Wszystkie wpisy, których autorem jest FanDM

Black Celebration – 33 lata czarnej uroczystości

Rok 1986 roku to nie tylko kropla w morzu historii ludzkości. To nie tylko powoli dogorywający komunizm w Polsce i nie tylko katastrofa elektrowni jądrowej w Czarnobylu. To także punkt zwrotny w muzyce elektronicznej, za sprawą pewnej młodej grupy muzycznej z Wielkiej Brytanii. Oto 17 marca 1986 roku światło dzienne ujrzał piąty, studyjny album grupy depeche MODE. Jest to wyjątkowy moment w karierze tego owianego już legendą zespołu z Basildon, To także album, dzięki któremu dM stali się tak naprawdę grupą kultową. W tym artykule przeteleportuję się razem z wami do Zachodnich Niemiec połowy lat 80, tuż pod mur berliński, gdzie w Hansa Tonstudios trwały nagrania do jednej z najważniejszych płyt w dziejach muzyki elektronicznej. Panie i Panowie… Black Celebration.

Przed nastaniem czerni.

Wiosną i latem 1985 r. depeche MODE byli jeszcze w trasie promującej przełomowy (w owym momencie) album Some Great Reward. Była to kontynuacja trasy rozpoczętej jeszcze we wrześniu 1984 r. Na pierwszy ogień poszła Ameryka Północna (15 koncertów) potem Japonia i od końca lipca Europa. Co ciekawe, „depesze” wyznając zasadę muzyka nie zna granic nie bali się odwiedzić krajów zza żelaznej kurtyny. W lipcu odbyły się koncerty w Budapeszcie 1985.07.23 oraz Warszawie 1985.07.30. Planowano odwiedzić także Berlin Wschodni i Moskwę (tak naprawdę Budapeszt i Warszawa były zamiast Berlina Wschodniego i Moskwy – przypis MODE2Joy.pl). Jednak z powodu opieszałości lub krótko mówiąc — złej woli urzędów odpowiedzialnych za wydawanie wiz wjazdowych na teren Wschodnich Niemiec oraz ZSRR, przygotowania do organizacji obu koncertów zakończyły się fiaskiem. Kończąc trasę koncertową składającą się z ponad 80 występów zagranych w przeciągu 9 miesięcy, depeche MODE byli u szczytu sławy. Jeszcze 5 lat wcześniej szukali wytwórni, która „łaskawie” chciałaby przyjąć ich pod swoje skrzydła, teraz byli w stanie wypełnić cztery razy pod rząd halę Hammersmith Odeon w Londynie pod koniec trasy Some Great Reward Tour w Wielkiej Brytanii. Do tego mieli za sobą bardzo udany album z kilkoma radiowymi hitami, które przetarły szlak do podboju Stanów Zjednoczonych (jaki triumfalnie, będą mogli ogłosić dopiero w 1988 r.). Teraz jednak powstała dziwna, artystyczna próżnia i tak naprawdę nikt w zespole nie miał pomysłu na to, jak powinien wyglądać kolejny album. Powielenie industrialnych klimatów dwóch poprzednich albumów byłoby tak naprawdę krokiem wstecz. Już trochę niefortunny singiel It’s Called A Heart, promujący składankę singli wydaną przez MUTE Records w październiku 1985 r. uwidocznił, że zespół dostał lekkiej zadyszki.

