Amerykańska biletowa ruletka

Pamiętam do dziś, kiedy wchodziły bilety podczas Delta Machine Tour na Stadion Narodowy i całą aferę z biletami GCEE i obszarem GC będącym na ponad połowę płyty. Jednak nowy system zakupów na amerykańską część trasy oraz bardzo specyficzny (w negatywnym sensie) rynek biletów na duże koncerty w USA skutecznie sprawiły, że zatęskniłem za byciem obdzieranym z kasy przez LiveNation Polska.

Zaczęło się od uzyskania miejsca w kolejce na dane większe miasto w USA jeszcze przed ogłoszeniem konkretnych dat na amerykańską część, potem gdy doszły daty do wyboru były tylko te miasta do których zespół zawita. Miejsce zależało od (od największego do najmniejszego wpływu):

  • Liczba kupionych płyt
  • Liczby rejestracji innych ludzi z Twojego linku
  • Liczby udostępnień na FB, Twitterze i mailu

Co ważne, tylko pierwsza osoba w każdej z kolejek wygrywała Meet and Greet.

I tu zaczęła się patologia. Gdy ktoś zaniedbywał swoje miejsca, spadał niżej. Ludzie zaczęli masowo kupować płyty (sam kupiłem ich sporo, nawet byłem na pierwszym miejscu w Salt Lake City przez paręnaście godzin), niektórzy nawet wynajęli ludzi z Bangladeszu którzy wysyłali maile na masową skalę, żeby wylądować na jak najlepszym miejscu. Nie mówiąc już o tym, że cały system nie ustrzegł się błędów przez które ludzie tracili swoje miejsce w kolejce i cała kasa którą wydali poszła na marne. I tutaj na przykład:

  • Osoba z #1 w Austin w Teksasie kupiła 127(!) płyt (czyli odpowiednik przynajmniej $1714.00) i 50 rejestracji z konta
  • Osoba  #18 w Miami kupiła 3 płyty i miała 3 rejestrację
  • Osoba  #4 w Salt Lake City – 1 płyta i 218(!) rejestracji

Ile płyt ja kupiłem wolę nie zdradzać, ale spokojnie pokryłoby bilet GCEE na Warszawę i sowite Afterparty 🙂

Swoją drogą jestem ciekawy jaki wynik będzie miała sprzedaż Spirit w USA. Jeśli będzie rekordowa, wiadomo dzięki czemu 🙂

Cała ta zabawa trwała do 4 Marca 23:59 czasu nowojorskiego i następnego dnia każdy miał otrzymać maila z linkiem do strony gdzie będzie można kupić bilety oraz swoim ostatecznym miejscem w kolejce. Strobe Labs które zajmowało się całym kontestem spóźniło się z tym o kolejne kilkanaście godzin usuwając boty i oszustów. Podobno wyrzucili tego draństwa aż 35,000. Ludzie czekali całą noc na link i na potwierdzenie.

Byłem lekko zawiedziony, że nie wygrałem spotkania (które i tak wg mnie powinno być dla pierwszych dziesięciu osób przynajmniej), ale pocieszała mnie myśl, że będę na dobrej drodze do biletów w pierwszym rzędzie jak można się domyślić – rzeczywistość była totalnie inna. Jak widać na komunikacie 6 miejsce wrzuciło mnie do grupy 1 czyli mogłem kupić bilety jak tylko ruszyła ich sprzedaż, Grupa 2 miała pół godziny później, grupa 3 godzinę itd. Moja siostra, która była 121 w San Jose była w grupie… 1. Gdy ludzie zorientowali się, że ludzie na samym przodzie, którzy kupowali duże ilości płyt i udostępniali na masową skalę będę kupowali bilety w tym samym czasie co ludzie na miejscach nawet powyżej pierwszej setki wybuchła burza i trudno się dziwić (Potem okazało się, że miejsce w kolejce miało wpływ na to jakie bilety system losował, ale o tym dalej)

6 Marca o 12:00 czasu nowojorskiego ruszyła sprzedaż. I jeszcze większy kabaret. Miejsca w pierwszym/drugim rzędzie zarezerwowane są tylko dla pakietów VIPowskich w kosmicznych cenach. W USA na większych koncertach nie można wybrać sobie miejsca – system losuje najlepsze wolne i decydujesz czy bierzesz czy szukasz dalej (w ogromnej większości obiektów płyty są wypełnione krzesełkami).

Mi udało się zgarnąć 4 rząd od Martina na Salt Lake City. Z relacji osób z forum system dawał lepsze miejsca ludziom z przodu kolejki, mimo że byli w tej samej grupie. W przypadku mojej siostry było podobnie. I znowu nie obyło się bez cyrków. Strona na której kupowałem bilety na Salt Lake City nie otwierała przedsprzedaży aż do 12.20 (powinna zacząć się o 12) a kolejna grupa wchodziła o 12.30. W Nowym Jorku walnęli się totalnie i grupa 1 dostawała bilety grupy 3 i odwrotnie… Czyli ludzie z przodu kolejki zostali nieźle wykiwani.

7 marca zaczęła się przedsprzedaż posiadaczy kart Citibanku i telefonów w sieci ATT. Ja nie mogłem dostać biletów nawet w połowie hali, czy to w Nowym Jorku czy w Connecticut, więc naprawdę nie wiem jakie bilety będą rzucone w piątek gdy rusza właściwa sprzedaż, chyba w holu przed budkami z browarem. W tym drugim nie było już nawet możliwości zamówienia dwóch biletów obok siebie. Strony często padały, captcha jest niesamowicie długa i irytująca, szczególnie gdy ciągle resetuje się swój wybór z nadzieją na dostanie czegoś lepszego. Z relacji ludzi z anglojęzycznych forum w każdym mieście dobrych biletów już nie dostaniesz, chyba że chce się wyłożyć kasę na jedno z tych cudownych pakietów np. Front Row Package albo Premium Seats, które trzeba kupić w parach i na miejsca w okolicy 10 rzędu kosztowały po $500 w NY. Bilet VIP z miejscem w pierwszym rzędzie na koncert w którymkolwiek mieście kosztuje $950.  I trenowanie sprintu nic nie da, miejsce w kolejce też nic nie znaczy.

Podsumowując, wydajesz sporo kasy na płyty i angażujesz się w promocję udostępniając ten konkurs wszystkimi możliwymi kanałami to może dostaniesz nawet spoko bilety na jeden z koncertów na trasie. W normalnej dystrybucji czy nawet przedsprzedaży bez łożenia przynajmniej $500-$600 za bilet nie ma mowy o miejscu blisko sceny, nie mówiąc już o barierkach.

Wątpię, żeby zespół miał cokolwiek do powiedzenia w tej kwestii. Najpewniej Kessler chciał ograniczyć rynek konikowy i zatrudnił Strobe Labs do przeprowadzenia całej tej szopki, co poniekąd się udało, ale nie bez problemów. Pewnym jest to, że po tym całym zamieszaniu wolałbym bez porównania kupić sobie GCEE i mieć święty spokój, zamiast bawić się w całe to kolejkowanie i nie mieć tak naprawdę pewności co do niczego.

Komentarz mój (Martini): Wychodzi na to, że wystarczyło wyłożyć parę $$ na pakiet VIPowski i właściwie efekt byłby ten sam dla niektórych zaangażowanych fanów. Ludzie dostali złudną nadzieję, zagrali w loterię, albo w ruletkę i po raz kolejny przekonali się, że kasyno zawsze wygrywa.

Po występie w The Tonight Show

Nie wiem, czy trochę nie za wcześnie, ale zadałem sobie pytanie, „Co wiemy, po występie u Fallona?” „Jak brzmi depeche MODE A.D. 2017?” i „Czy najnowszy singiel obroni się na żywo?

Czytaj dalej Po występie w The Tonight Show

Where’s The Revolution – recenzja singla

Z siglami depeche MODE od pewnego czasu jest problem. Właściwie to można powiedzieć, że ta przypadłość przybrała już objawy choroby przewlekłej, bo na pewno nie jest to seria przypadków.

Ktoś powie, że ostatnie dobre single depeche MODE wydało w latach 1993-1994. Są tacy, co zaryzykują stwierdzenie, że lata 1997-1998 to był czas, gdy ktokolwiek odpowiedzialny za wydawanie singli po stronie wytwórni miał jakiś spójny pomysł na wydawnictwa pochodne głównego albumu. Kiedyś single miały wszystko, co potrzeba rasowym wydawnictwom promującym album długogrający. Była:

  • ginąca sztuka tworzenia utworów w wersji extended (kto pamięta jeszcze tego typu produkcje),
  • były kawałki koncertowe,
  • były remixy odkrywające inne spojrzenie na zawarte kawałki, potem wykorzystywane do tworzenia aranżacji koncertowych,
  • a przede wszystkim były b-side’y,
  • i spójna koncepcja wydawnicza między sobą i płytą.

