był jedynie dopełnieniem, a nie pełnoprawnym uczestnikiem wydarzenia. Każdy muzyk skupiony na tym, aby słyszeć tylko siebie robił wszystko jedynie, aby zagrać swoje.

Do tego zmasakrowane bisy dopełniły reszty. Właściwie osłodą dla fana depeche MODE może być jedynie Condemnation (oczywiście jeżeli lubisz ten numer). Sam nie jestem fanem tego kawałka, ale jeżeli już bym miał wybierać, to chciałbym go słyszeć na koncertach w takiej właśnie wersji. Na pewno nie chciałbym usłyszeć Walking in My Shoes. Jedna wielka pomyłka od początku.

Kończąc już moje wywody dlaczego jest to dla mnie numer 1. 2015 roku musiał bym jeszcze napisać dokładnie to samo, co w przypadku Martina. Cały ostatni akapit.

To nie był łatwy wybór. Jest jednak nadzieja, że 2016 i 2017 przyniosą więcej. Podobno jest na co czekać. Podobno się w zespole pozmieniało, podobno ma być na nowo… (będzie o tym w kolejnym wpisie). W każdym razie mniej wypadków pokroju pseudo djskiej trasy Fletch’a, więcej radości z nowego depeche MODE i niech MODE on the ROAD będzie z Wami… bo wiedzcie, że coś się dzieje, coś się dzieje…

Dave Gahan & Soulsavers – czyli właściwie co?

Panowie z depeche MODE lubią mieszać w temacie swojej twórczości solowej. I Gore i Gahan mogą się pochwalić w swoim dorobku licznymi jedno-płytowymi projektami. Wcześniej nie zajmowało mnie to zbytnio, ale przy najnowszej produkcji pobocznej Dave’a dostałem lekkiej konfuzji.

Tak na prawdę nie wiem, czy jest to 3 solowy album Dave’a Gahan’a, czy 5 album Soulsavers, a może żadne z powyższych, tylko pierwszy album zespołu Dave Gahan & Soulsavers. Co takiego się stało, że tym razem Dave Gahan jest jako pierwszy na okładce? Może jest to czepianie, ale po prostu chciałbym wiedzieć z czym mam do czynienia.

Niby to tylko etykietki, ale w branży w brew pozorom takie rzeczy są dosyć ważne i kolejność w napisach, książeczce, czy na okładce wyraża się liczbą zer w honorarium. W ten sposób docenia się tych, którzy mieli większy wkład, niż reszta udziałowców w projekcie. Jeżeli udział Dave’a wykracza po za pisanie tekstów i udzielanie się wokalnie i miał również wkład w tworzenie muzyki, to nie miałbym skrupułów w nazwaniu najnowszego wydawnictwa 3. solowym albumem Dave’a. Jeżeli jednak wkład Dave’a w powstanie tej płyty był na poziomie poprzedniego albumu Soulsavers, to po co jest to zamieszanie w nazwie projektu (bo to nie jest zespół)?

Jak się sięgnie pamięcią do historii powstania poprzedniego albumu, to wiemy, że pomysł współpracy narodził się w czasie Tour Of The Universe w 2009 roku, a Dave wszedł w projekt, który już się dział, Dave’owi pozostało jedynie dopisać tekst do już istniejącej muzyki. Tym razem twórcy pracowali od o wiele wcześniejszego etapu. W sumie to jest jakieś wytłumaczenie, ale jeżeli tak jest, to musiałbym się powtórzyć z przepisaniem tu ostatniego zdania z akapitu półkę wyżej.

Soulsavers
Soulsavers

Ktoś powie, że to nagranie brzmi jak poprzednie twórczości Soulsavers z Dave’m na wokalu, a nawet są tam klimaty z Broken. Tylko jakie to ma znaczenie. Usuwając na chwilę wokal z Paper Monsters i Hourglass otrzymujemy muzycznie zupełnie różnie albumy. Pierwsza płyta, to zabawa z rockiem i bluesem (czy udana, to już inna sprawa), a z drugiej płyty numery swobodnie mogłyby się znaleźć na Playing The Angel. Z Paper Monsters żaden. Nie wiedzę więc problemu, żeby kolejną płytę Dave nagrał stylistycznie nawiązującą do jeszcze innej galaktyki muzycznej.

Co więcej za muzyczną stronę Paper Monsters odpowiadał Knox Chandler, a kompozycje na Hourglass, to zespołowa praca Dave’a, Christiana Eignera i Andrew Phillpotta, więc jak widać na żadnej płycie Dave nie może sobie przypisać 100% praw autorskich. Skoro tak, to czym różni się najnowszy album z 2015 od solowych produkcji z 2003 i 2007? Za każdym razem inna ekipa i wszędzie na okładce Dave Gahan, tyle tylko, że na ostatniej ma za współpracowników Soulsevers.

Wiem, że snując takie teorie wywracam całość do góry nogami i pewnie słusznie (lub nie) umniejszam wkład Rich’a, ale robię to celowo, bo nie lubię takiego niedookreślenia i niedopowiedzenia. Ot takie rozterki człowieka, który zwraca w uwagę w muzyce na każdy element, a nie tylko na to czy jest bicik. 🙂

Dla mnie jako fana depeche MODE dziwnie będzie zobaczyć na scenie Dave’a, który nie śpiewa ani repertuaru depeche MODE, ani twórczości z Paper Monsters i Hourglass. Ciekawe czy ekipa ograniczy się tylko do materiału z tej i poprzedniej płyty, czy pojawi się coś z Broken i wcześniejszych produkcji Soulsavers. No nic pożyjemy zobaczymy. Póki co szykuje się morderczy wyścig po bilety.

A już tak na marginesie jeżeli miałaby się powtórzyć ta sama prawidłowość co z Markiem Laneganem, to Angels & Ghosts powinno być ostatnim wspólnym projektem Panów. 😉