Brodzenie w ciemności

Poważne planowanie nowego albumu rozpoczęło się pod koniec 1985 r. w trakcie miesięcznej nasiadówy w londyńskim Worldwide Studio. Martin Gore (główny autor tekstów i muzyki w szeregach depeche MODE), miał już wtedy do zaprezentowania świeży materiał na taśmach demo. Materiał był bardzo obiecujący i jak wspomina producent i zarazem przyjaciel zespołu — Gareth Jonestaśmy te tworzyły już pewien klimat. Wystarczyło tylko spuścić z kagańca wybitnego producenta — Alana Wildera i zarazem członka depeche MODE — dodać do tego wizjonera muzycznego — Daniela Millera i mógł z tego powstać naprawdę wyjątkowy album. Problemy pojawiły się jednak na zewnątrz. Nagrania demo, w którym wprawne oko producenckie zauważyło niemal nuklearny potencjał, nie spodobały się ludziom z brytyjskiego przemysłu muzycznego, a szczególnie promotorowi depeche MODENeilowi Ferrisowi. Stwierdził on, że wśród kawałków ma żadnego materiału na przebój. Martin Gore wpadł w panikę i aby odreagować, wyjechał na tydzień do znajomych w Szlezwiku-Holsztynie. Nieplanowany „reset” przyniósł pozytywne efekty. Martin wrócił z nowymi siłami do Westside Studio, gdzie wkrótce rozpoczęła się regularna praca nad piątym albumem depeche MODE. Autor muzyki jak zwykle był bardzo skąpy w udzielaniu wskazówek ciału producenckiemu. W jego zamyśle album miał być dużo mocniejszy i cięższy w porównaniu do poprzednich płyt zespołu. To była tak naprawdę jedyna wskazówka, jaką dostał Gareth Jones, Daniel Miller i uwijający się w pocie czoła nad translacją taśm demo do MIDI — Alan Wilder. W ten sposób przez kolejne 120 dni będą poszukiwać sposobu na przetworzenie tego bardzo obiecującego materiału demo w dzieło sztuki.

A brief period of rejoicing

Jako że byli prekursorami samplingu, pierwsze kilka dni w studio spędzili na poszukiwaniu interesujących dźwięków, które potem po przepuszczeniu przez cyfrowy syntezator Synclavier mogłyby znaleźć swoje miejsce na nowym albumie. W ruch poszły piłeczki ping-pongowe (które niedługo będą imitować kastaniety w A Question of Lust) rury od odkurzacza (dostarczą mocne, basowe brzmienie w New Dress) oraz przetworzony głos Daniela Milera cytujący słowa Churchilla: A brief period of rejoicing (tłum. „krótki okres radości”). Będzie to charakterystyczny wstęp do tytułowego utworu na jeszcze nienazwanym, nowym albumie depeche MODE. O ile w proces samplowania zaangażowany był cały zespół, nawet Dave Gahan, który jak dotąd był „tylko” wokalistą, o tyle nad aranżacją i strukturą utworów pracował Alan Wilder i Daniel Miller. I to oni harowali do późnych godzin nocnych w poszukiwaniu odpowiedniego brzmienia dla każdego z nowych utworów, kiedy reszta zespołu grała w bilard albo balowała na mieście. Jeszcze przed rozpoczęciem prac, Miller zaproponował, aby nagrać i zmiksować album na jednej, niczym nieprzerwanej, trwającej 4 miesiące sesji nagraniowej. Jak się szybko okazało, mordercze tempo pracy prowadziło nieuchronnie do szeregu spięć (szczególnie z Alanem Wilderem). Millera prześladowało jeszcze jedno — wizja nadchodzącej klapy nowego albumu, który z braku ewidentnych typów na hit, mógł pogrążyć nie tylko karierę depeche MODE, ale i całą jego wytwórnię. Końcówka 1985 roku to trudny czas w historii Mute Records. W 1983 roku rozpada się Yazoo, a Erasure (które później okaże się znaczącym sukcesem komercyjnym) dopiero raczkuje. Jednak w pewnym momencie Miller zdaje sobie sprawę, że nie zatrzyma pędzącego pociągu i godzi się z faktem, że nowy album depeche MODE może nie powtórzyć sukcesu Some Great Reward. Wtedy głównodowodzącym staje się Alan Wilder, któremu coraz bardziej odpowiadał kierunek, w jakim ewoluował jeszcze niedokończony album. Wilder od początku przejawiał skłonności do ciężkich, mniej popowych brzmień (co później w pełnej krasie objawi jako Recoil). Do tego był bezkompromisowym perfekcjonistą, który potrafił przepracować w studio cały dzień, aby “doszlifować” brzmienie pojedynczej ścieżki. Oto jak wspomina pracę nad It Doesn’t Matter Two: Jest tam wiele sampli chóralnych. Łatwiej byłoby po prostu użyć jednego sampla i odtworzyć go od tyłu polifonicznie. Ale zamiast tego, użyliśmy różnych sampli dla każdej nuty z chóru, tak więc każda z nich jest trochę przesunięta względem reszty. Spędziliśmy sporo czasu, dopracowując to tak, aby brzmiało to po ludzku. Dotyczy to wszystkiego, co robimy, nie tylko tego jednego kawałka.

