Trochę z przymrożeniem, trochę na serio, zebrałem wszystkie zarzuty, jakie pojawiał się pod adresem depeche MODE na przestrzeni lat. Dla jasności nie interesowało mnie zupełnie obecne postrzeganie płyt zespołu z przed lat, ale to, jak ewolucja zespołu i ich muzyka była postrzegana przez ludzi w tamtym czasie. No to zaczynamy. depeche MODE skończyło się po…
…Speak & Spell…
Ja wiem, że to brzmi kuriozalnie dla ludzi, którzy zakochiwali się w tym zespole długie lata po wydaniu debiutu. Tekst: depeche MODE skończyło się po Speak & Spell jest przytaczany raczej, jako żart jest na równi ze słynnym powiedzeniem, że Metallica skończyła się po Kill’em All. Właściwie tak należałoby ten pierwszy przykład traktować, gdyby nie to, że rzeczywistość czasami jest śmieszniejsza od fikcji.
W każdym razie czytając i przeglądając prasę anglosaską, a szczególnie tę z wysp trudno nie odnieść wrażenia, że dla brytyjskich mediów depeche MODE skończyło się właśnie po Speak & Spell.
W 1981 roku Vince Clarke był podporą muzyczną dla młodego zespołu z ledwo jednym albumem wydanym w niszowej wytwórni. Po odejściu z zespołu prasa wieszczyła rychły koniec depeche MODE. Nie dawano im zbyt wiele szans. Po ukazaniu się pierwszych nagrań pod szyldem Yazoo i nowych nagrań zapowiadających A Broken Frame próbowano antagonizować oba zespoły, przeciwstawiając i porównując ich twórczość. Kto pamięta wojny wszczynane przez prasę brytyjską – The Beatles vs. The Rolling Stones, czy Oasis vs. Blur, ten zrozumie, co próbowano zrobić z depeche MODE i Yazoo. To był jeden z powodów późniejszej niechęci Vince’a do zespołu aż do 1995 roku, kiedy to próbował powrócić do zespołu po odejściu Alana. Oczywiście muzyka w wykonaniu Yazoo była stawiana wyżej od tego, co ówczesne trio z Basildon chciało pokazać światu. Zespół sam się podkładał występują w masie gównianych programików typu Jim’ll Fix It, czy śpiewając z kurami.
Niestety prasa brytyjska miała rację, syndrom drugiego albumu spełnił się na prawie całym albumie i do tego bez głównego filara muzycznego. Do tego próba udowodnienia na siłę swoich możliwości muzycznych jako tiro, bez angażowania w proces twórczy nowego muzyka – Alana Wildera dało wszystkim znany efekt.
Był to czas, gdy zespół przebywał w permanentnej trasie koncertowej z przerwą na sesję nagraniową A Broken Frame, bo wiedzieli, że na listach przebojów nie mają szans. Musieli być TAM w terenie, aby przyszli fani mogli ich poznać. Tak jest właściwie do dziś. Wersje koncertowe nawet średnich płyt brzmią lepiej na żywo, niż studio. To właśnie koncertami depeche MODE utorowało sobie drogę do dusz fanów, a nie byciem na listach przebojów, czy po przez uznanie mediów.
Po średniej drugiej płycie dla anglosaskiej prasy muzycznej depeche MODE przestało istnieć właśnie po Speak & Spell. Kolejne próby przebicia się na brytyjskim rynku sprawiały co najwyżej obojętne przyglądanie się tym poczynaniom. I tak jest do dziś… z niewielkimi wyjątkami.
Inna sprawa, że dla wielu fanów również dopiero płyta Construction Time Again to ponowny debiut depeche MODE pod względem artystycznym i w najlepszym składzie.