Współcześnie są oczywiście przebłyski dobrych wydawnictw, niestety częściej są to produkcje tak złe, że może to i lepiej, że wydawane są tylko 3 single z płyty, albo powstają tzw. podwójne single (patrz Fragile Tension / Hole To Feed). Częściej niestety są to przebłyski pojedynczych kawałków/remixów na danym singlu, niż całej pozycji.

Ile z tego mamy w najnowszym wydawnictwie singlowym? Niewiele. Przyznam się, że trochę nakręcałem się (i was) tym, że będzie b-side Heroes na pierwszym singlu. Czekałem właściwie na niego, bo pierwszy zwiastun płyty jaki jest, każdy swoje zdanie ma.

Słuchając najnowszego singla właściwie przez cały czas się rozglądałem, czy gdzieś nie ma wersji podstawowej, bo ten placek jeszcze w czasie Delta Machine byłby traktowany, jako drugi limitowany tytuł z dodatkowymi remixami (tzw LCD), a nie jako pierwszy podstawowy singiel. Niestety póki co zima…

Live’ów już od dawna nie ma, a ostatni raz jakiś koncertowy kawałek został… eee zostanie opublikowany za miesiąc. To jest już śmiech przez łzy, że czasopismo nadrabia to, co powinno być oczywistością w 2013 i koncertowy kawałek Should Be Higher powinien się ukazać na stronie B tego singla. Szczególnie, że wideo promujące singiel było koncertowe. Tymczasem mamy rok 2017 i najprawdopodobniej oficjalny (i jedyny) fragment zapisu z letniej trasy w 2013 depeche MODE pokaże się w formie tłoczonej. Pewności nie mam, bo może być to również Should Be Higher z Berlina, ale z 2013.11.27, a nie z 2013.06.09. Nie wiem jak dla Was, ale dla mnie może być to większy rarytas, niż placek, który leży obok mnie. A skoro już wspomniałem o singlu Where’s The Revolution, to może warto się nad nich chwilę pochylić.

5 kawałków, wersja singlowa i 4 remixy:

  • remix Ewan Pearson – pewne jest, że zagości na parkietach zlotów, muzycznie bardzo w stylu tego dja. Jeżeli dobrze Wam się kojarzy remix Enjoy The Silence 04, to ten też będzie w Waszym klimacie. Remix ma bardzo dobre momenty, nie mniej w całości tylko poprawnie. Nóżka momentami fajnie chodzi.
  • remix Algiers – najlepszy remix tego singla. Stonowana przeróbka, zrobiona na analogach i fajnych basach. Bardzo fajnie i nienachalnie dopełnia oryginalny wokal. Remix godny słuchania i póki co warty zapisania do archiwum na zimowe wieczory.
  • remix Terence Fixmer – autor od lat na odległej orbicie powiązań z depeche MODE. Francuski twórca wydał 2 płyty z Duglasem McCarthy (Nitzer Ebb). Natomiast Nitzer Ebb dwa razy był otwierającym koncerty depeche MODE, a Alan i Flood byli producentami płyty Ebbhead z 1991. O Recoil nie wspomnę. W każdym razie sam remix totalnie w stylu Fixmer’a, kto zna jego produkcje z Duglasem McCarthy, ten kompletnie nie będzie zaskoczony. Jest nisko, jest momentami mięsiście, niestety im dłużej kawałek trwa, tym co raz bardziej pomysły na remix się rozłażą i zaczyna wiać nudą. Jedni to polubią, inni nie.
  • remix Autolux Remix – zmilczę. To, co ratuje ten singiel, to dwa pierwsze numery z pełnym tekstem i wokalem.  Czego nigdy nie cierpiałem w remixach spod znaku depeche MODE, to branie pojedynczego sampla z utworu, dogrywanie całej reszty kompletnie z dupy, a potem udwanie, że to ma cokolwiek wspólnego z oryginalnym utworem. Taki jest własnie ten remix. Dziękuję…

Co 4 lata po raz kolejny mam nadzieję, że ktoś opamięta się i wyda singiel wg 5 powyższych kryteriów. Złoszczę się jak wytwórnia nie chce wprowadzić do krajowej dystrybucji singli. Ciągle kupuje single, po czym stawiam je na półce, żeby konserwowały się kurzem i czekam na kolejny w nadziei, że będzie lepszy. Winyl już 29 kwietnia, zobaczymy co przyniesie.

Wideo do drugiego singla podobno jest już nagrane i mam nadzieję, że będzie to dużo lepsza wizytówka albumu, niż pierwszy singiel. Where’s The Revolution jest mocny nie ze względu na muzykę, ale ze względu na tekst. Są lepsze wizytówki Spirit. Muzycznie Where’s The Revolution u mnie nie byłby pierwszym singlem. 😉

Daję 3/6

Internet prawdę Ci powie, czyli dM i fani w wyszukiwarce

Od jakiegoś czasu dostawałam raporty z Google Trends o przyrastającym zainteresowaniu hasłem depeche MODE. Właściwie od początku 2016 trend był wzrostowy. Nie mniej jednak, największe przyrosty hasło „depeche MODE” zanotowało w 4 kwartale 2016. Postanowiłam dla Was prześledzić jak szukaliście i co powiązanego z depeche MODE wg Google.

Nie trzeba być wielkim znawcą tematu, aby patrząc na trendy wyszukiwań hasła „depeche MODE” w Google wiedzieć, że coś się dzieje 😉

  • lipiec 16-23 – przyrost o 10%
  • wrzesień 22-20 – przyrost o 45%
  • październik 2-9 – przyrost o 61%
  • październik 4-11 – przyrost o 856%
  • grudzień 4-11 – przyrost o 62%
  • styczeń 27 – luty 3 – przyrost o 171%

To tylko wycinek tego, jakie informacje przynoszą tygodniowe raporty Google Trends. Co ciekawe, w sieci konferencja prasowa z października 2016 cieszyła się podobnym zainteresowaniem, jak jej odpowiedniczka w 2012 roku.

Powyższy wykres raczej nikogo nie dziwi – podobnie jak w przypadku poprzedniego albumu Delta Machine i trasy koncertowej, popularność wyszukiwań nazwy zespołu znacząco wzrosła w ostatnich miesiącach. I podobnie, jak to miało miejsce w 2012 roku, najbardziej „wygłodniali” jakichkolwiek informacji byliśmy w czasie konferencji zapowiadającej nowy album Spirit, tj. 11.10.2016 w Mediolanie.

W Polsce, widzimy oczywiście podobny trend, jak w innych krajach – zdecydowanie najwięcej wyszukiwań było w okresie konferencji i gdy ruszyła sprzedaż biletów na koncerty. Ilość wyszukiwań jest relatywnie mniejsza w okresie wydania nowego singla Spirit.

Uwaga: wykres nie pokazuje liczby wyszukiwań, a odniesienie względem najwyższej popularności wyszukiwanej frazy – X.2016.

Oczywiście pokusiłam się też o analizę wyszukiwań „depeche mode” według krajów i wyniki nie są zaskakujące. Zwróćcie uwagę, że kraje typu Czechy i Słowacja są małe, więc ich wysoka pozycja nie jest czymś dziwnym – porównujemy bowiem stosunek wyszukiwań podanej frazy do wszystkich wyszukiwań w danym kraju, nie bezwzględną liczbę tych zapytań.

Polska, podobnie jak Niemcy i Węgry, znalazła się wśród top 5 krajów najczęściej wyszukujących hasło „depeche mode” w Google.

Podobnie plasujemy się w czołówce generowania ruchu na oficjalnej stronie zespołu depechemode.com. Wg bezpłatnego serwisu SimilarWeb, Polska znajduje się w top 5, odpowiadając za 8% ruchu. Oczywiście dane te są tylko pewną estymacją, nie mamy bowiem wglądu do rzeczywistych liczb z analityki strony.

Powyższe trendy i statystyki tylko potwierdzają, jak wielu jest w Polsce fanów żywo zainteresowanych zespołem i wszelkimi aktualnościami na temat nowej płyty i trasy koncertowej. Już poprzedni tekst Martiniego z 2015 roku pokazywał, że również w internecie królują miasta w Polsce, w których jest największy fanbase – 3miasto, Wrocław, Warszawa, Łódź, Szczecin, Poznań itd. Patrząc na tę niesłabnącą popularność, organizatorzy koncertów mogą być spokojni o sprzedaż biletów. Ja natomiast mogę być spokojna o to, że na koncertach w Europie spotkam wielu polskich fanów, którzy już dziś nie mogą doczekać się ruszającej niedługo trasy. See you!