Alan Wilder, Black Celebration Tour 1986
Alan Wilder, Black Celebration Tour 1986
Pod murem berlińskim

Na początku 1986, ekipa depeche MODE leci do Berlina Zachodniego, aby w Hansa Tonstudios, dokończyć i zmiksować album. depeche MODE wracali tak naprawdę do studia, w którym czuli się, jak ryba w wodzie i w którym nagrali przecież swój poprzedni album. Studio Hansa zlokalizowane w opuszczonej dzielnicy miasta, tuż przy murze berlińskim wytwarzało bardzo specyficzną atmosferę (podsycaną jeszcze przez wschodnioniemieckich strażników zaglądających do okien studia ze swoich wieżyczek obserwacyjnych). depeche MODE świetnie wyczuwali klimat tego miejsca i w pewnym sensie podświadomie przenosili go na ścieżki nowego albumu. W końcu to tutaj powstaje prawdziwy majstersztyk i prawdopodobnie najciekawszy utwór na ich nowej płycie — Stripped. Kawałek rozpoczyna zapętlony dźwięk silnika obniżony o pół oktawy, który przewijać się już będzie przez cały czas trwania utworu. Następnie słychać start Porsche 911 Dave’a Gahana, a potem serię fajerwerków nagranych na parkingu przed studiem Hansa. Jednak Stripped to nie tylko świetnie przetworzone sample, to przede wszystkim niesamowicie bogata struktura brzmieniowa, zapisana na 48 ścieżkach. Zmiksowanie utworu do jego finalnej wersji zajęło zespołowi aż 9 dni!. Do tego, aby podkreślić jedność między tworzoną muzyką, a wizerunkiem zespołu, depeche MODE nalegali, aby teledysk do Stripped nakręcić w okolicach Hansa Tonstudios.

Praca nad albumem trwała nadal, wraz ze wzlotami i upadkami. Jak wspominają członkowie zespołu były dni, kiedy wszyscy siedzieli w studio i w pełnym skupieniu pracowali nad brzmieniem konkretnych kawałków. Były też dni kiedy większą część zespołu ogarniało znużenie, a praca stała w miejscu. Członkowie zespołu znikali, podczas gdy Dan (Miller) spędzał w studiu trzy dni, dopracowując brzmienie basu, które ciągle było gówniane!. Na szczęście, prace nad albumem zbliżały się do końca i wchodziły w etap miksowania. Niestety wbrew wcześniejszym oczekiwaniom, miksowanie nie szło ani szybko, ani bezproblemowo. Pomijając złożoność procesu miksowania przy tak skomplikowanym materiale, w grę wchodziła kwestia obsesyjnego poszukiwania tego właściwego klimatu dla każdego w utworów jak i całej płyty. O tym jak bardzo napięta była atmosfera opowiada Alan Wilder: Daniel i ja byliśmy opętani miksami — pracowaliśmy nad każdym miksem; wszyscy byli z niego zadowoleni, a potem i tak trafiał do kosza, bo czuliśmy, że nie tak miał wyglądać. Na szczęście udało się w końcu uchwycić ten odpowiedni klimat. Być może pomocna okazała się wyjątkowa akustyka zachodnioniemieckiego studia, a może tony opium wypalanego przez całą ekipę pracującą nad albumem (łącznie z członkami zespołu). Koniec końców, grubo po przekroczeniu wcześniej ustalonego terminu, album był gotowy.