…po Black Celebration…
Tu już będzie poważnie. Wiele razy przy okazji dyskusji o depeche MODE przytaczałem poniższe opowieści jako przykłady obrazujące moje wywody. Zanim przejdę do meridium 😉 sprawy krótki rys historyczny. Lata 80. to był taki dziwny(?) czas, gdzie ważna była pewna czystość formy. Pod każdym względem…
Metal to był metal i widząc kolesia z długimi piórami w rurkach i na czarno wiadomo było kto on. Depesz jak szedł ulicą, to też bez dwóch zdań można było z daleka powiedzieć, że to nasz. Dlatego na ulicach depesze witali się jak bracia i siostry, przybijali piątki, gawędzili z totalnie nieznajomi ludźmi, potem czasy się zmieniły i podobno teraz ważne jest to, co ma się w głowie, a nie na głowie. Wtedy było nie do pomyślenia, żeby Skin lubił muzykę depeche MODE, a hip-hopowieć powoływał się na kształtowanie swojego gustu i korzeni również na depeche MODE. Inna sprawa, że nawet będąc depeszem można było od depesza w Polsce obskoczyć łomot tylko za to, że było się z niewłaściwego miasta, np. za Warszawę, albo w Toruniu za Bydgoszcz, czy w Radomiu za Kielce. Ale to była taka nasza głupia, lokalna specyfika.
Ten rodzaj czystej formy był, w owym czasie ważny również w muzyce. „Szanujące się” zespoły metalowe nie mogły nagrywać teledysków, bo fani pluli im w twarz – pamiętna scena z Jamesem Hetfieldem który został opluty przez fana za to, że nakręcili w 1987 roku teledysk do One – ze słowami o sprzedaniu się. Teledyski były dobrze dla kapel spod znaku pudel rocka, a nie wymiataczy ciężko grających. Zespoły rockowe nie mogły używać elektroniki jako, że ta była uznawana wśród „szanującego się”, szeroko pojętego środowiska rockowego za coś gorszego. Potem chyłkiem weszły tła odpalane ze stop umieszczonych przed gitarzystą. Ale zespoły zasłaniały się, że nie jest to elektronika, tylko sample, ale furtka powoli się otwierała. W muzyce elektronicznej było, podobnie, choć może mniej ortodoksyjnie.
Music For The Masses zwiastowało nadchodzącą zmianę. Na 4 lata przed nastaniem nowej dekady płyta była zapowiedzią zmiany podejścia do muzyki i w muzyce na świecie. Rzeczy, które stały się kwintesencją lat 90. w poprzedniej dekadzie działy się podskórnie w klubach Detroit, Machasteru, Bristolu, czy Berlina. Właściwie cała scena muzyczna, która znaczyła coś potem w latach 90. na europejskim i amerykańskim rynku muzycznym, jako swoje korzenie wymienia właśnie depeche MODE.
W USA zespół z płytą Music For The Masses odniósł co prawda spory sukces, który był fundamentem pod przyszłe sukcesy Violatora na całym świecie. W owym czasie były dwa zespoły, które mając swoje korzenie na wyspach, w swoich ligach namieszały w USA, w sposób masakryczny. Było to U2 i depeche MODE właśnie. Jednak to depeche MODE było w awangardzie zmian i trendów, na które U2 musieli dopiero zdążyć wydając w późniejszym czasie Achtung Baby i pozostałe płyty z elektronicznej trylogii. Po drodze zaliczyli jednak sporego klapsa w tyłek, jakim było wydanie Rattle & Hum. Kowbojskie granie z Joshua Tree (objawienie w 1987) dwa lata później prawie nie wywróciła U2 do góry wozem. Zespół musiał zniknąć, żeby powrócić na rynek z nowym brzmieniem, całkowicie innym od tego co robili do 1998. Wydając Achtung Baby w 1991 ścieli drzewo Josuego.
Wróćmy jednak do depeche MODE. W Europie płyta była przyjęta bardzo ciepło, choć nie obyło się bez kontrowersji. Wspomniana wcześniej czystość formy lat 80. sprawiała, że pojawienie się zespołu stricte elektronicznego z gitarą na scenie wzbudziło liczne kontrowersje wśród zagorzałych fanów muzyki elektronicznej.