Darrell Ives (1957-2007) – wspomnienie

Chciałbym dziś wspomnieć człowieka, przez którego nigdy się tak nie bałem, jak z jego powodu w całym swoim fanowskim życiu. Człowieka, który zapewniał spokój ducha i nietykalność osobistą zespołowi, a gdy trzeba było wkraczał tam, gdzie zespół miał poczucie zagrożenia… również ze strony fanów.

Darrell po raz pierwszy został odnotowany w świadomości fanów w 1990 roku, gdy rozpoczął pracę u boku zespołu na trasie World Violation, w 1993 jego osoba pojawiła się w tourbooku z trasy Devotional.

Na wizji po raz pierwszy Darrella można zobaczyć w reportażu z przygotowań do koncertu w Nancy – 1993.06.10. Tak od 2 minuty… miał jeszcze wtedy włosy. Później jego łysina była charakterystycznym znakiem rozpoznawczym.

Były żołnierz sił specjalnych był idealnym kandydatem na głównego ochroniarza depeche MODE. Swoją postawą i zachowaniem od początku budził respekt. Jego spojrzenie nie pozostawiało pola do interpretacji. Potem okazywał się świetnym kompanem rozmów przedkoncertowych, podhotelowych i podscenicznych, a przede wszystkim bardzo ciepłym i serdecznym człowiekiem, który zmieniał się w maszynę do ochraniania dosłownie w mgnieniu oka.

Pierwszy raz z Darrellem zetknąłem się w 2001 przed koncertem w Warszawie. Razem z kolegami udało nam się zatrudnić przy koncercie na Służewcu i cały dzień w ukropie pomagaliśmy, aby koncert się odbył. Karaś to nawet faktycznie uratował koncert w Warszawie, bo gdyby nie jego papiery elektryka, to organizator byłby w ciemnej dupie… wiecie niedziela, wakacje… ale ja nie o tym.

Pozwólcie, że zacytuję siebie z moich wspomnień – Exciter Tour In Our Eyes* – z 2001 roku:

Zbliżało się popołudnie i stwierdziliśmy, że pora przebrać się z roboczych ciuchów, bo i tak właściwie wszystko zostało już zrobione i pora wskoczyć w ubrania koncertowe. Pogoda nadal była OKi, choć wiatr się zaczynał wzmagać. Już przebrani wróciliśmy na teren koncertu. Po za tym wiedzieliśmy już, że za chwile nadejdzie pora prób nagłośnienia z zespołem, a potem wbiegną fani i trzeba być gotowym na ten moment. Chwilę później pojawił się Darrell Ives, który zaczął swoją inspekcję. Finałem tego było wymuszenie na organizatorach przesunięcia przednich barierek bliżej sceny, ponieważ wg niego odstęp był za duży i Dave nie miałby wystarczająco dobrego kontaktu z publiką. Chwilę później dostaliśmy esa, że zespół wyjechał z hotelu. Oznaczało to dla nas, iż za chwile zacznie się soundcheck. Nie w głowie było nam szarpanie się z płotem przed sceną, gdy na scenie miał pojawił się zespół. Z głośników popłynęły pierwsze dźwięki In Your Room [84]. Niestety nie dane nam było w spokoju wysłuchać próby. Darrell podleciał do nas i w krótkich żołnierskich słowach dał nam do zrozumienia, że mamy się nie opierdalać, tylko wziąć się do roboty. Było srogo, kolo mógł samym spojrzeniem złamać człowieka w pół. Chwilę temu przebraliśmy się w czyste ciuchy, a już byliśmy mokrzy. Szarpanina trwała m/w tyle, co próbne In Your Room [84]. […]

Jak to kumpel finezyjnie ujął moszny nam się ze strachu podniosły, a trawa na plecach stanęła na sztorc. Jeżeli dobrze wsłuchacie się w soundcheck z In Your Room, to usłyszycie między słowami nasze przerażone huje-muje i darcie się Darrella. Ale wróćmy do mojej opowieści sprzed lat:

Niechybnie wystawiliśmy się na odstrzał. Darrell Ives podleciał do nas, z pytaniem co my tu w ogóle robimy? Kto nas tu wpuścił? Zerwał nasze wszystkie plakietki trasowe i kazał nam się wynosić ze terenu koncertu. Nie pomogły tłumaczenia, że mamy bilety, że pracowaliśmy tu przez cały dzień itp. Po raz kolejny było bardzo niebezpiecznie, a przed nami całkiem wyraźnie jawiła się wizja nie-obejrzenia koncertu. Darrell poszedł pod scenę i coś zaczął pokazywać lokalnym ludziom z VAM na nas. Właściwie to powoli, ociągając się przemieszczaliśmy się w kierunku z którego mieli za chwilę nadejść posiadacze biletów „VIP”. Skończyło się na tym, że najważniejszy techniczny po stronie polskiej przyszedł do nas za chwilę i przyniósł nam znowu identyfikatory AAA, oraz te wydawane przez zespół. Kazał nam iść na swoje miejsca na krzesełkach i nie wychylać się już, bo i tak mamy już przejebane ;-). Potulnie to uczyniliśmy i do pojawienia się fanów w sektorze VIP nie ruszaliśmy się praktycznie z miejsca.

Najważniejsze, że mieliśmy soundcheck nagrany. Jak ilustrację wklejam zapis z soundchecku i kopię mojej wpleki, która tego dnia uprawniała mnie do wchodzenia na scenę przed koncertem.

Ludzką stronę Darrella moi kumple mieli okazję poznać tej samej nocy w hotelu Bristol. Z relacji wiem, że Darrell podszedł do kumpli w barze hotelowym i przeprosił nas za swoje zachowanie, ale jak to okreslił „był w pracy i sami wiecie… obowiązki„. W ramach przeprosin zaprosił ich spędzenia reszty wieczoru z zespołem, oczywiście pod warunkiem nienarzucania się chłopakom. Skończyło się na łojeniu, Piano Session i przelotnej znajomości z Davem zawartej w hotelowej toalecie… Z resztą tzw Bristolskie Noce czekają jeszcze na swoje spisanie dla potomności.

Zawarta w ten sposób znajomość sprawiła, że potem o dziwo stał się naszym najlepszym kompanem do końca Exciter Tour i w czasie Touring The Angel. Zawsze gdy staliśmy pod sceną lub pod wybiegiem mogliśmy liczyć na chwilę rozmowy z nim. Każda wizyta pod hotelem to było w najgorszym przypadku skinienie powitalne głową z jego strony, a często przybicie piątki. Kilka kurtuazyjnych słów lub nawet pomoc w lepszym ustawieniu się, gdy Dave będzie wychodził z hotelu.

Behind The Wheel - London 2006.04.03
Behind The Wheel – London 2006.04.03

W 2006 roku Dave miał manierę, że w czasie Behind The Wheel, kucał i śpiewał prosto w oczy upatrzonej laski trzymając ją za rękę. W Londynie Darrell stanął tak, że Dave miał okazję odśpiewać wersy Behind The Wheel prosto w oczy piękniejszej części naszej ekipy koncertowej. Dla odmiany poniżej zdjęcia z Berlina na których to się… nie udało 😉

2006.07.13 Berlin (001)
2006.07.13 Berlin (001)

Te drobne gesty sprawiały, że mimo, iż zawsze był w pracy skutecznie ocieplał często aroganckie zachowanie Dave’a do fanów. Czasami przepraszającym spojrzeniem, czasami drobnym gestem ułatwiającym zbliżenie się do idoli. Zawsze jednak pełna profeska. My też wiedzieliśmy, że zachowując się jak nie-fani, nie robiąc głupot, możemy liczyć na więcej, niż rzucające się pod koła i na maskę samochodu kopie Gahana, czy zdesperowanych fanek.

13.07.2006 był ostatnim razem, kiedy widzieliśmy, go osobiście. W sierpniu 2006 zakończyła się trasa promująca album Playing The Angel. Pół roku później, gdy Darrell był na trasie koncertowej w Pink Floyd w Hong Kongu – 16 lutego – dowiedzieliśmy się, że nie żyje.

Nagrobek Darrell’a Ives'a
Nagrobek Darrell’a Ives’a

Był to dla nas szok. Zdrowy wysportowany facet, który spojrzeniem zakrzywiał rzeczywistość i łamał w pół nagle odszedł z tego świata. depeche MODE ustanowiło fundusz powierniczy na rzecz żony i dwójki dzieci.

Dziś mija 10 lat od tego tragicznego dnia.

Darrell Ives
Darrell Ives 1957-2007

* Teksty po raz pierwszy ukazały się w fanzinie [SHAME] w 2001.