Czarna uroczystość

Nowa płyta depeche MODE ukazuje się 17 marca 1986r i (wbrew obawom Daniela Millera) od razu trafia na 3 miejsce listy najlepiej sprzedających się krążków w Wielkiej Brytanii oraz na 2 w Niemczech. Co ciekawe jeszcze w 1986 r. ukazuję się także w Polsce (na płycie winylowej) nakładem wydawnictwa Tonpress. Jednak prawdziwe szaleństwo miało miejsce za zachodnią częścią barykady. Album pomimo swojego mrocznego i niezbyt popowego charakteru doskonale wstrzelił się w gusta słuchaczy zmęczonych już kiczem połowy lat osiemdziesiątych. Warto przypomnieć, że był to czas świetności zawsze uśmiechniętego Dietera Bohlen’a i Thomasa Anders’a z Modern Talking oraz pudel rockowej grupy Europe. depeche MODE przewracają ten świat do góry nogami. Pokazują, że do muzyki pop można przemycić o wiele ambitniejszy przekaz. Począwszy od tekstów, których wartość artystyczna znacznie przekraczała kanony ówczesnych (i współczesnej) muzyki pop, kończąc na strukturze, brzmieniu utworów i albumu jako całości. depeche MODE zaprezentowali dojrzały, koncepcyjny album, w którym aż 4 z 12 kawałków, to utwory śpiewane przez Martina Gore’a. Nazwa albumu nie była w żaden sposób związana z okultyzmem (jak sugerowała ówczesna prasa). To bardziej afirmacja codzienności, zmagań każdego człowieka z szarą rzeczywistością i świętowaniem końca kolejnego, szarego dnia. Martin Gore tłumaczył to tak: To nie ma nic wspólnego z czarną magią, jak zdaje się myśleć większość ludzi. Tak naprawdę Black Celebration jest o tym, że większość ludzi nie ma w życiu czego świętować. Dzień po dniu chodzą do pracy, a wieczorem idą do pubu i topią smutki w alkoholu.

Black Celebration
Black Celebration 1

Martin Gore, pisząc teksty na Black Celebration, mieszkał już jakiś czas w Berlinie Zachodnim i był pod ogromnym wpływem egzystencjalizmu. Wspominał: Prawdopodobnie Camus, Kafka i Brecht oddziaływują na mnie w takim samym stopniu jak muzyka pop. Puls nocnego życia w Berlinie i pewien rodzaj dekadencji znalazły odzwierciedlenie w jego tekstach. Martin lubił bawić się skrajnościami, łączyć je, potrząsać i obserwować co otrzyma na wyjściu. Widać to było po jego ubiorach (łączenie przeróżnych konwencji, od transseksualnych sukienek po nacjonalistyczne szelki). Podobnie działo się też w tekstach. Na szczęście oprócz odważnych pomysłów, autor utworów depeche MODE miał też bardzo wiele wyczucia i intuicji. Dzięki temu Black Celebration to kolekcja bardzo zróżnicowanych utworów, które dziwnym trafem doskonale do siebie pasują. Naprawdę nie czuć zbyt wielkiego dysonansu między nihilistycznym Fly On The Windscreen, a ciepłą balladą o przywiązaniu, miłości i pożądaniu — A Question of Lust. Tak naprawdę większość tekstów na Black Celebration oscyluje wokół miłości. Od wyuzdanych pragnień w A Quesiton of Time poprzez zachwianie i brak zaufania w It Doesn’t Matter Two, kończąc na poszukiwaniu sensu w zauroczeniu pary młodych kochanków World Full of Nothing. Na płycie znalazł się także jeden, bardzo zaangażowany politycznie utwór — New Dress, którego tekst można porównać do skrótu najważniejszych newsów z telewizyjnego serwisu informacyjnego. Mamy tu szereg coraz bardziej tragicznych informacji (zbrodnia na tle seksualnym, zestrzelenie samolotu pasażerskiego, plaga głodu), które przeplatają się z informacją o księżnej Dianie, która pojawiła się właśnie w nowej sukience. Wtedy i dziś, sprawy naprawdę istotne i beznadziejnie błahe mieszają się w mediach masowego przekazu. Pewną kontynuacją myśli rozpoczętej w New Dress jest tekst do Stripped, który zinterpretować można jako dążenie do wewnętrznej wolności, do możliwości podejmowania suwerennych decyzji bez wpływu telewizji, internetu czy mediów społecznościowych (przekładając to na bardziej współczesne czasy). Jakże inna retoryka dobiegała wtedy z wierzchołków list przebojów, które okupowane były przez takich “artystów” jak Wham!, Samantha Fox czy Bananarama.