Wśród niemieckich fanów płyta Music For The Masses została przyjęta, jako „zdrada”. Szczególnie zapamiętałem historię jednej z fanek, która opowiadała, o tym jak to na koncercie w Essen zobaczyli Martina z gitarą, to najdelikatniejszy komentarz z grona fanów był z półki: Co to kurwa jest?!!! Zmiana w zespole z 3 parapetów na 2 + gitara była uznana, za niegodną „szanującego się” zespołu elektronicznego.
Dla mnie osobiście wydanie Music For The Masses to rozpoczęcie swoistego czasu przemiany, podczas którego zespół ze stricte elektronicznego zaczyna ewoluować i staje się, tym czym jest obecnie. Wszystko działo się krok po kroku. Dla kronikarskiej dokładności nie ma co demonizować użycia gitary na tej płycie, właściwie służyła ona w większości jako generator efektów elektronicznych/gitarowych. Dopiero kolejna płyta przyniosła postawienie gitary jako głównego instrumentu, na którym oparty był głównu riff numeru. Takich numerów, jak Behind The Wheel na Music For The Masses (jest tylko właściwie jeden), na Violatorze było tego znakomicie więcej z Enjoy The Silence, jako sztandarowym przykładem na czele.
Jeden powie staczanie się po równi pochyłej, ktoś inny „naturalna ewolucja”. Kwestia gustu i preferencji. Nie zmienia to jednak faktu ze Black Celebration jest ostatnią w 100% elektroniczną płyta w historii zespołu. Był przez chwilę taki moment, że dla niektórych fanów depeche MODE dyskografia kończyła się na Black Celebartion.
…po Music For The Masses…
Wydanie płyty Violator było szokiem dla wielu fanów. Po przełknięciu ’Musica’ zespół zaserwował fanom ‘komerchę’. Bo takim mianem określano tę płytę. Każdy młody fan, który zaczął słuchać depeche MODE od albumu z 1990 roku nie był godzien miana prawdziwego fana. Pewnie zobaczył zespół w Bravo, powiedzieli mu w MTV, że to jest cool i że inne dzieciaki tego słuchają. No i faktycznie tzw. ‘endżojów’ pojawiło się masa, szybko jednak wyparowali. Równie szybko, jak depeche MODE było trendy, tak szybko stało się obciachem i czasami trzeba było mieć dużo odwagi cywilnej, żeby przyznać się do faktu słuchania depeche MODE. Dzięki temu młodzi fani mieli podwójnie pod górkę. Z jednej strony od tych, co im przeszła moda na 4 Anglików i od tzw starych fanów, dla których Violator był głębokim ukłonem w stronę komercji, a więc nie godnym ‘klasyki’ z przed paru lat. Byłem świadkiem jak tzw stary fan wyjmuje na imprezie kasetę z Violatorem, po krótkiej lekcji latania kaseta ląduje na bruku, a w sprzęcie pojawia się (już nie pamiętam), czy Black Celebration, czy Some Great Reward, bo to było ‘prawdziwe’ depeche MODE.
Violator przyniósł jeszcze coś innego wprowadzenie perkusji (elektronicznej). Czym Music For The Masses było dla gitary, tym Violator był dla instrumentów perkusyjnych. Fakt na niektórych występach dla TV zespół już promując singiel Never Let Me Down Again „używa” zestawu perkusyjnego, ale dopiero singiel Personal Jesus przyniósł zasadniczą zmianę i użycie jej na żywo. Na koncertach również Clean otrzymał podkład perkusyjny grany live na padach. Była to jednak zajawka przed tym co miała przynieść kolejna płyta. Songs Of Faith And Devotion to twórcze tego rozwinięcie, a kolejne trasy pokazały, że perkusję można wsadzić właściwie do każdego numeru granego na żywo. Lata po odejściu Alana, to już czas obdzierania piosenek depeche MODE z elektroniki i wykony z towarzyszeniem akompaniamentu Gordeno.
