Archiwa tagu: recenzja

Spirit – recenzja płyty

Kiedy w 2013 roku pojawiła się na rynku płyta Delta Machine, w jednej z recenzji przeczytałem zdanie, które utkwiło mi w pamięci do dziś.  Jest to dla mnie doskonała, jednozdaniowa recenzja tej płyty.

depeche MODE nagrało bardzo dobry album, o którym za rok nikt nie będzie pamiętał

Sam miałem bardzo… bezemocjonalny stosunek do tej płyty. Po 4 latach wygląda to już trochę inaczej, a i czas na ponowną recenzję Delta Machine po 4 latach jeszcze kiedyś przyjdzie. Ze Spirit jest inaczej. Ta płyta wzbudza emocje, rusza serducho i daje do myślenia, od samego początku… ale nie uprzedzajmy faktów. Zanim przejdę do szczegółów, kilka uwag natury ogólnej o płycie.

Ta płyta jest…

Dwa tygodnie temu, w piątkowy wieczór, gdy skończyłem po raz pierwszy słuchać Spirit, pierwsze, co mnie uderzyło, to pytanie — Ale, że już? Popsuło się coś ze sprzętem? Czemu tak krótko?

Dopiero po chwili spojrzałem na tracklistę i się zdziwiłem. 12 numerów, a ledwie 50 minut. Bardzo szybko pędzi ten album, mimo że wcale szybki nie jest. Numery zostały ułożone w takiej kolejności, że momentami tworzą jedność i to czasami zwodzi… nawet do tej pory.

Druga myśl, jaka mi przyszła, to — Ok nie jest źle, póki co 50/50. Ani mnie nie odrzuca, jak przy Sounds Of The Universe, ani nie pozostawia obojętnym, jak w przypadku Delta Machine. Płyta też nie dała mi od początku takiego kopa, jak Playing The Angel, ale kiedy posłuchałem drugi, trzeci i kolejny, wiedząc już czego się spodziewać i nie oczekując parkietowców rodem z Suffer Well, Soothe My Soul, byłem już jakby spokojniejszy. Płyta sama w sobie ma coś takiego, że mimo iż teksty nie są o niczym, to wprowadza wewnętrzny spokój i siakie takie ciepło. Może to sprawka brzmienia, a może czegoś innego. Tego nie wiem.

Dla lepszego rozpracowania numerów podaję ściągawkę – kto, co i jak:

  1. Going Backwards – muzyka i słowa M. Gore
  2. Where’s The Revolution – muzyka i słowa M. Gore
  3. The Worst Crime – muzyka i słowa M. Gore
  4. Scum – muzyka i słowa M. Gore
  5. You Move – muzyka M. Gore / słowa D. Gahan
  6. Cover Me  – muzyka D. Gahan, P. Gordeno, C. Eigner / słowa D. Gahan
  7. Eternal – muzyka i słowa M. Gore
  8. Poison Heart – muzyka D. Gahan, P. Gordeno, C. Eigner / słowa D. Gahan
  9. So Much Love – muzyka i słowa M. Gore
  10. Poorman – muzyka i słowa M. Gore
  11. No More  – muzyka D. Gahan, K. Uenala / słowa D. Gahan
  12. Fail – muzyka i słowa M. Gore
Spirit w szczegółach

Going Backwards — Pierwszy numer i od razy wyprostował mnie na fotelu… Czy ja dobrą płytę włożyłem do sprzętu? Przecież to nie jest depeche MODE. Oni nie używają takiego instrumentarium. Tak prostego, tak… no właśnie nie wiem jakiego. Może ten numer mógłby się pojawić na solówce Dave’a Gahana, ale nie depeche MODE. Numer bardzo amerykański w swoim brzmieniu. Gdyby nie wokal, to można by spokojnie go podpiąć pod jakieś kowbojsko-bonjoviowskie kawałki, gdzieś z lat 90. „Problem” tylko polega na tym, że to jest dobry numer. Nie dlatego, że go nagrało depeche MODE, tylko tak po prostu. Z innym wokalem, w innym zespole tak samo nagranym miałby u mnie te same oceny. Kawałek ma duży potencjał singlowy i będę bardzo niepocieszony, jak nie wyjdzie na singlu. Gore ma świetne chórki, których od dawna mi brakowało w depeche MODE. Bez wycia i zawodzenia. Szacun. Szkoda tylko, że tak mało w Going Backwards depeche MODE. Jeżeli będzie to koncertowy otwieracz, to będzie on brzmiał jak In Chains na Tour Of The Universe. Dla wielu te numery są zbliżone, szczególnie przez swoją budowę. Z drugiej strony Useless też jest bardzo rockowy i podobne pytania zadawałem sobie w stosunku do tego kawałka. Teraz już takich pytań nie mam. Przyjdzie przywyknąć.

Mnie Going Backwards przypomina za to coś zupełnie innego. Numer podobno został napisany w 2015, więc to raczej zbieg okoliczności, ale początek przypomina główny temat ścieżki dźwiękowej — WestWorld. W USA ten serial narobił wiele zamieszania, u nas z racji, że wyświetlany na płatnej TV był dostępny tylko dla nielicznych.

Daję 5/6

Where’s The Revolutiono tym numerze napisałem już swoje i właściwie zdania nie zmieniłem. Teraz, po kilkudziesięciu przesłuchaniach płyty, mogę powiedzieć, że nie wybrałbym go na pierwszy singiel. Muzycznie numer jest przeciętny (gdyby nie Kraftwerkowy mostek). Jedyne, co sprawia, że numer robi zamieszanie na listach i często jest cytowany, to fakt, że jest pierwszy, no i przez tekst. Jest on mocny i to stanowi o jego sile, a nie muzyka. Gdyby został wydany jako 3 lub 4 singiel, to przeszedłby zauważony tylko przez fanów.