Niestety krytycy muzyczni w Wielkiej Brytanii nie pozostawili na grupie z Basildon suchej nitki, zatrzymując się w pozornym poczuciu przygnębienia, jakie może wypływać ze ścieżek nowego albumu depeche MODE. Sean O’Hagan w NME pisał: To przygnębiające, że depeche MODE w swojej batalii o osobistą i artystyczną godność, zdołali jedynie zastąpić jeden zestaw wytartych frazesów innym — czarne zmienić na białe, radość na gorysz, a melodie na chore zawodzenie. Lepszą diagnozę postawił jednak znany, rodzimy dziennikarz z radiowej Trójki — Piotr Stelmach: Ktoś kiedyś powiedział albo napisał, że Black Celebration to najbardziej ponura płyta depeche MODE. No i poszło w świat. Nie zgadzam się z tą opinią. Jeśli już nawet mielibyśmy się bawić w przyklejanie poszczególnym albumom depeche MODE metek z jakimś „naj”, to Black Celebration należałoby chyba uznać za dzieło najpoważniejsze.”. Oryginalność i szczerość nowego albumu docenili też zwykli słuchacze. Dla wielu osób takie utworzy jak Stripped, czy Black Celebration stały się prawdziwym objawieniem. Był to czas, kiedy wielkie wytwórnie muzyczne nie interesowały się tak bardzo muzyką alternatywną, skupiając się raczej na promocji skocznych, wpadających w ucho piosenek pop. depeche MODE podjęli ogromne ryzyko i udowodnili, że grając mrocznie, niestandardowo i wbrew ogólnym konwencjom można osiągnąć komercyjny sukces. To czarne ziarno zasiane w muzyce pop, przyniesie już niedługo owocny plon w postaci artystów, którzy wierni swoim muzycznym ideałom i pozbawieni “pleców” w postaci wielkich wytwórni płytowych będą w stanie osiągnąć komercyjny sukces.

Przenieśmy się teraz o 30 lat w przyszłość, Mamy 2016 (2019 – dopisek bloga MODE2Joy.pl) rok, dekadę społecznościówek, smartfonów i wysychającej studni muzycznych pomysłów. Jak z tej perspektywy prezentuje się dzieło depeche MODE sprzed trzech dziesięcioleci? Obiektywnie, to wciąż wspaniała, neurotyczna płyta. Konsekwentne stosowanie przez depeche MODE“własnych” brzmień tchnęło w album jakiś rodzaj nieśmiertelności. To znacznie wyróżnia Black Celebration na tle krążków nagranych w oparciu o standardowy zestaw brzmień syntezatorów firmy Yamaha (królową brzmienia tego albumu jest kultowy klawisz Yamaha DX7, którego brzmienie to kwintesencja muzyki Pop drugiej połowy lat 80. – przypis bloga MODE2joy.pl). Tak wtedy, jak i teraz, Black Celebration brzmi po prostu niestandardowo, niepokojąco i przede wszystkim mocno. Ta moc której tak usilnie poszukiwał Alan Wilder podczas prac w Hansa Tonstudios, zapewniła albumowi długowieczność.

Patrząc subiektywnie, to wciąż bardzo elektryzujący album, przywołujący wspaniałe wspomnienia z momentu przełączenia się na odbiór autentycznej, doskonale zrealizowanej muzyki elektronicznej. Dla wielu fanów, “przełączenie się na depeche MODE” to prawdopodobnie jedna z najważniejszych chwil w życiu. Chwil które sprawiły, że odbiór nie tylko muzyki ale i całego świata stało się bardziej intensywny i świadomy. Oczywiście to tylko osobiste odczucie wieloletniego fana depeche MODE, jednak abstrahując już od uwielbienia jakim autor tego tekstu darzy depeche MODE, Black Celebration to album obok którego po prostu nie można przejść obojętnie…

Marek Hać (MarX)
[email protected]


W czasie pisania tekstu korzystano z książek:

Jonathan Miller – Obnażeni, str. 208, 210, 213,
Steve Malins – Biografia, str. 109, 111

[artykuł oryginalnie ukazał się na łamach magazynu dyskowego Karmelia#4] (link: http://fatmagnus.ppa.pl/pokaz_maga.php?id=359)

Historia Kornelii

Kornelia ma dziś 14 lat. Historia, którą chciała opowiedzieć w dużej mierze miała miejsca w podczas koncertu w Warszawie 25 lipca 2013, nie mniej życie dopisało ciąg dalszy podczas ostatniej wizyty depeche MODE w Polsce.