Dziś Violator to klasyka, a ciężkie czasy Endżojów skończył się w raz z nastaniem kolejnej płyty. Szok był tak wielki, że nikt nie zajmował już się tym, czy Violek to komercha czy też nie… fanów głowa bolała już z innego powodu.
…po Violator…
Fani oswajali się, przyzwyczajali i kiedy myśleli, że nic już „gorszego” niż Violator ich nie spotka. Okazało się, że był to dopiero 1 rozdział. Koniec trasy World Violation, to już stałe szprycowanie się przez Dave’a ciężkimi narkotykami. Następnie rozwód i wyprowadzka do Kalifornii sprawiły, że jeden z filarów zespołu zaczął przechodzić na tyle drastyczną przemianę, że miała ona zasadniczy wpływ na dalszy rozwój zespołu. Chyba jeszcze nigdy tak wielu fanów brzmienia zespołu z lat 80. nie mogło powiedzieć, że depeche MODE skończyło się właśnie po Violatorze. Myślę, że era Songs Of Faith And Devotion jest fanom bardzo dobrze znana i nie będę się rozwodził nad tym zagadnieniem szerzej. Nie mniej nie można nie zauważyć, że zmiana brzmienia w 1993 była sporym zaskoczeniem, wielu przepowiadało przemianę. Wielu obstawiało, że depeche MODE pójdzie w kierunku tego, co modne było ówcześnie na starym kontynencie, a pierwsza płyta lat 90. będzie depeszowską, mroczną wersją muzyki tanecznej z klubów Niemiec lub Anglii. Jednak to co zaproponowali panowie z depeche MODE, było próbą ułożenia się względem tego, co działo się w USA w pierwszej połowie lat 90. z jednej strony, z drugiej była to również próba zagospodarowania zmasowanego postępu technologicznego w tworzeniu muzyki i zmianie sposobu słuchania jej. Tak, jak depeche MODE flirtowało wtedy z rockiem, tak U2 flirtowało wtedy z elektroniką. Nikt jednak nie przewidział, że depeche MODE może zrobić coś, co Flood określił ówcześnie jako nagrywanie Achtung Baby 2.
Ostatnio, przy okazji nagrywania coveru So Cruel Martin został zacytowany na tę okoliczność:
„We first heard Achtung Baby working on Songs Of Faith And Devotion with Flood. It was the closest our bands ever got: U2 had become more electronic while depeche MODE were working on a new rock vision. But there was never a rivalry. (…)„
Okres Songs Of Faith And Devotion to też pierwsze, jawne wystąpienie fanów przeciw depeche MODE. O ile zaskoczenie z okazji użycia gitar, czy wydanie Violator’a to były raczej spory akademickie, wewnątrz subkultury, to wydanie Songs Of Faith And Devotion jest tym momentem, kiedy fani głośno powiedzieli nie podoba na się kierunek jaki obiera depeche MODE. Wydanie płyty przez projekt Disel Christ jest tego najgłośniejszym przejawem.