Daję 3/6

The Worst Crime — kolejne zaskoczenie. Ten numer będzie miał swoich amatorów, szczególnie za nastrój i miły dla ucha wokal Dave’a. Ja się trochę męczę przy tym kawałku. To drugi numer, który lepiej by brzmiał na solówce Dave’a, niż na płycie depeche MODE. A przecież autorem jest Martin.

Daję 3.5/6

Scum — od początku to dla mnie petarda. Uwielbiam elektronikę w tym kawałku i pomimo tego, że numer jest agresywny jak na depeche MODE, to siedzi na tej samej półce emocjonalnej, co WrongBarrel Of A Gun i The Dead of Night. Kawałek zaśpiewany z pazurem, z brudną gitarą i ciężką elektroniką. Jeżeli zostanie wzięty na koncerty, to mam nadzieję, że będzie, albo na początku setu, albo po powrocie na scenę w drugiej części. Ten numer prosi się o mocny wydech z płuc i lepiej, żeby Dave nie był wtedy zmachany po wcześniejszym numerze. Mój niepokój budzi też perkusja na koncertach. Tu jest mocarna i płaskie garki podobne do tego, co się zadziało w The Tonight Show trochę niepokoją. Zasób słownictwa na tym kawałku do tej pory raczej przynależny był Bono, niż Gore, ale skoro z tą płytą idziemy w politykę, to tylko czekać, aż przed numerem pojawi się tekst „This IS a Rebel song!

Daję 6/6

You Move – czy Wy też słyszycie Kraftwerk w tym numerze? Główny klawisz, który słychać przez cały numer, żywcem inspirowany tą szacowną kapelą. Takich cytatów na tej płycie jest wiele, ale ten jest oczywisty. Fajny numer środka płyty. Zadziorny, ale bez przesady. Kolaboracja Martina i Dave’a dała bardzo ciekawy efekt i jeżeli miałyby pojawiać się takie kolaboracje obu Panów, to czemu nie. Singiel to raczej nie będzie, ale wstydu też nie ma. Tekst z kategorii wagowej Dave’a, a nie Martina i to słychać, ale ja tu szat nie rozdzieram i lubię ten numer.

Daję 4/6

Cover Me – Numer, w którym echa Dire Straits (pedal steel guitar) spotykają się z depeche MODE w mrocznej odsłonie ;-). To jest ten kawałek, za który dałbym 50/50 na wejściu. Pierwsza połowa to Soulsavers z zawodzącą gitarą w stylu Dire Straits, by potem porzucić gitarę i zanurzyć się w odmęty ciężkiej, mrocznej elektroniki syntezatorów modularnych. Trudno mi sobie ten numer wyobrazić na koncercie, chyba że na zejście po secie głównym już bez Dave’a na scenie. Chciałbym usłyszeć demo tego numeru, żeby się przekonać kto miał taki pomysł na numer i czy już wtedy on tak brzmiał, czy dopiero wyszło to w czasie produkcji.

Nie wiem, czy numer trafi do finalnego setu, ale koncertowo ze świetną wizualizacją byłby ozdobą. Na próbach był trenowany, 17 marca przekonamy się po raz pierwszy, czy faktycznie da radę.

Daję 6/6

Eternal — jestem na nie. Wiem, że tekstowo to pean na cześć nowo narodzonej córki, ale ja mówię nadal stanowcze nie. Teraz sobie wyobraźcie, że Martin przynosi na sesję Spirit demo Enjoy The Silance i nie ma w pobliżu niego Alana i Flood’a… no właśnie! Niech to będzie memento, dla Was co się dzieje, gdy Gore ma pierwsze i ostatnie zdanie przy produkcji kawałków w studio.

Gore ma ostatnio słabą rękę w dobieraniu sobie numerów do śpiewania na płytach. W moim prywatnym rankingu od Home właściwie nie zaśpiewał niczego godnego uwagi… no może Breathe jest jeszcze przebłyskiem… albo gasnącym kagankiem. Potem już niestety było tylko gorzej.

Daję 1/6

Poison Heart — Typowy numer Dave’a, z typowym tekstem Dave’a w jego kategorii wagowej. Może momentami zbyt infantylne zagrania wokalne, ale jest pewien urok w tym numerze, którego nie można mu odmówić. Jest coś urzekającego w Poison Heart, co sprawia, że chce się do niego wracać. Na solo Dave’a miałby bardzo mocną pozycję, na Spirit też nie jest źle. Chyba się nie przelicytuję, jak powiem, że to jedna z lepszych kompozycji, jaką stworzył ze wsparciem Eignera. Koncertowo numer środka setu tuż przed zejściem na przerwę do szatni albo tuż po wyjściu z niej. Jedno tylko ale, lepiej się chyba jednak kawałek nadaje do zadymionego klubu, niż na stadion, ale warto dać mu szansę. Z odsłuchu na odsłuch rośnie ten numer. Jest coś w nim intrygującego. Początkowo nieoczywistego, z czasem człowiek się nie orientuje, a kawałek obezwładnia muzycznie…

Daję 5.5/6

So Much Love — będzie na koncertach… powinien być… musi! Nie ma na tej płycie za wiele kawałków względnie szybkich do grania. Wiem, że na dzień dobry dostaje się temu kawałkowi za to, że brzmi jak Soft Touch/Raw Nerve. Tylko że to nie jest dobry kierunek. Ten numer ma stopę centralnie zajumaną z New Life. Proponuję posłuchać wersję Remix z singla, a potem So Much Love, po czym jeszcze raz New Life (Remix), a jak to nie pomaga, to New Life z aranżem z trasy 1984/85. Nie tylko to jest pożyczone ze Speak & Spell, w tym numerze coś by się znalazło i z Any Second Now. Nie znaczy, że ten numer był samplowany, ale być może ten sam parapet był używany w So Much Love.

