Delta Nicości…

Słuchając w pierwszych dniach po wydaniu Sounds Of The Universe bardzo szybko doszedłem do takiego momentu, że byłem w miarę w stanie precyzyjnie określić z którymi numerami pozostanę na dłużej, a które kawałki nigdy już nie znajdą u mnie zrozumienia. Dzięki temu w miarę szybko powstała moja wersja Sounds Of The Universe, która posiadała Come Back w wersji studio-live, oraz nie uwzględniała Fragile Tension wcale.

Od początku wiedziałem, że Fragile Tension w tej słodko-pierdzącej wersji budził u mnie negatywne emocje, być może gdyby zespół dał temu kawałkowi szansę na trasie, to kawałek zyskałby u mnie. Bo na żywo miał, to czego nigdy nie dostał w studio – prawdziwą perkusję, która jako jedyna ratowała ten numer.

Od początku wiedziałem, że Peace kończy się po pierwszej zwrotce, do momentu, gdy Gahan nie zacznie wyć i wchodzić na rejestry obce dla niego. Gdy przesłuchałem jeszcze demo, byłem już pewien, że Gahan był w tym utworze wokalną marionetką w rękach Gore’a, który „zmusił” go do zaśpiewania utworu toczka w toczkę tak, jak na demo.

Jeżeli drogi czytelniku masz podobne wspomnienia z 2009 roku lub też kompletnie się ze mną nie zgadzasz, to dobrze. Właśnie o to chodzi, bo to oznacza, że muzyka ta nie jest Ci obojętna i pozwala wyrazić swoje emocje nawet, gdy są to emocje negatywne lub przeciwne do moich. Muzyka ma budzić emocje, muzyka nie powinna pozostawiać obojętnym, ponieważ mimo swojej policzalności i systematyki rodem z nauk matematycznych pochodzi jednocześnie ze sfery duchowości, pewnego mistycyzmu i tego co ulotne i po za poznaniem szkiełkiem i okiem.

Jest jednak i trzeci stan, stan który jest najgorszy dla muzyki, stan w który w mentalności wielu ludzi może być niezrozumiałym, a wręcz niepojętym…. w tym stanie po wciśnięciu play słuchasz nagrania i jesteś zaskoczony, że płyta nagle się skończyła, więc wciskasz znowu i płyta dociera do swojego końca, a Ty wciskasz kolejny i kolejny i kolejny i…. NIC kompletnie nic muzyka w Tobie nie zostawia. Nie masz ochoty skakać pod niebiosa, adrenalina nie działa w Tobie, a z drugiej strony nie masz sytuacji, gdy chcesz zwrócić po przesłuchaniu jakiegoś utworu i zmuszasz się słuchając ten utwór n-ty raz, bo chcesz dać szansę muzyce ulubionego zespołu. By w końcu, zacząć przeskakiwać ten utwór, bo już wiesz, że nic z tego nie będzie. Tego w tym stanie nie ma

W tym stanie czujesz, że muzyka którą słuchasz przepływa przez Ciebie i nic w Tobie nie zostawia….

Jestem po blisko 30 przesłuchaniach Delta Machine i nie umiem o tej płycie powiedzieć nic. Nie potrafię znaleźć żadnego punktu zaczepienia. Żaden numer nie sprawił, że miałem ciary na rękach takie, jak przy słuchaniu po raz pierwszy Songs Of Faith And Devotion. Nie cofało mnie, gdy Gahan zawodził przy Should Be Higher, czerpiąc z najgorszych wzorów Peace. Kompletnie nic. Ta pustka i bez-emocjonalność sprawiała, że odrywałem się od fotela tylko po to, żeby ponownie nacisnąć play i zapaść się znowu na 74 minuty (total time wersji delux). Oczywiście wsłuchując się w poszczególne elementy, pracę elektroniki mogłem się na chwile zachwycić się podziałami, pracą sekwensera, ale to było tylko na chwilę i tylko chwilowe skupienie na detalu, tzw smaczkach, gdy w momencie powrotu do pełnego spektrum utworu zawisałem w próżni.

Nawet teraz jak piszę te słowa, to leci Delta Machine, bo lubię pisać i mieć coś w tle…. ale to tylko tyle…. Oczywiście mógłbym powiedzieć, że to jest ok, bo nie ma w tym negatywnych emocji, ale to nie po mojemu, to nie tak… muzyka musi budzić emocje i nie pozwalać przejść obok niej obojętnie… nawet jak to są emocje negatywne. Muzyka która nie budzi emocji i pozostawia po przesłuchaniu pustkę… umiera…

Ostatnia nadzieja w trasie koncertowej i koncertowych aranżach tych numerów…

Kurcze, a obiecywałem sobie, że na tym blogu nie pojawi się tak dosłowna recenzja żadnego albumu…

_

P.S Jeżeli ktoś mi przyjdzie i powie, że podobno mi się płyta nie podoba, to dostanie w ucho, bo to nie prawda. Jeżeli ktoś przyjdzie i powie, że podobno płyta mi się podoba, to również dostanie w ucho, bo to również nie prawda.

6 komentarzy do “Delta Nicości…”

  1. Niestety zgadzam sie ze plyta przelatuje i….nic. Porownania do Violatora czy SOFD ? jak dla mnie klimatu Violatora chyba sie nie da powtorzyc (brak kluczowego artysty niestety odczuwalny). Jak dla mnie DM-DM to ewolucja w strone wydania plyty z naciskiem na "wydanie" – fani potrzebuja czegos od zespolu. Jedno trzeba przyznac ze po tylu latach jeszcze im sie chce…
    No nic, czasem plyty tak przelatuja i moze jest drugie dno – zobaczymy.

  2. Płyta jest wspaniała. Najlepsza od lat. Nie ma co słuchać 30 razy pod rząd. Usiąść i na spokojnie. Dzień przerwy i nagle wszystko się układa. DELTA to kolejny krok naprzód jeżeli chodzi o DM i jednocześnie, tak jak trochę powrót do kimatów z Songs i Violator. Znowu zaskakują! Gdyby dziś ukazął się Songs być może właściciel tego bloga pisałby podobnie. Na spokojnie, bez gorączki, ja wiem, że czasy są takie, że każdy posiada opinię na dany temat, ale czasami lepiej się powstrzymać.

  3. Spokojnie, jest jeszcze cała masa muzyki dM z przed 2013, więc mam się czym nadal cieszyć i o czym pisać 🙂
    Blog jeszcze nie stracił sensu, a Delta Machine nie została przeze mnie skreślona. Jeszcze jest trasa koncertowa, na której numery dostają swoje nowe życie. Zobaczymy co nawywija Eigner.

  4. Takie stany ducha trzeba leczyć – bo Twoja obojętność DM (czytaj sztukę) oznacza, że albo ta sztuka całkowicie nie powoduje emocji i jest denna( 60 stron opinii nt. wrażeń na PFDM przeczy takiemu założeniu) albo problem tkwi w Tobie.

  5. to napisane w PS to chyba dla Depeche Mode najgorsze, bo nie ma nic bardziej dołującego dla artysty niż dowiedzieć się, że o jego płycie nie można powiedzieć, że ani się podoba ani nie podoba 🙂

Leave a Reply to szyper Cancel reply