Więcej wspomnień o Darrellu możecie znaleźć po TYM adresem. Wspomnienia są po angielsku.

Where’s The Revolution – czyli 3 w 1

Słucham i słucham nowy kawałek i zastanawiam się czy jest on reprezentatywny dla całego albumu, czy też będzie kontrą i zaprzeczeniem materiału, który oficjalnie usłyszymy 17 marca. Muzycznie ten numer składa się dla mnie z 3 części i na szczęście 2 z nich napawają optymizmem, choć każda na innym poziomie. Taki mix tego, co juz znamy od dwóch płyt z klasyką… ale po kolei.

depeche MODE potrafili wypuszczać pierwsze single, które miały być referencją albumu Dream On / I Feel You, albo ich zaprzeczeniem – Barrel Of A Gun / Wrong / Precious. Tym razem otrzymujemy numer z mnóstwem cytatów do poprzednich płyt i po raz kolejny z odniesieniem do wczesnej historii zespołu wyprodukowanej wg współczesnych przepisów.

Tak na marginesie dziś przypada 20 rocznica wydania singla Barrel Of A Gun

Część pierwsza

Słuchając zwrotek nie mogę się opędzić od uczucia, że zespół zaserwował nam kolejną odsłonę ‚Corrupt’ pomieszaną momentami z ‚The Sweetes Condition’. Aż wziąłem tekst do Corrupt i spróbowałem się wpasować z tekstem do zwrotek w ‚Where’s The Revolution’. Pasuje idealnie. Wszystko zależy od tego czy lubisz Corrupt. Jeżeli tak, to jakoś to sobie wytłumaczysz, jeżeli jednak nie trawisz, to… no cóż…

Część druga

Zupełnie innym światem jest znowu refren. Poznaliśmy go jakiś czas temu i krąży po świecie od dawna. Refren bardzo poprawny i nie wzbudza negatywnych emocji na poziomie muzycznym. Elektronikę też już gdzieś słyszałem, nie mniej nie jest to w tym przypadku wada refrenu. To, co mnie jednak smuci, to powtarzalność refrenu. Nie wiem jak zespół nagrywał ten numer, ale wcale się bym nie zdziwił, gdyby powstał jedne refren po czym przy finalnym miksie ktoś wziął i zrobił kopiuj/wklej. w całym utworze. Miks łączący zwrotkę z refrenem totalnie mi się nie podoba…

Część trzecia

Fragment utworu zawarty pomiędzy ‚The train is comming’, a ostatnim powtórzeniem ‚Get On Board’, to miód na moje serce. świetny, minimalistyczny pop przywodzący na myśl takie klasyki, jak Trans Europa Express z dodatkiem w postaci przejścia do Metal Auf Metal. Polecam posłuchanie, kto nie zna. Tak się kiedyś robiło elektronikę. Mimo, że jest to jawne zapatrzenie się przez depeche MODE, to osobiście chciałbym, aby zespół od czasu do czasu mrugnął tak okiem do swojego dziedzictwa i tego skąd muzycznie pochodzi.

_

Na pewno trzeba przyznać, że kawałek ma potencjał koncertowy, choćby po przez fakt, że słychać w końcu w studyjnym nagraniu żywą perkę. Sekcja rytmiczna pracuje w taki sposób, że na koncertach numer powinien być szybko podchwycony przez publikę do miarowego klaskania.

Czytając art o depeche MODE opublikowany w najnowszym Rolling Stone co chwile łapałem się na tym, że wyraża on doskonale to, jakie ja mam odczucia w stosunku do tego numeru i obecnej twórczości depeche MODE.

Z tekstu wynika, że najnowsza płyta jawi się jako dodatek/suplement do Delta Machine, a zespół od prawie dekady powraca muzycznie do swoich początków muzycznych, jak będzie na prawdę przekonamy się w połowie marca.

while still sounding musically like an extension of their last album, 2013’s Delta Machine.

Tekstowo Where’s The Revolution ma silne referencje do obecnej sytuacji społecznej w USA i zwycięstwa obecnego prezydenta. Tam zespół żyje i obok Brexitu te właśnie tematy siedzą w głowie Martina i Dave’a. Czytając tekst również momentami czułem się, że odnosi się do sytuacji w naszym kraju i miłościwie nam panującej pseudoprawicowej partii. W każdym razie fanom o wykrystalizowanych poglądach politycznych tekst może przypaść do gustu, albo będą pomijać go słuchając ten numer. Nie zmienia faktu, że od czasów Black Celebration, a na pewno od czasu Contstruction Time Again zespół nie prezentował tak zaangażowanych tekstów politycznie.

Jeszcze raz… jeżeli ma to być referencja całego albumu, to nie dziwię się, że zespół postanowił odświeżyć Everything Counts na zakończenie koncertów tej wiosny i lata. Pytanie, czy pokuszą się o inne polityczne kawałki ze swojej dyskografii, czy jednak koncerty podporządkują show. Wystarczy popatrzeć na rendery limitowanej wersji Spirit. Odniesienia do płyty z 1983 pchają się same

Spirit
Spirit

Póki co jest umiarkowanie pozytywnie ze sporą dawką na prawdę dobrze wyprodukowanej elektroniki i brzmień dobrze już znanych… tak od dwóch płyt.

P.S. Ci z Was co czekają na placki, wideo itp fanaberie powinni uzbroić się w cierpliwość… będzie, ale nie dziś.

Where’s The Revolution – czyli czego nie było w informacji prasowej

Dostaliśmy wczoraj sporo nowych wieści, kolejne w drodze, a od jutra mamy obcować z nowym singlem Where’s The Revolution. Świat jest piękny, tylko ja znowu mam dziwne uczucie, że taki przekaz był celowy, żeby skryć za zasłoną to czego nie chciano pokazać.

Ciekawe czy ktoś z Was zastanowił się czemu w informacji prasowej o płycie i singlu nie ma specyfikacji tych wydawnictw. Co prawda na Spirit jest jeszcze czas, a fani i tak wyniuchają co mają wyniuchać. Trochę to jednak dziwne, że na godziny przed premierą singla nie wiadomo co będzie zawierać i na jakich nośnikach będzie wydany? Czy będzie singiel w wersji limitowanej i normalnej, czy tylko jeden?

Niestety obawiam się, że jutro nie pobiegniecie dobrego sklepu muzycznego i nie wrócicie z niego z plackami pod pachą. Próbując wydobyć od wytwórni co tak na prawdę się jutro wydarzy ciężko nie odnieść wrażenia, że wydawnictwa na fizycznych nośnikach nie są priorytetem.

Będzie premiera w radio, zobaczymy teledysk, a w aplikacjach typu Spotify i Apple Music zobaczymy 1 numer… słownie jeden numer (obym się mylił).

Moim punktem odniesienia jest Apple Music, bo używam tego streamingu na co dzień, więc odniosę się do tego jak tego typu „single” pojawiają się tam.

Co raz częściej prawidłowością jest że pojawiające się „single” zawierają tylko jeden numer właśnie ten tytułowy i tyle. Nie ma zupełnie pozostałej zawartości typu strony b, live kawałki, remixy itp sprawy. W naszych czasach pojęcie „wydanie singla” oznacza jedynie wpuszczenie klipu do YouTuba i wysłanie promo plików/CD do radia. Istne szaleństwo.

Wczoraj zadałem Sony Music pytanie na temat singla:

Tylko tego typu odpowiedź wyjaśnia tyle, że jak w Niemczech nie będzie singla to w Polsce też nie. Przypomnę, że w 2013 również Sony Music nie planowało w Polsce dystrybucji Heaven, dopiero po „zadymie” ze strony fanów singiel pojawił się w krajowych sklepach. Część fanów zadowoliło się zakupem na ebay, allegro (po zbójeckich cenach), albo w Niemczech, reszta pociągnęła z torrentów. Szkoda znowu, że zamiast nabijać krajowe statystyki część pozycji numer 1 na listach sprzedaży w Niemczech będą zawdzięczać naszym fanom.

Żebym nie był gołosłownym poniżej fragment odpowiedzi, jaką dziś dostał jeden z czytelników bloga (dzięki Sebastian) i podzielił się tym ze mną:

Sony odpisało:
3 lutego ten singiel nie ukaże się na nośniku CD. Być może trafi on do sklepów w późniejszym terminie.

Kto ma wykupione Apple Music, Spotify, Tidal i inne kołchozy streamingowe, ten posłucha, reszta będzie skazana na marnej jakości You Tubowe słuchanie i łaskawość radia.