Daję 4/6

Poorman — w warstwie tekstowej kuzyn Everything Counts. Być może umęczony lud pracujący miast i wsi nie niósłby go na ustach, idąc na barykady lub przy budowie muru oddzielającego ich od bratniego Meksyku. Nie mniej, po raz kolejny przyzwoity numer na płycie. Nie jest to arcydzieło i singlem nie powinno być. Po raz kolejny tekst ważniejszy w swojej wymowie niż muzyka.

Mógłby spokojnie się znaleźć na poprzedniej płycie. Tekstowo może by i odbiegał, ale muzycznie jak najbardziej tam.

Daję 3.5/6

No More (This The Last Time) — Muzycznie numer kończy zmagania dla mnie z tą płytą. Mimo że to produkcja Kurta i Dave’a (w tej kolejności), to jednak chyba bardziej depechowy od wielu numerów z tej płyty. Brakuje to tylko czegoś melodyjniejszego i przestrzennego w tle i mogłoby być świetnie. Może się podobać, bo zasługuje. Może jako pożegnalny singiel z płyty, oby nie jako zamknięcie kariery zespołu.

Koncertowo numer powinien kończyć główny set, podobnie jak na poprzedniej trasie Goodbye. Takie wyluzowanie po szybkim secie, zawartym gdzieś pomiędzy Poison Heart a No More.

Daję 4.5/6

Fail — Dużo lepszy numer niż Eternal, ale i tak nie jestem w stanie słuchać Gore’a na głównym wokalu dłużej, niż czas trwania tego kawałka. Gdybym miał obstawiać, to raczej wolałbym Fail w secie Martina, niż Eternal. Kawałek swobodnie mógłby się znaleźć na Counterfit 2, gdzieś koło Lost In The Stars. Na koncercie będą to nudy, szczególnie jeżeli zaserwuje nam go Martin w wersji plumkanej. Epilog dla tej płyty.

Daję 2.5/6

Jak już wspomniałem początkowo, ta płyta była dla mnie 50/50. Za dużo brzmiało mi w niej Sounds Of The Universe, Delta Machine, Counterfeit. Z czasem Spirit zaczął odkrywać więcej, niż bym się mógł na początku spodziewać. Delta Machine mi tego nie dała na początku, mimo że na koniec dnia można ją uznać za całkiem dobrą płytę. Ze Spirit jest inaczej. Płyta daje się polubić od początku i już drugi tydzień zawładnęła domem. Być może część numerów powinna powędrować na stronę b i chyba jestem w gronie tych, co uważają podobnie jak producent, że album powinien mieć 10 numerów. Reszta jako b-side albo bonus na 2 płycie.

Są miejsca, gdzie od muzyki na Spirit ważniejszy jest tekst. Jest to pierwsza od bardzo dawna płyta, kiedy jest to tak widoczne i oczywiste.

Dla mnie sprawdzianem wartości płyty będzie trasa to, jak zespół będzie się z nią „męczył”. Każda płyta od 2001 broniła się czymś innym. Niestety, dla nowych materiałów, największym zagrożeniem jest zawsze set z największymi hitami. Na poprzednich trasach aktualnie promowane albumy różnie sobie z tym radziły. Spirit ma różne warstwy, część z nich odkryjemy tylko w zaciszu pokoju, a część w hali. Część, jedynie podczas solowych występów podczas małej klubowej trasy, a część jedynie w postaci remixu. Ta wielowarstwowość tej płyty jest jej siłą i to, co do mnie przemawia na jednym poziomie, dla Ciebie będzie mniej ważne.

Dawno tak dobrej płyty depeche MODE nie nagrało… chyba od Playing The Angel

Finalnie…

Daję 4.5/6

Where’s The Revolution – recenzja singla

Z siglami depeche MODE od pewnego czasu jest problem. Właściwie to można powiedzieć, że ta przypadłość przybrała już objawy choroby przewlekłej, bo na pewno nie jest to seria przypadków.

Ktoś powie, że ostatnie dobre single depeche MODE wydało w latach 1993-1994. Są tacy, co zaryzykują stwierdzenie, że lata 1997-1998 to był czas, gdy ktokolwiek odpowiedzialny za wydawanie singli po stronie wytwórni miał jakiś spójny pomysł na wydawnictwa pochodne głównego albumu. Kiedyś single miały wszystko, co potrzeba rasowym wydawnictwom promującym album długogrający. Była:

  • ginąca sztuka tworzenia utworów w wersji extended (kto pamięta jeszcze tego typu produkcje),
  • były kawałki koncertowe,
  • były remixy odkrywające inne spojrzenie na zawarte kawałki, potem wykorzystywane do tworzenia aranżacji koncertowych,
  • a przede wszystkim były b-side’y,
  • i spójna koncepcja wydawnicza między sobą i płytą.

Współcześnie są oczywiście przebłyski dobrych wydawnictw, niestety częściej są to produkcje tak złe, że może to i lepiej, że wydawane są tylko 3 single z płyty, albo powstają tzw. podwójne single (patrz Fragile Tension / Hole To Feed). Częściej niestety są to przebłyski pojedynczych kawałków/remixów na danym singlu, niż całej pozycji.