Tak się złożyło, że nie tylko Kornelia postanowiła napisać parę słów, ale też jej Mama i Sylwia, która była również świadkiem wydarzeń, ale najpierw oddajmy głos Kornelii

[2017] To ja Kornelia. Przygodę z dM rozpoczęłam w 2010 roku po pierwszym koncercie rodziców w Łodzi. Mama przeżywała to wydarzenie puszczając ich muzykę non stop. Mając 7 lat doskonale rozpoznawałam utwory zespołu. Po wydaniu w 2013 płyty Delta Machine, kupiliśmy już 3 bilety na trasę koncertową. Co wydarzyło się na tym koncercie za chwilę mama opowie. Dodam jeszcze, że pierwszym utworem dM, w którym się zakochałam to Home i to była również słabość do Martina! O koncercie z 21.07.2017 r. powiem tyle, że był to dla mnie wyjątkowy koncert, a to z tego względu, iż wróciłam w to samo miejsce po 4 latach i z zupełnie innej perspektywy obserwowałam to co się wokół mnie dzieje! Prawdziwi fani, cudowna atmosfera i ja sama dojrzalsza. Koncert był cudowny, nie tak jak 2013, gdy Dave zwrócił na mnie uwagę, kruszynę wyginającą się pod sceną. Ten [2017] był inny, uczestniczyłam w nim, jako w pełni świadoma fanka depeche MODE. Szalałam i śpiewałam z rodzicami i ludźmi zakochanymi w zespole.

_

No właśnie, co się takiego wydarzyło 25 lipca 2013 roku? Historia wydała nam się na tyle interesująca, że poprosiłem, aby Panie opisały to wydarzenie, ze swoich perspektyw. Niby drobiazg, ale jednak. Wszystko „wyszło na jaw”, gdy z okazji 4 rocznicy koncertu promującego płytę Delta Machine w Warszawie odkopałem zdjęcia z akcji „Welcome To Poland”, aby przypomnieć Wam o tym wydarzeniu. Na jednym ze zdjęć była postać małej fanki, która zakręcała butelkę Coli…

https://www.facebook.com/media/set/?set=a.548646831862996.1073741825.440675122660168&type=1&l=a77ea7fc47

Pod zdjęciem Kornelii zaczęły pojawiać się wpisy, że w tym roku też była widziana i też pod barierkami. Czytając komentarze poprosiłem świadków tamtych momentów o opisania tej historii i podzielenie się z innymi fanami.

Mama Kornelii:

[2013] Tak była przed barierką, przy scenie dla nas rodziców to był szok! A to dzięki Szefowi ochrony Depeche Mode, który „porwał” ją z naszych rąk. Dzięki Niemu Kornelia i my przeżyliśmy niezapomniane chwile!!! Kornelia pozdrawia Wszystkich, którzy byli przy niej!!!

Teraz po koncercie [2013] wygląda to tak, że to nie ja włączam rano płyty, tylko Kornelia. dM ma w 100% nowego fana, a ja cieszę się, że mam z kim się cieszyć….!

Mama Kornelii jeszcze wróci, tym czasem Sylwia też miała okazję obserwować całe zdarzenie i tak to opisała ze swojej perspektywy:

[2013] Ona była przy barierce przede mną!!! Dave jak ja zobaczył oniemiał i pogonił kogoś ze swoich, żeby dali jej zatyczki do uszu!!! Ktoś przyszedł i dał, potem Dave przyszedł i sprawdził, uśmiechnął się odmaszerował :)) !!!