Tak na marginesie kawałek już hula po sieci i Ci z Was co wiedzą jak znajdą już numer bez trudu…

A wystarczyło pomyśleć, wyciągnąć wnioski z 2013 i zatowarować się pierwszym singlem po kokardę. #szanujęto

Z ostatniej chwili:

Po mojemu – podsumowanie 2016

Jaki był ten rok? Dziwny. Rok temu, kiedy pisałem podsumowanie 2015 było w sumie łatwo (patrząc z perspektywy czasu). Dziś, gdy strzepujemy konfetti po powitaniu 2017 przyszła pora podsumować 2016 i szeroko pojęty depeche MODE Universe.

O czym na pewno nie będzie? Na pewno nie będzie o nowej stronie Alan’a i jego nowej „produkcji”, bo chyba nie na coś takiego czekaliśmy wszyscy. Nie będzie o 35-leciu Speak & Spell, 30-leciu Black Celebration i 15-leciu Exciter. Gdyby nie fani nawet nie byłoby śladu po tych faktach. Oczywiście najbardziej świętowany i wspomniany był krążek Black Celebration. Ani zespół nie był zainteresowany świętowaniem retrospekcji, ani wytwórnia nie była/jest jeszcze na to gotowa.

Dobrze, że znaki na niebie i ziemi wskazują, że przyszłość przyniesie na nowo odkrytą przeszłość.

Wizyta w archiwum #depechemode
Wizyta w archiwum #depechemode

A to prowadzi nas do miejsca 3.

Miejsce 3.

The Video Singles Collection

Video Singles Collection

…bo o nim myślę. Publikacja musiała powstać, bo bez tego kolejnych kroków nie mogło by być. Wybrałem tę pozycję tylko dlatego, że jest zapowiedzią czegoś więcej w przyszłości. O tytule tym napisałem wiele i chyba nie jest to tytuł, który kogokolwiek zaskakuje. Za rok, gdy będę podsumowywał rok 2017 powinniśmy mieć już w rękach kolejna pozycję wydaną przez Legacy Rec. Gdyby miał to być jedynie pojedynczy wyskok, to nawet nie wspomniałbym o tym tytule.

Ulubiony prezent choinkowy wielu fanów depeche MODE jest tu tylko dlatego, że jest obietnicą i z tą obietnicą na przyszłość pozostawiam Was w niedosycie. To jest takie 3+ na zachętę.

Miejsce 2.

Konferencja prasowa.

Kolejne wydarzenie, które jest zapowiedzią przyszłości. Podobno tej dobrej. Mimo niedosytu, jaki zostawiła we mnie konfa, październikowe pojawienie się w Mediolanie było końcem wielkiej niewiadomej. Niewiadomej, którą byliśmy raczeni przez cały 2016. Mimo, że o płycie więcej dowiedzieliśmy się z wywiadów, niż z samej konfy, to jednak ona była tym punktem ogniskującym nasze umysły pewnego październikowego dnia 2016.

Miejsce 1.

101dM.pl / MODE2Joy.pl / dMUniverse.pl

Ponieważ jest to ranking bardzo subiektywny, więc teraz pojadę prywatą. Najważniejszym wydarzeniem dla mnie jako fana było to, że zdarzyła się taka historia, jak zmiana właściciela 101dM i dMUniverse. Obie strony dołączyły do MODE2Joy i razem stały się jednym z istotniejszych elementów mojego zaganianego życia. Dzięki temu na 101dM i MODE2Joy parę spraw wydarzyło się po raz pierwszy – Przejście na nową platformę blogową, pierwszy LiveBlog, Zespół pracujący przy stronach.

Przede wszystkim mieliście okazję jako pierwsi przeczytać o wielu istotnych sprawach właśnie na 101dM. Możemy Wam powiedzieć, że postaramy się, aby było tylko lepiej. Więcej LiveBlogów, relacji z koncertów (również na żywo), zdjęć, filmów.

Dzięki wszystkim, którzy choć trochę przyczynili się do rozwoju strony – Lillian, dMGosia, MadaFaka, devotee, Więcor, Jari, ToM, a przede wszystkim dMMati, który oddając mi swoje serwisy jednocześnie wykazywał się anielską cierpliwością i  bardzo mi pomagał w bezbolesnej przemianie 3 serwisów do postaci, jaką znacie teraz. Dziękuję i zapraszam po jeszcze…

_

Rok 2016 to była dla fanów depeche MODE taka przejściówka. W świecie technologii to bardzo modne ostatnio słowo. W motoryzacji znane od lat. Dla nas – fanów – również był to rok zgrzytania zębami i nerwowego oczekiwania na rok 2017, który właśnie skończyliśmy witać. To będzie bardzo ciekawy rok. Rok w którym zespół zawita do Polski, dowiemy się o kolejnej wizycie w naszym kraju, a przede wszystkiem usłyszymy kolejną porcję muzyki spod szyldu depeche MODE.

W wywiadzie dla Musicweek Dave powiedział:

Spirit is a special album. If this was the last one that we made, I would be pretty happy.

Spirit to specjalny album. Jeżeli miałby to być ostatni, który zrobiliśmy, byłbym na prawdę szczęśliwy.

A jakie są Wasz najważniejsze wydarzenia ze świata depeche MODE w 2016? Czego oczekujecie po 2017? Piszcie w komentarzach.

Rock & Roll Hall of Fame

Kiedy padło info, że dM są nominowani, kompletnie nie wzbudziło to we mnie entuzjazmu. Ot po prostu dM startuje w kolejnym wyścigu, w którym i tak nie mają najmniejszych szans.

Nigdy nie byłem fanem startów depeche MODE w żadnym z konkursów, bo tak na prawdę fakt przyznania takiej nagrody nic nie znaczył. Ot kolejny spęd i show w TV. Dotychczasowe historie z przyznawaniem w miarę znaczących nagród dla depeche MODE również nie nastrajają pozytywnie.

Chyba najbardziej znacząca jest ta historia z nagrodą za „Najbardziej wpływowy zespół 20-lecia”, którą chciano uszczęśliwić zespół podczas Brit Awards w 2013. Panowie wstępnie przyjęli nagrodę, po czym dowiedzieli się, że część w której zostanie wręczona nagroda nie zostanie puszczona na żywo.

Później w The Sun Dave tak to tłumaczył:

Then we heard through the grapevine ITV wouldn’t broadcast our segment. So we said, ‘If they won’t play us on air, then we’re not going to be their most influential band.’ How many other bands have had as many hits as us worldwide and been around for as long? Fuck them then and bollocks to it.

Potem usłyszeliśmy od ITV, że nie będzie transmitowany nasz segment. Dlatego powiedzieliśmy: „Jeśli nie puszczą nas na wizji, to nie będziemy się ich ‚Najbardziej Wpływowym Zespołem’”. Jak wiele innych zespołów miało tyle hitów, co my na całym świecie i są tak długo na scenie? Pieprzyć ich i jebać to.

Myślę, że wielu z Was pamięta jazdy Dave’a z BBC w 2001 i generalne zniechęcenie do mediów z Wysp. Kiedyś napisałem, że dla mediów na wyspach depeche MODE skończyło się w 1981. Dlatego tak bardzo Brytole byli zdziwieni jak depeche MODE powróciło w glorii chwały w 1988 z trasy po USA.

No to skoro tak USA ich lubi, to czemu teraz lub w przyszłości nie mieliby się dostać do R&RHoF? Bo to są inne czasy i inne audytorium. Środowisko skupione wokół Hall of Fame jest dosyć konserwatywne (muzycznie) i zespoły pokroju dM nigdy nie byly głęboko poważani przez nich. Nie tylko przy takich okazjach, powiedzmy, że kolejność nie była właściwa. Najlepiej o tym rozjeździe między tzw przemysłem, a muzykami niech świadczy wypowiedź Nila Tennanta z Pet Shop Boys, który wypowiadając się w temacie nagrody za „Całokształt osiągnieć” jasno dawał do zrozumienia, że na ich miejscu już dawno powinno być depeche MODE. Nagrodę przyznano. W TV show się odbył, ale niesmak pozostał…

Dave Gahan + Martin Gore, Music Cares 2011
Dave Gahan + Martin Gore, Music Cares 2011

Branża, część mediów, ma od zawsze problem z depeche MODE, najpierw z brakiem  odpowiednich instrumentów, a potem jak droga obrana przez dM stała się oczywistością, to nikt nie chciał się przyznać do błędu i tak już zostało.

Najlepiej skomentował to sam Dave:

Byliśmy tym zespołem, którego nikt nie rozumiał.
Potem byliśmy tymi, których wszyscy naśladowali.
Byliśmy zespołem o którym wszyscy mówili: „Wpływ na nas mieli…”

Kompletnie mnie to nie grzeje, czy kiedykolwiek zespół dostanie tego typu nagrodę. Z resztą jeżeli spojrzy się do ilu byli nominowani, ile nagród faktycznie dostali, a o ilu się mówiło, że będą zgłoszeni, a przede wszystkim jakie to ma znaczenie po latach, to sami możecie sobie odpowiedzieć na wagę tego typu konkursów piękności.