Ile z tego mamy w najnowszym wydawnictwie singlowym? Niewiele. Przyznam się, że trochę nakręcałem się (i was) tym, że będzie b-side Heroes na pierwszym singlu. Czekałem właściwie na niego, bo pierwszy zwiastun płyty jaki jest, każdy swoje zdanie ma.

Słuchając najnowszego singla właściwie przez cały czas się rozglądałem, czy gdzieś nie ma wersji podstawowej, bo ten placek jeszcze w czasie Delta Machine byłby traktowany, jako drugi limitowany tytuł z dodatkowymi remixami (tzw LCD), a nie jako pierwszy podstawowy singiel. Niestety póki co zima…

Live’ów już od dawna nie ma, a ostatni raz jakiś koncertowy kawałek został… eee zostanie opublikowany za miesiąc. To jest już śmiech przez łzy, że czasopismo nadrabia to, co powinno być oczywistością w 2013 i koncertowy kawałek Should Be Higher powinien się ukazać na stronie B tego singla. Szczególnie, że wideo promujące singiel było koncertowe. Tymczasem mamy rok 2017 i najprawdopodobniej oficjalny (i jedyny) fragment zapisu z letniej trasy w 2013 depeche MODE pokaże się w formie tłoczonej. Pewności nie mam, bo może być to również Should Be Higher z Berlina, ale z 2013.11.27, a nie z 2013.06.09. Nie wiem jak dla Was, ale dla mnie może być to większy rarytas, niż placek, który leży obok mnie. A skoro już wspomniałem o singlu Where’s The Revolution, to może warto się nad nich chwilę pochylić.

5 kawałków, wersja singlowa i 4 remixy:

  • remix Ewan Pearson – pewne jest, że zagości na parkietach zlotów, muzycznie bardzo w stylu tego dja. Jeżeli dobrze Wam się kojarzy remix Enjoy The Silence 04, to ten też będzie w Waszym klimacie. Remix ma bardzo dobre momenty, nie mniej w całości tylko poprawnie. Nóżka momentami fajnie chodzi.
  • remix Algiers – najlepszy remix tego singla. Stonowana przeróbka, zrobiona na analogach i fajnych basach. Bardzo fajnie i nienachalnie dopełnia oryginalny wokal. Remix godny słuchania i póki co warty zapisania do archiwum na zimowe wieczory.
  • remix Terence Fixmer – autor od lat na odległej orbicie powiązań z depeche MODE. Francuski twórca wydał 2 płyty z Duglasem McCarthy (Nitzer Ebb). Natomiast Nitzer Ebb dwa razy był otwierającym koncerty depeche MODE, a Alan i Flood byli producentami płyty Ebbhead z 1991. O Recoil nie wspomnę. W każdym razie sam remix totalnie w stylu Fixmer’a, kto zna jego produkcje z Duglasem McCarthy, ten kompletnie nie będzie zaskoczony. Jest nisko, jest momentami mięsiście, niestety im dłużej kawałek trwa, tym co raz bardziej pomysły na remix się rozłażą i zaczyna wiać nudą. Jedni to polubią, inni nie.
  • remix Autolux Remix – zmilczę. To, co ratuje ten singiel, to dwa pierwsze numery z pełnym tekstem i wokalem.  Czego nigdy nie cierpiałem w remixach spod znaku depeche MODE, to branie pojedynczego sampla z utworu, dogrywanie całej reszty kompletnie z dupy, a potem udwanie, że to ma cokolwiek wspólnego z oryginalnym utworem. Taki jest własnie ten remix. Dziękuję…

Co 4 lata po raz kolejny mam nadzieję, że ktoś opamięta się i wyda singiel wg 5 powyższych kryteriów. Złoszczę się jak wytwórnia nie chce wprowadzić do krajowej dystrybucji singli. Ciągle kupuje single, po czym stawiam je na półce, żeby konserwowały się kurzem i czekam na kolejny w nadziei, że będzie lepszy. Winyl już 29 kwietnia, zobaczymy co przyniesie.

Wideo do drugiego singla podobno jest już nagrane i mam nadzieję, że będzie to dużo lepsza wizytówka albumu, niż pierwszy singiel. Where’s The Revolution jest mocny nie ze względu na muzykę, ale ze względu na tekst. Są lepsze wizytówki Spirit. Muzycznie Where’s The Revolution u mnie nie byłby pierwszym singlem. 😉

Daję 3/6

Where’s The Revolution – czyli 3 w 1

Słucham i słucham nowy kawałek i zastanawiam się czy jest on reprezentatywny dla całego albumu, czy też będzie kontrą i zaprzeczeniem materiału, który oficjalnie usłyszymy 17 marca. Muzycznie ten numer składa się dla mnie z 3 części i na szczęście 2 z nich napawają optymizmem, choć każda na innym poziomie. Taki mix tego, co juz znamy od dwóch płyt z klasyką… ale po kolei.

depeche MODE potrafili wypuszczać pierwsze single, które miały być referencją albumu Dream On / I Feel You, albo ich zaprzeczeniem – Barrel Of A Gun / Wrong / Precious. Tym razem otrzymujemy numer z mnóstwem cytatów do poprzednich płyt i po raz kolejny z odniesieniem do wczesnej historii zespołu wyprodukowanej wg współczesnych przepisów.