…po Songs Of Faith And Devotion…
Odejście Alana, jest dla wielu cenzurą, granicą między którą jest rezerwat starego depeche MODE i otwarta przestrzeń na której rozpościera się nowe , inne, gorsze(?) depeche MODE. Dla wielu po Songs Of Faith And Devotion skończyło się to mroczne depeche MODE. Nastąpiła zmiana brzmienia zespołu – Martin Gore zajął miejsce Alana w studio. O Songs Of Faith And Devotion mówi się, że była to najbardziej rockowa płyta w historii zespołu. Nie jest do końca tak. Gitary i perkusja są mocno przetworzone i ich brzmienia były generowane przez instrumenty elektroniczne schowane gdzieś daleko za sceną. W przypadku Ultry pojawiło się właściwie wszystko z gitarą akustyczną, bassową i tzw Pedal Steel znanym z muzyki country włącznie. Pojawiły się instrumenty akustyczne użyte właściwie bez przetworzenia, w postaci generycznej. Do powstania Ultry był potrzebny za to sztab ludzi, który musiał zastąpić jednego człowieka…
I znowu dla jednych depeche MODE skończyło się na Songs Of Faith And Devotion, a Ultra była początkiem tego, choć wielu dopiero po Ultrze określa wszystko pozostałe jako nowe depeche MODE, a do Ultry jako stare. Nie można jednak nie zauważyć, że wielu młodszych fanów i krytyka muzyczna przyjęła Ultrę bardzo ciepło, jako na prawdę depeszowski i po prostu dobry album. Być może wynikało, to z tego, że producentem tego albumu był właściwie fan depeche MODE – Tim Simenon, a jego remixy pojawiały się na singlach depeche MODE od 1989 roku. Na bazie remixu Everything Counts z 1989 roku powstała potem wersja koncertowa na trasę World Violation.
Ten sukces Ultry mógł wynikać również z innej rzeczy – oczekiwanie na nowy album depeche MODE po przejściach z pierwszej połowy lat 90. sprawił, że właściwie wszystko, co wyszło spod szyldu depeche MODE miało wartość emocjonalną większą, niż fakt, że muzycznie było to dosyć drastyczne odejście od tego, co zespół prezentował w pierwszej połowie ostatniej dekady XXw.
Ultra została bardzo dobrze przyjęta również przez nie fanów. W pewnym momencie miałem wrażenie że tzw nie-fani mają lepsze zdanie o tej płycie, niż fani będący z tym zespołem od lat. Dla nich depeche MODE skończyło się na płycie z 1993 roku.
…po wszystkiemu pozostałemu…
Od Ultry dla wielu słuchaczy depeche MODE kończy się już permanentnie. Raz lepiej raz gorzej, ale proces jest stały. Nie ma sensnu się rozwijać po której płycie od 1993 bardziej, bo sami fani nie doszliby do ładu z tym. To już kwestia ich indywidualnych preferencji czy Exciter to już wcielone zło, czy dopiero Sounds Of The Universe.
Trudno nie zgodzić się jednak ze słowami Dave’a który już w 2003 stwierdził w jednym z wywiadów, że od momentu odejścia Alana zespół stracił swoją wyrazistość i płyty są nie równe i za każdym razem brzmią inaczej. Alan był tym, który sprawiał, że jeżeli nawet zespół się zmieniał, to z płyty na płytę zachowywał swój charakter. Słowa Dave’a wynikają być może z tego, że raz producenci mieli zbyt duży wpływ na brzmienie albumów, raz zbyt dużo swobody dostał Martin, innym razem producenci mieli zbyt mało do powiedzenia, a jeszcze mniej Dave. Finał jest taki, że od 1997 roku każda płyta to zamknięty, niespójny rozdział, pod każdym względem.
_
Podobnie można podchodzić do powyższych wiadomości o śmierci depeche MODE, wiele z nich było przedwczesne. Wiele z tych opowieści budzi dziś uśmiech na twarzy, a nawet politowanie. Pamiętać należy jednak o kontekście historycznym, czy też sytuacyjnym. Wtedy kiedy rozmawiano o tym, nikt nie mógł być wróżką i wiedzieć, co stanie się na następnej płycie. Czasy się zmieniają i to, co kiedyś było powodem do drastycznych i zasadniczych sądów dziś wydaje się blade, a nawet żenujące. Jak widać czas leczy rany i tępi nawet najostrzejsze noże.
Tekst się zbliża już do swojego szczęśliwego końca, a pewnie niektórzy nie dowiedzieli się kiedy depeche MODE się skończyło… No cóż o tym zdecydują już sami zainteresowani i na pewno nie nam o tym decydować…