Na tej samej liście, co depeche MODE do głosowania zostali zgłoszeni Panowie z Kraftwerk. Z całym szacunkiem dla dM, ale Kraftwerk nawet nie powinien wystartować w tym wyścigu, tylko głównym wejściem powinni zostać wniesieni w lektyce podpartej na 4 okazałych niewolnikach, wachlowani przez całe 7 dziewic (jedna ma zwolnienie) i karmieni najlepszymi specjałami kuchni z Zagłębia Ruhry, aby przez aklamację zostać wprowadzonymi do panteonu. Oni byli przed dM i bez ich wkładu nie było by depeche MODE, OMD itp. Trochę nieświadomie stali się współtwórcami Hip-Hopu… można to lubić lub nie, ale tak to się wtedy zaczęło.

Dave Gahan, Music Cares 2011
Dave Gahan, Music Cares 2011

Pewnie depeche MODE są kolejni w kolejce, tego nie wiem. Ktoś kiedyś mądrze napisał, że o ile Kraftwerk wprowadził elektronikę do świadomości publicznej, to depeche MODE uczyniło muzykę opartą na elektronice komercyjnie zauważalną. To stwierdzenie padło przy okazji Construction Time Again.

Dla wielu z mainstreamu depeche MODE to problem i sprawę by rozwiązało albo wybuch skandalu skazujący dM na niesławę, śmierć całego zespołu, albo zapomnienie… w przeciwnym wypadku jeszcze długie lata taka dyskusja będzie powracać wiele razy… póki co 20.12 ogłoszenie wyników, ale my fani dM mamy już raczej spokój…

Alan Wilder // Irvine Meadows 1986
Alan Wilder // Irvine Meadows 1986

Jak się nagrywa płytę cz.3. – poradnik dla początkujących.

Trzecia odsłona procesu nagrywania płyty, na przykładzie znanych i lubianych – czyli depeche MODE. W poprzednich odcinkach wybraliśmy producenta, a potem weszliśmy do studia. W tym odcinku przyszedł czas na dokonanie finalnego mixu, zrobienie masteringu, wytłoczenie i wysłanie płyt do sklepów, żebyś mógł nabyć album i zapodać go do swoich uszu.

Nareszcie! Pół roku siedzenia w studio zaowocowało nagraniem świeżutkiego albumu. Cytując jednego z członków zespołu: ’Nasz najnowszy album plasuje się gdzieś między Violator, a Sounds Of The Universe ze szczyptą dekadencji i mroku z A Broken Frame.’ Napisaliśmy, że nagraliśmy… technicznie rzecz biorąc, została dokonana rejestracja. Z finalnym nagraniem nie ma ten materiał jednak jeszcze zbyt wiele wspólnego. Teraz zaczyna się etap prac nad płytą, tyleż interesujący, co mało znany i niedoceniany przez wielu. Można tu skopać album, ale też zmienić spojrzenie na efekt prac w studio.

Outtake’i

Zanim pójdziemy dalej, chcielibyśmy na chwilę zatrzymać się przy jednej kwestii. Podczas produkcji każdego kawałka powstaje wiele wersji, wiele podejść do utworu. Często na skutek rozbieżnych wizji artystów, producenta, właścicieli wytwórni. Zanim zostanie wybrana ta jedna, która stanie się hiciorem wszech czasów, zespół musi się zmierzyć z bólem egzystencjalnym, ślepymi uliczkami, czy też niemożnością dobrania do jakiegoś motywu innych składowych utworu. Często zespoły muszą odrzucić to, co stworzyły i wrócić do dema, aby na nowo stworzyć swoje arcydzieło.

Paradoksalnie bardzo dobrze ten proces opisał Flood w swojej historii o Enjoy The Silence. W drugiej połowie filmu jest fragment o tym, jak to Flood i Alan po tygodniach pracy nad numerem, fochach Martina, zostawili to co stworzył i na bazie dema zaczęli tworzyć hicior jaki znamy. Poniżej, ta sama historia co z poprzedniego odcinka, ale opowiedziana na innym evencie.

Zostawmy Enjoy The Silence w spokoju, bo co prawda wątek tego numeru jest dobrze udokumentowany i opracowany, nie mniej jednak są inne utwory, które przeszły podobne koleje losu. Warto tu wspomnieć kilka wersji Behind The Wheel. Wersja z płyty a wersja z singla, to bardzo dobry przykład na ocalenie różnych wizji jednego kawałka od zapomnienia. Oczywiście powszechnie uważa się wersję z albumu za tę lepszą.

Innym przykładem jest World In My Eyes. Jedna z wersji stała się tą albumową, natomiast wizja utworu proponowana przez Daniela Millera nie zyskała uznania i powędrowała na długie lata do szuflady. Dopiero składanka remixów z 2004 pozwoliła ujrzeć mu światło dzienne, już jako World In My Eyes (Daniel Miller remix).

Niektórzy z Was czytali już tę myśl wielokrotnie, nie mniej dla dopełnienia i precyzji tej historii warto przytoczyć ten wątek ponownie. Otóż do 1993 depeche MODE w znaczącej części tworzyło remixy na swoje single. Wiele z nich zostało takimi samymi ikonami, jak klasyki z płyt. Osobiście na równi z albumami cenię single   Policy Of Truth i właśnie World In My Eyes, oraz Stripped, Walking In My Shoes. Klasyka w każdym calu.

Kawałki te nazywa się remixami, choć tak na dobrą sprawę, to bank niewykorzystanych motywów i pomysłów z procesu tworzenia albumu. Bywało że zespół tworząc płytę dorabiał się jakiegoś fajnego motywu, linii bassowej, ale nie pasował on do całości produkcji. Taki zapis nie szedł do kosza, ale na jego bazie  budowano alternatywną wersję utworu, która potem lądowała na stronie b singla jako remix zatytułowany np Mode To Joy. Czasami spór na temat finalnej wersji utworu był tak silny, że tylko rzut kostką decydował o tym, który numer faktycznie będzie określany jako wersja finalna, a który stanie się remixem na stronie b.

Najbardziej zastanawiającą historią jest ta o Happiest Girl i Sea Of Sin. Do tej pory nie znamy wersji oryginalnej, takiej bez dopisku. Na singlach są tylko remixy. Pytaniem jest czy w ogóle wersja nie zremixowana istnieje?

Alan dopóki był w zespole korzystał z tych motywów, tworząc aranże do wersji koncertowych. Są one niczym innym jak remixami, wykorzystaniem niezastosowanych motywów, ukrytych na stronach b singli. Opus magnum sięgania do tej biblioteki jest trasa Devotional. Zachęcam porównać Enjoy The Silence z 1990 i 1993 z remixami singlowymi, podobnie World In My Eyes z 1993 i strony b. Tak na marginesie, w 1998 roku zespół wykorzystał wersję z 1993 obdzierając ją z kilku charakterystycznych motywów, a uwypuklając za to te, które na Devotional Tour były ukryte w drugim szeregu.

Tym w dużej mierze różni się depeche MODE z Alanem i bez – różnorodnością koncertowych wersji, które były zaczerpnięte jako efekt uboczny ich kreatywności i mnogości outtake’ów. Obecnie brak własnych remixów na stronach b sprawia, że na scenie w dużej mierze słyszymy od paru lat zbliżone do siebie wersje Never Let Me Down Again, Enjoy The Silence, Personal Jesus, I Feel You, Behind The Wheel. Są one bardziej lub mniej obdartymi z warstw- wersjami singlowymi,  z dłuższą, lub krótszą wstawką gitarową czy perkusyjną.

Oczywiście są też  wyjątki, takie jak Halo z 2013/2014, A Pain That I’m Used To 2013/2014, Home2005/2006. Jaskółki, których autorami nie są członkowie zespołu, tylko wynajęci ludzie. O koncertowaniu będzie jeszcze na końcu. Tymczasem zachęcam do  posłuchania remixów ze stron b, które jak już wspomnieliśmy, w wielu przypadkach nie są remixami, tylko efektem ubocznym zmagań twórczych w studio podczas tworzenia finalnej wersji. A skoro o niej mowa, to warto zająć się…

Delta Machine - Anal
Delta Machine – Anal

Finalnym MIXem.