Tak na marginesie dziś przypada 20 rocznica wydania singla Barrel Of A Gun

Część pierwsza

Słuchając zwrotek nie mogę się opędzić od uczucia, że zespół zaserwował nam kolejną odsłonę ‚Corrupt’ pomieszaną momentami z ‚The Sweetes Condition’. Aż wziąłem tekst do Corrupt i spróbowałem się wpasować z tekstem do zwrotek w ‚Where’s The Revolution’. Pasuje idealnie. Wszystko zależy od tego czy lubisz Corrupt. Jeżeli tak, to jakoś to sobie wytłumaczysz, jeżeli jednak nie trawisz, to… no cóż…

Część druga

Zupełnie innym światem jest znowu refren. Poznaliśmy go jakiś czas temu i krąży po świecie od dawna. Refren bardzo poprawny i nie wzbudza negatywnych emocji na poziomie muzycznym. Elektronikę też już gdzieś słyszałem, nie mniej nie jest to w tym przypadku wada refrenu. To, co mnie jednak smuci, to powtarzalność refrenu. Nie wiem jak zespół nagrywał ten numer, ale wcale się bym nie zdziwił, gdyby powstał jedne refren po czym przy finalnym miksie ktoś wziął i zrobił kopiuj/wklej. w całym utworze. Miks łączący zwrotkę z refrenem totalnie mi się nie podoba…

Część trzecia

Fragment utworu zawarty pomiędzy ‚The train is comming’, a ostatnim powtórzeniem ‚Get On Board’, to miód na moje serce. świetny, minimalistyczny pop przywodzący na myśl takie klasyki, jak Trans Europa Express z dodatkiem w postaci przejścia do Metal Auf Metal. Polecam posłuchanie, kto nie zna. Tak się kiedyś robiło elektronikę. Mimo, że jest to jawne zapatrzenie się przez depeche MODE, to osobiście chciałbym, aby zespół od czasu do czasu mrugnął tak okiem do swojego dziedzictwa i tego skąd muzycznie pochodzi.

_

Na pewno trzeba przyznać, że kawałek ma potencjał koncertowy, choćby po przez fakt, że słychać w końcu w studyjnym nagraniu żywą perkę. Sekcja rytmiczna pracuje w taki sposób, że na koncertach numer powinien być szybko podchwycony przez publikę do miarowego klaskania.

Czytając art o depeche MODE opublikowany w najnowszym Rolling Stone co chwile łapałem się na tym, że wyraża on doskonale to, jakie ja mam odczucia w stosunku do tego numeru i obecnej twórczości depeche MODE.

Z tekstu wynika, że najnowsza płyta jawi się jako dodatek/suplement do Delta Machine, a zespół od prawie dekady powraca muzycznie do swoich początków muzycznych, jak będzie na prawdę przekonamy się w połowie marca.

while still sounding musically like an extension of their last album, 2013’s Delta Machine.

Tekstowo Where’s The Revolution ma silne referencje do obecnej sytuacji społecznej w USA i zwycięstwa obecnego prezydenta. Tam zespół żyje i obok Brexitu te właśnie tematy siedzą w głowie Martina i Dave’a. Czytając tekst również momentami czułem się, że odnosi się do sytuacji w naszym kraju i miłościwie nam panującej pseudoprawicowej partii. W każdym razie fanom o wykrystalizowanych poglądach politycznych tekst może przypaść do gustu, albo będą pomijać go słuchając ten numer. Nie zmienia faktu, że od czasów Black Celebration, a na pewno od czasu Contstruction Time Again zespół nie prezentował tak zaangażowanych tekstów politycznie.

Jeszcze raz… jeżeli ma to być referencja całego albumu, to nie dziwię się, że zespół postanowił odświeżyć Everything Counts na zakończenie koncertów tej wiosny i lata. Pytanie, czy pokuszą się o inne polityczne kawałki ze swojej dyskografii, czy jednak koncerty podporządkują show. Wystarczy popatrzeć na rendery limitowanej wersji Spirit. Odniesienia do płyty z 1983 pchają się same

Spirit
Spirit

Póki co jest umiarkowanie pozytywnie ze sporą dawką na prawdę dobrze wyprodukowanej elektroniki i brzmień dobrze już znanych… tak od dwóch płyt.

P.S. Ci z Was co czekają na placki, wideo itp fanaberie powinni uzbroić się w cierpliwość… będzie, ale nie dziś.

Video Singles Collection – recenzja

Teoretycznie o VSC napisałem już sporo, dziś przyszła pora na wrażenia obcowania z przeszło 6. godzinami retrospekcji. Nie było to ani traumatyczne wrażenie, ani tym bardziej nie zakończyło się zgrzytaniem zębów. Było poprawnie… pod każdym względem.

Zacznę najpierw od tego za co przede wszystkim jechałem ten projekt. Jakość nagrania. Od razu zastrzegam, że to o czym piszę może się nie zadziać u Ciebie. Wszystko zależy od tego na jakim sprzęcie oglądasz kompilację. Mój zestaw to telewizor 55” i DVD z 2009 wszystko spięte po HDMI, audio wypuszczane na zewnętrzny wzmacniacz i wolnostojące kolumny (2.0). Z zasady nie słucham niczego na płasko nagłaśniających głośnikach wbudowanych we współczesne TV.

Behind The Wheel
Behind The Wheel
Obraz

Bałem się, że będzie źle, no i było, nie mniej nie zawsze i nie wszędzie. Im bliżej współczesnym nam produkcjom, tym było co raz lepiej. Spory skok jakościowy widać gdzieś od klipów z 97 roku, a na prawdę już dobrze było od Freelove. Choć do ideału było nadal bardzo daleko i zdania nadal nie zmieniam, że materiał powinien być wydany co najmniej w Full HD. Wtedy wymagałoby to zastosowania innego nośnika, bo 3 płyty DVD już tego by nie uciągnęły.