[2017] Był to koncert z 2013 r, pojechaliśmy na niego z grupa 3-miejskich depeszy 🙂 udało nam się pamiętam, podejść bardzo blisko pod same barierki – tak blisko jak nigdy – na własne oczy widziałam pot spływający z klaty Dave’a ;))) Sytuacja była niesamowita, mianowicie po mojej prawej stronie zobaczyłam mała dziewuszkę, pomyślałam – kurcze – dobrze, że jest po za barierkami, bo byśmy ją zgnietli, albo nic by nie zobaczyła. Była blisko sceny, a ja blisko niej bo widziałam jak śpiewa słowo za słowem :)) Mała drobna blond piękność i w pewnym momencie patrze, a Dave stanął, patrzy na nią wyraźnie poruszony. Pokrecił głowa i gdzieś poszedł…. za chwile patrze biegnie jakiś chłopak z wielkimi słuchawkami i coś podaje małej :). Była to właśnie Kornelia :). Kornelia założyła stopery, a Dave przyszedł sprawdzić, czy tak się faktycznie stało!!! Dave kiwnął głową i wrócił do śpiewania :). To jedno z lepszych moich wspomnień z koncertowego życia z dM w moim życiu.

Obiecałem, że jeszcze Mama Kornelii napisze kilka słów:

[2017] To był cudowny, słoneczny dzień 25.07.2013 r. Wieczór miał być jeszcze lepszy!!! Dotarliśmy w trójkę na Stadion Narodowy o godz. 19. Kornelia zmęczona i równocześnie zachwycona zamieszaniem klapnęła pod bramką na płycie. Znaleźliśmy się dość blisko sceny. Mąż posadził córkę na barierkach, żeby lepiej widziała to co będzie się działo na scenie. Ten ruch spotkał się ze zdecydowanym sprzeciwem ze strony polskiej ochrony. To całe zamieszanie dostrzegł Szef ochrony zespołu, który zapytawszy o zgodę wziął Kornelię i zaprowadził ją pod scenę ku naszemu zaskoczeniu pomieszanemu ze szczęściem!!! Przy utworze Policy of Truth córkę zauważył Dave, który przesłał jej buzziaka, po czym koszykarskim gestem ogłosił 'czas’ i kazał jej dać w trosce o jej słuch stopery. Kornelia cała w skowronkach przetańczyła resztę koncertu pod sceną, po czym ten sam super człowiek oddał ją nam i setlistę koncertu!!! To były niezapomniane chwilę!!! Szkoda tylko, że nie mamy zdjęć przy scenie. Wiem, że jakieś panie robiły zdjęcia, ale nie mogę do nich dotrzeć

A że wszystko, co tu przeczytaliście, to najprawdziwsza prawda, to może poświadczyć o tym poniższy film:

A tu z innej perspektywy (choć nie tak fajnie jak na poprzednim klipie):

_

Parę dni temu zaprosiliśmy Was do podzielenia się z innymi fanami Waszymi wspomnieniami i przeżyciami podczas pobytu depeche MODE w Warszawie. Przeżyliście ciekawą historię, zobaczyliście coś, czego inni nie widzieli, byliście tam gdzie inni nie dotarli, chcecie opisać koncert z Waszego punktu widzenia? Strony bloga MODE2Joy.pl są dla Was.

Relacja Jarka z koncertu w Warszawie.

Parę dni temu zaprosiłem Was do podzielenia się z innymi fanami Waszymi wspomnieniami i przeżyciami podczas pobytu depeche MODE w Warszawie. Przeżyliście ciekawą historię, zobaczyliście coś, czego inni nie widzieli, byliście tam gdzie inni nie dotarli, chcecie opisać koncert z Waszego punktu widzenia? Strony bloga MODE2Joy.pl są dla Was.

Dziś pierwszy wpis nadesłany przez Jarka Bugajnego wpis podsumowujący z jego punktu widzenia koncert w Warszawie. Zapraszamy do lektury.