Skończyliśmy nagrywanie. Obecnie mamy kawałki w postaci zbiorów nagranych ścieżek dźwiękowych. I fajnie. Tylko tak… Mamy te ścieżki, puszczamy je sobie razem i cholera… coś tu nadal nie gra. Wyobraźcie sobie scenę. Pełno instrumentów, muzyków, sprzętu różnego typu – efekty, wzmacniacze, jakieś ścianki z tysiącem migających światełek. Teraz ustawcie je w swojej wyobraźni na skraju sceny,  z tym samym poziomem głośności. Jednym włącznikiem odpalcie całość- zagra Wam ściana dźwięku. Wszystko gra tak samo głośno, razem, w jednym momencie- robi się jakaś taka nieznośna kakofonia. Niby mamy te efekty, wszystko jest super, ale to nadal nie to, o co nam chodziło przed wejściem do studio. W tym momencie pieczę nad naszym materiałem muzycznym przejmują: producent i producenci aranżacyjni, którzy są odpowiedzialni za tzw. mix. Czym jest ten mix?

Mix jest ustawieniem wszystkich elementów na scenie tak, aby każdy z nich zagrał w odpowiednim czasie, z odpowiednią głośnością i długością wybrzmienia, odpowiednią wibracją, ale również ciszą. Mix- to uszeregowanie elementów. Dzięki niemu to, co ma być na pierwszym planie brzmi najgłośniej, a bohaterowie drugiego planu nie zagłuszają tych z przodu. To wtedy kształtuje się charakter utworu. Wtedy też zapadają decyzje jak mają zaczynać się i kończyć poszczególne zwrotki. Generalnie rzecz ujmując mix to taka ‚ekipa sprzątająca’, której zadaniem jest ustawienie wszystkiego w należytym porządku. To od pracy tych ludzi zależy, jak ostatecznie wygląda dany utwór. Oni decydują co wybija się w utworze na pierwszy plan, co schodzi na dalszy, ale jest nadal słyszalne w utworze. Kiedy wchodzą wokale, poszczególne instrumenty solowe, w którym momencie coś w utworze się pojawia, kiedy zanika. Czasem decydują ostatecznie o wyrzuceniu czegoś, co zostało wcześniej nagrane,  coś jeszcze na tym etapie prac mogą dodać. Ich praca polega na wielogodzinnym słuchaniu i przesuwaniu w stosownym momencie tych wszystkich suwaków na stole mikserskim tak, aby na samym końcu procesu otrzymać to, co znacie z komercyjnych wydawnictw. No, prawie to…

Bardzo dobrze proces mixowania pokazano na filmie ‚Usual thing, try and get the question in the answer’ na DVD dokładanym do limitowanego boxa. Tak mniej więcej od 33:30 możecie zobaczyć, jak przebiega proces mixowania utworu. To jedna z mniej ekscytujących części nagrywania albumu.

To wtedy dogrywa się braki, które wychodzą w czasie procesu mixowania. Na drugim filmie ‚Making The Universe’ od 30:00 do 37:30 minuty, pokazana jest walka z Wrong – w szczególności z końcówką. Kawałek ten, ze studia wyszedł z innym zakończeniem, niż które finalnie słyszymy na płycie. Na początku mamy pracę w studio, a potem w ujęciach, na których pojawia się się Daniel Miller, mamy już finalny proces mixu kawałka.

depeche MODE w Studio 1984
depeche MODE w Studio 1984

To właśnie podczas takiego mixu w 1984 zgubiono część dźwięków w końcówce Master & Servant, przez co numer brzmi jak brzmi. O tym więcej możecie dowiedzieć się na filmie nagranym do remastera Some Great Reward.

W czasie mixu przygotowuje się różne wersje utworów. Jedne kończą się spokojnym wyciszeniem, gdy w tle numer idzie jakby miał jeszcze grać z godzinę. Kawałek może być nagle urwany, a może mieć również rozbudowane outtro (końcówkę). Dwa przykłady:

  • Dreaming Of Me w wersji singlowej (3:47) spokojnie się wycisza
  • Dreaming Of Me w wersji albumowej (4:02) kończy się wokalizą i ostrym zjazdem klawisza.
  • Never Let Me Down Again w wersji Split Mix (9:36) to w rzeczywistości pełna wersja numeru z czterominutową częścią instrumentalną.
  • Never Let Me Down Again w wersji singlowej (4:24) jest pozbawioną początku i wyciszonym na końcu, przed wejściem sekwencera Split Mixem. Podobnie wersja albumowa, która jest niewiele dłuższa (20 sek) i ma dodane na końcu szumy jako przejście do kolejnego kawałka.

Mix może zyskać uznanie,  można nim spaprać utwór. W 1993, gdy nagrywano 3. płytę Nirvanny, to właśnie on był tym punktem przez który wydanie płyty zostało opóźnione. Pierwotny mix nie zyskał uznania wytwórni i cały album został na nowo zmontowany przez nowy zespół producencki, a w szczególności dwa single – Heart-Shaped Box i All Appologies.

Wszystkie te decyzje zapadają właśnie w procesie mixu. Na dobrą sprawę  można go porównać do procesu montażu filmu. Wszystkie sceny nakręcone na planie są docinane, montowane, skracane, układane w odpowiedniej kolejności. To tu decyduje się, czy scena łóżkowa w Pretty Woman zakończy się na pocałunkach, a potem przeskoczymy już do po łóżkowego fajka, czy też zobaczymy w detalach jak Julia Roberts traci wianek… a nie ona już go straciła… tak ze 30 razy wcześniej. Ale my nie o tym…

Mix nie jest tak kreatywnym procesem, jak czas nagrywania utworu w studio. W sporej części jest to mozolna praca, polegająca na ustawianiu poszczególnych ścieżek co do milisekundy. Mixem można to i owo poprawić, ale z gówna bata nie ukręcisz, jak mawiał poeta. Dlatego kiedy w czasie sesji Delta Machine ogłoszono, że Flood ma zostać inżynierem dźwięku, odpowiedzialnym za mix albumu, to  nie skakałem z radości, doceniając oczywiście fakt, że tak doświadczony i uznany człowiek podjął się tego zadania,, jakby miał zostać co najmniej producentem. To nie ta rola, nie takie zadanie. Jeszcze bardziej żmudną formą postprodukcji jest…

vince-clark-2square-veryrecords-interview-body-image-1465313348

Mastering

Było demo,  studio,  producent, realizator dźwięku, nawet inni koledzy realizatorzy, był mix i co? Jeszcze nie ma albumu? Jest. Ale nadal wymaga on jeszcze jednego procesu, który fachowo nazywa się masteringiem. Co ciekawe – na tym etapie też można jeszcze utwór wynieść ku górze, albo sprawić, że publiczność będzie kręcić nosem, a może uchem – bo to ono dozna największych szkód, jeżeli proces masteringu zostanie położony. Czym jest proces masteringu?

Znowu użyjemy metafory filmowej. Po zakończeniu montażu mamy już właściwie zrobiony film. Tyle tylko, że na planie nigdy nie panują takie same warunki. Raz jest ciut jaśniej, raz ciut ciemniej, bo chmura naszła. Raz światło było o 10 stopni w prawo od kamery, a raz na obiektyw padł paproch. Scen nie nagrywa się po kolei, a w różnej kolejności. Wszystko to sprawia, że na zmontowanym filmie, kolory są nie zawsze spójne w następujących po sobie scenach,  obraz bywa czasami lekko zaszumiony- za jasny, za ciemny, przepalony. Wtedy właśnie poprawia się kolory, natężenie, ciepłotę barw i wiele innych elementów. A mówimy tylko o obrazie, bez zajmowania się udźwiękowianiem.

Na dobrą sprawę te same procesy, ale pod inną nazwą zachodzą w momencie masteringu dźwięku w studio. Mamy 11 wspaniałych kawałków, jeden lepszy od drugiego, co drugi to hit i koncertowy killer. Problem polega na tym, że po zmiksowaniu tych numerów musimy zdecydować o kolejności na płycie i do tego wszystkiego sprawić , aby z 11 samodzielnych numerów stało się albumem. Pamiętacie analogie ze sceną z opisu mixu? To teraz przełóżmy ją na kawałki, jako całość. Numery muszą mieć ten sam poziom głośności, tę samą dynamikę, utwory poddaje się procesowi korekcji, ustawia się poziomy, limity, progi, zejścia, wejścia.