Mój sprzęt całkiem nieźle dał sobie radę skalując do Full HD i umiejętnie poradził sobie z formatem 4:3. W niektórych momentach musiałem celowo przestawiać obraz na 4:3 żeby zobaczyć jak faktycznie wyglada materiał, po czym szybko wracałem do formatu panoramicznego nic nie tracąc.

Poniżej możecie zobaczyć które faktycznie klipy są w jakim formacie. Co ciekawe nie mówimy tu tylko o formatach 4:3, ale również 16:9 i 16:10, czy 1:1. Nie zawsze format panoramiczny oznaczał to samo w przypadku teledysków depeche MODE.

Video Singles Collection cz1
Video Singles Collection cz1
Video Singles Collection cz2
Video Singles Collection cz2
Video Singles Collection cz3
Video Singles Collection cz3

Gorzej było z jakością obrazu. Właściwie cała wczesna produkcja aż do Enjoy The Silence nadaje się do kosza. W zaziarnionych produkcjach Antona tworzyły się drobne artefakty na całym obrazie i nie pomagało zmniejszenie proporcji do 4:3.

Jestem fanem ziarna i lubię ten efekt, nie mniej zaniżona jakość nagrań wyświetlana na współczesnych sprzętach nie daje takich wrażeń, jak ten sam obraz oglądany na telefonach, komputerach, czy telewizorze CRT.

Audio.

Nie słucham dźwięku w konfiguracjach 5.1, czy 7.1, więc brak tego tematu nie spędzał mi snu z powiek. Przyzwoite stereo i tyle.

Co mi sie podobało?

(„ale” będzie w części co mi się nie podobało)

1. Przede wszystkim sam pomysł na kompilację. Zebranie „prawie” wszystkiego do kupy. Do tego zmuszenie członków zespołu do obejrzenia swoich starych nagrań, żeby przypomnieli sobie, że ich dyskografia sięga dalej, niż do 1986 roku, ale…

Gdybyśmy mówili o kompilacji audio, to pewnie nawet bym nie spojrzał na takie wydawnictwo. Nie mam zamiaru już płacić Wytwórni/depeche MODE po raz 38 za Just Can’t Get Enough, albo Somebody. Co innego jest z kompilacją video. Od 1998 roku minęło trochę czasu, przybyło klipów. Co prawda niedługo możemy się spodziewać reedycji Strange i Strange Too, a od kompilacji The Best of vol.1 jakiś czas minął. Do tego wznowiona w 1998 składanka The Videos 81>85 (Some Great Videos) już dawno zarosła kurzem z racji braku odtwarzacza VHS. Dla wielu ludzi to tak, jakby nigdy nie zostały te klipy wydane, więc dobrze, że się ukazała.

2. Podobała mi się idea komentarza robionego przez członków zespołu do swoich poczynań sprzed lat, ale…

3. Podoba mi się idea, że to pierwsze wydawnictwo z serii i że będą kolejne.

4. Lubię wydania kartonowe, ale… . Tak lubię z tego samego powodu, dlaczego dla innych jest to wada. Lubie wydawnictwa wydawane w kartonie ponieważ są nietrwałe. Obok tego, że jestem słuchaczem muzyki, jest we mnie żyłka kolekcjonera, zbieracza. Kiedyś było tak – podstawowe wydania wychodziły w plastiku, a wydania kolekcjonerskie w kartonie. Limitów zawsze było mniej, zawsze były bardziej wrażliwe. Ponieważ dbam o moje egzemplarze, a ktoś nie, dzięki temu z dnia na dzień kolekcjonerskich wydań robi się co raz mniej, przez co mój egzemplarz wirtualnie zyskuje. Wystarczy zainteresować się tym jak cenione są remastery z pierwszej serii z płytami SACD, albo jaki pare lat temu był szał na japońskie boxy z serii X.

Teraz się to zmieniło i niestety dla tych, co nie podzielają mojego zachwytu dla kartonu nastały ciężkie czasy.

Suffer Well
Suffer Well
Co mi się nie podobało?

Lecimy po kolei ze wszystkimi „ale”, potem będą niepodobania bez „ale”.

1. Przywitałem z radością samą ideę, bo dotychczasowe podejścia były zawsze niepełne i obarczone błędami. Tym razem miała to być najpełniejsza możliwa kompilacja. Takie przypomnienie z pierdolnięciem – Wracamy! i nie powiedzieliśmy ostatniego słowa. Zawartościowo w podstawowej formie składanki faktycznie tak jest w 98%. Do pełni szczęścia zabrakło 3 teledysków. O ile w kwestii Pimpf mogę zrozumieć argument, że to żaden singiel, tylko etiuda nakręcona pod potrzeby dokumentu Strange, to w przypadku Clean i Halo jedyną odpowiedzią na brak tych kawałków jest myśl, że jest to celowa robota, aby za parę lat, gdy wyjdą oba dokumenty firmowane nazwiskiem Antona Corbija fani polecieli z kasą w garści i zanabyli oba tytuły. Zarówno Halo, jak i Clean były singlami promo i oba były wydane na fizycznych nośnikach. Oba klipy śmigały po MTV. Dziwne, że w przypadku One Caress wydanie jako US Promo kwalifikowało do pojawienia się w składance, a Halo i Clean już nie. Ja pewnie kupiłbym Strange i Strange Too, ale gdyby oba numery znalazły się na VSC, wówczas grupa zainteresowanych takim wydatkiem znacząco by spadła. Nie mniej z formalnego punktu widzenia pół gwizdki mniej.