Nie będę się rozpisywał i robił ochów i achów jak to fajnie, że zespół był na pełnych obrotach i nie było po nich widać że już by chcieli przerwę. Wszyscy na forach i na fejsie piszą o względnie dobrej akustyce, a ja mam zgoła odmienne wrażenia – pod względem akustyki dla mnie to był najgorszy koncert DM w jakim uczestniczyłem. Zaznaczam, nigdy się nie skarżyłem na akustykę, ja jeżdżę zobaczyć zespół i drzeć ryja na KONCERCIE. Jak bym oczekiwał idealnej akustyki to bym poszedł do Filharmonii.

 

Nie mogę jednak przejść obojętnie wobec tego jak w 10 rzędzie na środku sceny moje uszy i trzewia były gwałcone przez

stopę od perkusji która powodowała tak straszliwy łomot basu że niemal nie było słychać pozostałych instrumentów. Głos Gahana i gitara Gora ledwo się przebijały a pozostałe partie muzyczne zginęły. Szczególnie ucierpiały na tym Heroes i Stripped.

Nie pamiętam kiedy tak bardzo bolały mnie uszy jakby miały zaraz krwawić. Moje wrażenia dźwiękowe nie były osamotnione, bo to samo czuły osoby najbliżej mnie stojące. Jeden Szwajcar i Niemiec powiedzieli, że to samo czuli chyba w Sztokholmie (a nie jestem pewny miasta).

Drugie spostrzeżenie to niesamowita nerwowość i zawziętość w kolejce EE pod 4 bramą. Ja tam byłem z doskoku bo zaprzysiągłem sobie że nigdy nie kupie biletu EE i tego się trzymam. Pierwsza bitka miała miejsce między 5 a 6 rano kiedy koczowników było już dobre pół setki. Poszło o zajmowanie znajomym kolejki, których jeszcze nie było. Podobno pierwsza osoba była już w południe w czwartek (chyba jakiś Andriej z Ukrainy), pod stadionem spało 22 osoby apotem zaczęły przybywać następne. Niestety po raz 3. (po Warszawie 2013 i Łodzi 2014) stwierdzam, że stanie pod samą sceną to już nie to samo co kiedyś. Wcześniej byłem otoczony samymi fanatykami znającymi każdy tekst, poznającymi kolejny utwór po pierwszych taktach. Teraz takich osób jest mniej więcej połowa EE – reszta to po prostu osoby które było stać na droższy bilet i nie chciały po prostu czekać od rana.
3 sprawa bramy.

Byłem pierwszą osobą pod stadionem poza EE o 5 rano więc sobie kalkulowałem. Początkowo usadowiłem się pod 11, ale obliczyłem, że odległość z 10 do stadionu jest o połowę krótsza. Po rozmowie z ochroną doszedłem do wniosku że trzeba przejść pod 2 lub 3 – nie dlatego że tak jest napisane na bilecie ale dlatego że i tak wejście na stadion jest z tamtej strony. Około godziny 10 przyszedł gość z LN (którego potem pozostali pracownicy określili jako guru i jeśli on coś mówi to jest to święte) który zasugerował przejście pod 11, bo co prawda rzeczywiście wejście jest od 2 i 3 i trzeba będzie spod 11 obejść cały stadion, ale właśnie dlatego ta brama będzie otwarta równo o 17:00 a 3 o 17:05 co rzeczywiście miało miejsce. Mi bieg zajął 2 minuty (dystans około 0,5 km) więc się opłaciło. SMS kierujący osoby z biletami pod bramę 11 przyszedł o 10:56 więc informacja od pana okazała się cenna, ale tłumów jeszcze o 14:00 nie widziałem.

Generalnie wrażenia dobre, ale zimą chciałbym być czymś zaskoczony, Szczególnie czekam na Kraków i Gdańsk które będą debiutowały na mapie DM. Na koniec mały paradoks – byłem wcześniej na Narodowym 3 razy – za każdym razem dach był zamknięty (w sensie rozłożony) i nie padało, a teraz był otwarty i padało… 🙂

_

Zdjęcia i tekst Jarek Bugajny. Redakcja MODE2Joy.pl nie ingeruje w treść, bez wyraźnej zgody i akceptacji autora wpisu. Wpisy mają charakter autorski i odzwierciedlają spojrzenie na temat autorów.