2. Podobała mi się idea komentowania przez członków zespołu. Problem polega na tym, że cały pomysł został zwalony dokumentnie. Nie jest dla mnie problemem, że zespół komentuje oddzielnie, w końcu Panowie mieszkają w różnych częściach świata i specjalna wyprawa tylko po to, żeby wspólnie obejrzeć 55 klipów mija się z celem. Po za tym komentowanie w grupie ma ten minus, że zawsze jest taka osoba której komentarze wybijają się ponad inne, przez co reszta się, albo wycofuje, albo daje zdawkowe odpowiedzi. Nie mniej oczekiwałem, że:

  1. Zespół skomentuje wszystkie klipy. Doczekamy się choć jednego komentarza do każdego numeru.
  2. Rozumiem, że każdy ma inną pamięć. Dlatego Dave wiedział skąd były laski na Just Can’t Get Enough, a reszta Panów nie. Co mnie zaskoczyło, to jakość pytań i odpowiedzi. Im bliżej nam współczesnych czasów, tym powtarzalność pytań była zadziwiająca. Tak trudno się lepiej przygotować do wywiadów? Martin za to królował w jakości odpowiedzi. Najczęstszą odpowiedzią było „I don’t know / I don’t remember.” (Nie wiem / Nie pamiętam). Słabe to było. Mam wrażenie, że w kilku momentach dla nich ten projekt był po prostu męką.
  3. Mogę przypuszczać, że komentarzy było więcej i Panowie skomentowali więcej klipów, ale tylko te nadawały się do zamieszczenia. Mogło tak być. Można było się też lepiej przygotować do zadania bardziej wciągnąć zespół w rozmowę. Raziły również odpowiedzi nie na temat, albo o innych teledyskach. Tylko po to, żeby coś powiedzieć.
Enjoy The Silence
Enjoy The Silence

4. Jak już wspomniałem karton dla mnie jest ok. Nie mniej dostrzegam pewne „ale”, które można było przewidzieć od razu. Bardzo lubiłem kartonowe wydania od EMI, ponieważ co prawda opakowanie i folder były z kartonu, ale sama płyta leżała zawsze na plastikowej tacce. Łatwość wyjęcia o niebo lepsza od tego co nam zaserwowało Sony Music przy tym tytule. Fatalnie się wkłada i wyjmuje płytę. Rysy na płycie w standardzie.

Opakowanie od VSC to istny lep na odciski palców, które widać od początku zetknięcia się palców z opakowaniem. Dlatego jeżeli, drogi czytelniku jeszcze nie nabyłeś, mam kilka rad jak obchodzić się z tego typu pozycjami:

  • Umyj ręce. Do kartonu nigdy nie podchodzi się z brudnymi, tłustymi rękami.
  • Rozcinając folię natnij tylko grzbiet przez który wyjmujesz wewnętrzną część. Lepiej wyciapać folię, niż karton. Wiem, że propozycja wygląda równie interesująco, jak pilot od telewizora w foliowym kondonie, ale cóż… coś za coś.
  • Naszykuj sobie od razu 3 plastikowe pudełka na CD i przełóż tam wszystkie placki, a oryginalne opakowanie odłuż na półkę, żeby w spokoju się kurzyło. To dla tych co zamierzają oglądać ten tytuł więcej niż raz.
Pozostałe rzeczy słabe.

Brak napisów. Wiem, że dla wielu nie jest to problem. Wiem też, że dla wielu jest to bardzo duży problem. Wolę jednak, że potraktowano wszystkich po równo, niż kogoś wyróżniono. Tu pojawia się wyższość formatów cyfrowych, typu streaming/VOD, że miejsca na napisy zawsze jest bez liku. Wersje pudełkowe, to zawsze kompromis, zawsze ograniczenia.

Z bonusów właściwie jedynym godnym uwagi momentem jest alternatywna wersja Stripped. People Are People (12”) znane od Some Great Videos. But Not Tonight, to właściwie wersja Extened z inaczej zmontowanym teledyskiem. Jego unikatowość polega jedynie na tym, że nigdy nie pojawił się na żadnym placku, bo na YT, a kiedyś na MTV można było spokojnie go zobaczyć. Soothe My Soul – ktoś musiałby mi powiedzieć gdzie są te dodatkowe wstawki, bo sam teledysk w oryginale nie zapada w pamięci. Wydłużona wersja tym bardziej.

Stripped (Alternative Cut) – człowiek tyle lat ogląda wersję ostateczną, że po obejrzeniu klipu z alternatywnymi wstawkami mam wrażenie, że są to ciała obce w tym klipie.

Ostatnia scena z Davem została nakręcona na ulicy obecnie znanej jako aleja 17 Czerwca 1953 w Tiergarten. Oczywiście po zachodniej stronie miasta. Ujęcie jest z zasiekami i Murem Berlińskim w tle.

Brama Brandenburska / aleja 17 czerwca 19853
Brama Brandenburska / aleja 17 czerwca 1953 (zdjęcie współczesne)

Te dodatkowe ujęcia mają znaczenie historyczne, bo do samego klipu nie wnoszą nic. Klip był kręcony w Berlinie Zachodnim (podobnie jak Master & Servant), ale do póki nie pojawiała się wersja alternatywna właściwie nie było to istotne. Ot klip z mrokiem, ekranami, rozbijanymi samochodami i dymem w roli głównej. Chyba tak powinno pozostać.

Zdecydowanie brakuje mi tu wypowiedzi Alana, Vince’a, reżyserów klipów, Daniela Millera.

Wszystko, co powyżej Wrong zostało pominięte w komentarzach, a ja chętnie bym się dowiedział co Panowie sądzą o takim Hole To Feed na ten przykład.

Tak na dobrą sprawę z jednej strony niby jest wszystko, niby dobrze wydane i jest wszystko co obiecali w zapowiedziach. Mam nadzieję, że kolejne pozycje z tej serii okażą się ciekawszymi pozycjami. Obejrzałem raz. Drugi raz płyty zagoszczą w sprzęcie, aby zrypać wszystkie klipy do plików. I to będzie na tyle. Później rozpocznie się proces konserwacji kurzem, obok innych kolekcjonerskich wydań… takie hobby. Trudno nie oprzeć się wrażeniu, że jest po łebkach i tylko tyle żeby odhaczyć, że jest. Obiecano, dowieziono, ale niesmak pozostał.

Daję 3/6

Delta Nicości…

Słuchając w pierwszych dniach po wydaniu Sounds Of The Universe bardzo szybko doszedłem do takiego momentu, że byłem w miarę w stanie precyzyjnie określić z którymi numerami pozostanę na dłużej, a które kawałki nigdy już nie znajdą u mnie zrozumienia. Dzięki temu w miarę szybko powstała moja wersja Sounds Of The Universe, która posiadała Come Back w wersji studio-live, oraz nie uwzględniała Fragile Tension wcale.

Od początku wiedziałem, że Fragile Tension w tej słodko-pierdzącej wersji budził u mnie negatywne emocje, być może gdyby zespół dał temu kawałkowi szansę na trasie, to kawałek zyskałby u mnie. Bo na żywo miał, to czego nigdy nie dostał w studio – prawdziwą perkusję, która jako jedyna ratowała ten numer.

Od początku wiedziałem, że Peace kończy się po pierwszej zwrotce, do momentu, gdy Gahan nie zacznie wyć i wchodzić na rejestry obce dla niego. Gdy przesłuchałem jeszcze demo, byłem już pewien, że Gahan był w tym utworze wokalną marionetką w rękach Gore’a, który „zmusił” go do zaśpiewania utworu toczka w toczkę tak, jak na demo.

Jeżeli drogi czytelniku masz podobne wspomnienia z 2009 roku lub też kompletnie się ze mną nie zgadzasz, to dobrze. Właśnie o to chodzi, bo to oznacza, że muzyka ta nie jest Ci obojętna i pozwala wyrazić swoje emocje nawet, gdy są to emocje negatywne lub przeciwne do moich. Muzyka ma budzić emocje, muzyka nie powinna pozostawiać obojętnym, ponieważ mimo swojej policzalności i systematyki rodem z nauk matematycznych pochodzi jednocześnie ze sfery duchowości, pewnego mistycyzmu i tego co ulotne i po za poznaniem szkiełkiem i okiem.

Jest jednak i trzeci stan, stan który jest najgorszy dla muzyki, stan w który w mentalności wielu ludzi może być niezrozumiałym, a wręcz niepojętym…. w tym stanie po wciśnięciu play słuchasz nagrania i jesteś zaskoczony, że płyta nagle się skończyła, więc wciskasz znowu i płyta dociera do swojego końca, a Ty wciskasz kolejny i kolejny i kolejny i…. NIC kompletnie nic muzyka w Tobie nie zostawia. Nie masz ochoty skakać pod niebiosa, adrenalina nie działa w Tobie, a z drugiej strony nie masz sytuacji, gdy chcesz zwrócić po przesłuchaniu jakiegoś utworu i zmuszasz się słuchając ten utwór n-ty raz, bo chcesz dać szansę muzyce ulubionego zespołu. By w końcu, zacząć przeskakiwać ten utwór, bo już wiesz, że nic z tego nie będzie. Tego w tym stanie nie ma

W tym stanie czujesz, że muzyka którą słuchasz przepływa przez Ciebie i nic w Tobie nie zostawia….

Jestem po blisko 30 przesłuchaniach Delta Machine i nie umiem o tej płycie powiedzieć nic. Nie potrafię znaleźć żadnego punktu zaczepienia. Żaden numer nie sprawił, że miałem ciary na rękach takie, jak przy słuchaniu po raz pierwszy Songs Of Faith And Devotion. Nie cofało mnie, gdy Gahan zawodził przy Should Be Higher, czerpiąc z najgorszych wzorów Peace. Kompletnie nic. Ta pustka i bez-emocjonalność sprawiała, że odrywałem się od fotela tylko po to, żeby ponownie nacisnąć play i zapaść się znowu na 74 minuty (total time wersji delux). Oczywiście wsłuchując się w poszczególne elementy, pracę elektroniki mogłem się na chwile zachwycić się podziałami, pracą sekwensera, ale to było tylko na chwilę i tylko chwilowe skupienie na detalu, tzw smaczkach, gdy w momencie powrotu do pełnego spektrum utworu zawisałem w próżni.

Nawet teraz jak piszę te słowa, to leci Delta Machine, bo lubię pisać i mieć coś w tle…. ale to tylko tyle…. Oczywiście mógłbym powiedzieć, że to jest ok, bo nie ma w tym negatywnych emocji, ale to nie po mojemu, to nie tak… muzyka musi budzić emocje i nie pozwalać przejść obok niej obojętnie… nawet jak to są emocje negatywne. Muzyka która nie budzi emocji i pozostawia po przesłuchaniu pustkę… umiera…

Ostatnia nadzieja w trasie koncertowej i koncertowych aranżach tych numerów…

Kurcze, a obiecywałem sobie, że na tym blogu nie pojawi się tak dosłowna recenzja żadnego albumu…

_

P.S Jeżeli ktoś mi przyjdzie i powie, że podobno mi się płyta nie podoba, to dostanie w ucho, bo to nie prawda. Jeżeli ktoś przyjdzie i powie, że podobno płyta mi się podoba, to również dostanie w ucho, bo to również nie prawda.