Wszystko to po to, aby na końcu album był, jak jedna pięść, jak „Tommy Lee Jones w Ściganym…”

Formaty

Jeżeli dotrzymałeś do tego etapu, to gratulujemy samozaparcia i wytrzymałości 😉

Rozpoczął się ostatni etap, czyli decyzji w jakich formatach wydać nasze arcydzieło. Jakie ma to znaczenie dla Ciebie drogi słuchaczu? Ano takie, że decydując się na zakup stosownego formatu decydujecie sie na pewnego rodzaju wrażenia odsłuchowe. Krótkie uogólnienie poniżej:

  • Kupując vinyl otrzymacie nagranie cieplejsze i bardziej miękkie.
  • Płyta CD daje wrażenia bardziej surowe
  • Pliki w formatach stratnych i bezstratnych to nagrania zimne i bardziej metaliczne. Oczywiście do tego dokładamy jeszcze kompresje która niszczy jakość odsłuchu.

To są oczywiście tylko uogólnienia, bo do tego dochodzi jakość sprzętu, który może pogorszyć wrażenia odsłuchowe. Nie mniej nie będziemy się zajmować odwieczną walką, co lepiej słuchać – sprzęt, czy muzykę. Wystarczy napisać, że w znakomitej większości my jako konsumenci nie słyszymy znaczącej masy dźwięków, które powstają w procesie nagrywania płyty studyjnej. Właśnie dlatego, że na końcu procesu jest nasza wygoda i łatwość odsłuchu nagranej muzyki.

360891915_1280x720

_

I to właściwie tyle można by powiedzieć. To koniec? W pewnym sensie tak. Zespół nagrał i wydał hit. 4 single na jedynkach Bilboardu, a ludzie wciąż nie mają dosyć. Trasa koncertowa wyprzedana do czerwca 2020, a ludzie walą drzwiami i oknami.

My też nie mamy dosyć i już zapraszamy na kolejny odcinek, tym razem o tym jak wygląda koncertowanie zespołu, od strony sprzętowej. Jak i ile faktycznie panowie grają na żywo i czy bliżej im do zespołu rockowego, czy jednak nadal są zespołem elektronicznym. Sekrety i tajniki grania depeche MODE na żywo, już w kolejnym odcinku sagi…

———————-

AAAAaaaa nie. Kilku tematów nie poruszyliśmy w tak skrótowym opisie całego procesu, jakim jest nagrywanie płyty długogrającej. Na pewno warto poczytać czym jest „Loudness War”. Dowiecie się czemu nienawidzicie reklam, które wchodzą w przerwie filmu. Tekst nr 1 i tekst nr 2 (teksty po angielsku).

Video Singles Collection – recenzja

Teoretycznie o VSC napisałem już sporo, dziś przyszła pora na wrażenia obcowania z przeszło 6. godzinami retrospekcji. Nie było to ani traumatyczne wrażenie, ani tym bardziej nie zakończyło się zgrzytaniem zębów. Było poprawnie… pod każdym względem.

Zacznę najpierw od tego za co przede wszystkim jechałem ten projekt. Jakość nagrania. Od razu zastrzegam, że to o czym piszę może się nie zadziać u Ciebie. Wszystko zależy od tego na jakim sprzęcie oglądasz kompilację. Mój zestaw to telewizor 55” i DVD z 2009 wszystko spięte po HDMI, audio wypuszczane na zewnętrzny wzmacniacz i wolnostojące kolumny (2.0). Z zasady nie słucham niczego na płasko nagłaśniających głośnikach wbudowanych we współczesne TV.

Behind The Wheel
Behind The Wheel

Obraz

Bałem się, że będzie źle, no i było, nie mniej nie zawsze i nie wszędzie. Im bliżej współczesnym nam produkcjom, tym było co raz lepiej. Spory skok jakościowy widać gdzieś od klipów z 97 roku, a na prawdę już dobrze było od Freelove. Choć do ideału było nadal bardzo daleko i zdania nadal nie zmieniam, że materiał powinien być wydany co najmniej w Full HD. Wtedy wymagałoby to zastosowania innego nośnika, bo 3 płyty DVD już tego by nie uciągnęły.

Mój sprzęt całkiem nieźle dał sobie radę skalując do Full HD i umiejętnie poradził sobie z formatem 4:3. W niektórych momentach musiałem celowo przestawiać obraz na 4:3 żeby zobaczyć jak faktycznie wyglada materiał, po czym szybko wracałem do formatu panoramicznego nic nie tracąc.

Poniżej możecie zobaczyć które faktycznie klipy są w jakim formacie. Co ciekawe nie mówimy tu tylko o formatach 4:3, ale również 16:9 i 16:10, czy 1:1. Nie zawsze format panoramiczny oznaczał to samo w przypadku teledysków depeche MODE.

Video Singles Collection cz1
Video Singles Collection cz1

Video Singles Collection cz2
Video Singles Collection cz2

Video Singles Collection cz3
Video Singles Collection cz3

Gorzej było z jakością obrazu. Właściwie cała wczesna produkcja aż do Enjoy The Silence nadaje się do kosza. W zaziarnionych produkcjach Antona tworzyły się drobne artefakty na całym obrazie i nie pomagało zmniejszenie proporcji do 4:3.

Jestem fanem ziarna i lubię ten efekt, nie mniej zaniżona jakość nagrań wyświetlana na współczesnych sprzętach nie daje takich wrażeń, jak ten sam obraz oglądany na telefonach, komputerach, czy telewizorze CRT.

Audio.

Nie słucham dźwięku w konfiguracjach 5.1, czy 7.1, więc brak tego tematu nie spędzał mi snu z powiek. Przyzwoite stereo i tyle.

Co mi sie podobało?

(„ale” będzie w części co mi się nie podobało)

1. Przede wszystkim sam pomysł na kompilację. Zebranie „prawie” wszystkiego do kupy. Do tego zmuszenie członków zespołu do obejrzenia swoich starych nagrań, żeby przypomnieli sobie, że ich dyskografia sięga dalej, niż do 1986 roku, ale…

Gdybyśmy mówili o kompilacji audio, to pewnie nawet bym nie spojrzał na takie wydawnictwo. Nie mam zamiaru już płacić Wytwórni/depeche MODE po raz 38 za Just Can’t Get Enough, albo Somebody. Co innego jest z kompilacją video. Od 1998 roku minęło trochę czasu, przybyło klipów. Co prawda niedługo możemy się spodziewać reedycji Strange i Strange Too, a od kompilacji The Best of vol.1 jakiś czas minął. Do tego wznowiona w 1998 składanka The Videos 81>85 (Some Great Videos) już dawno zarosła kurzem z racji braku odtwarzacza VHS. Dla wielu ludzi to tak, jakby nigdy nie zostały te klipy wydane, więc dobrze, że się ukazała.

2. Podobała mi się idea komentarza robionego przez członków zespołu do swoich poczynań sprzed lat, ale…

3. Podoba mi się idea, że to pierwsze wydawnictwo z serii i że będą kolejne.

4. Lubię wydania kartonowe, ale… . Tak lubię z tego samego powodu, dlaczego dla innych jest to wada. Lubie wydawnictwa wydawane w kartonie ponieważ są nietrwałe. Obok tego, że jestem słuchaczem muzyki, jest we mnie żyłka kolekcjonera, zbieracza. Kiedyś było tak – podstawowe wydania wychodziły w plastiku, a wydania kolekcjonerskie w kartonie. Limitów zawsze było mniej, zawsze były bardziej wrażliwe. Ponieważ dbam o moje egzemplarze, a ktoś nie, dzięki temu z dnia na dzień kolekcjonerskich wydań robi się co raz mniej, przez co mój egzemplarz wirtualnie zyskuje. Wystarczy zainteresować się tym jak cenione są remastery z pierwszej serii z płytami SACD, albo jaki pare lat temu był szał na japońskie boxy z serii X.

Teraz się to zmieniło i niestety dla tych, co nie podzielają mojego zachwytu dla kartonu nastały ciężkie czasy.

Suffer Well
Suffer Well

Co mi się nie podobało?

Lecimy po kolei ze wszystkimi „ale”, potem będą niepodobania bez „ale”.

1. Przywitałem z radością samą ideę, bo dotychczasowe podejścia były zawsze niepełne i obarczone błędami. Tym razem miała to być najpełniejsza możliwa kompilacja. Takie przypomnienie z pierdolnięciem – Wracamy! i nie powiedzieliśmy ostatniego słowa. Zawartościowo w podstawowej formie składanki faktycznie tak jest w 98%. Do pełni szczęścia zabrakło 3 teledysków. O ile w kwestii Pimpf mogę zrozumieć argument, że to żaden singiel, tylko etiuda nakręcona pod potrzeby dokumentu Strange, to w przypadku Clean i Halo jedyną odpowiedzią na brak tych kawałków jest myśl, że jest to celowa robota, aby za parę lat, gdy wyjdą oba dokumenty firmowane nazwiskiem Antona Corbija fani polecieli z kasą w garści i zanabyli oba tytuły. Zarówno Halo, jak i Clean były singlami promo i oba były wydane na fizycznych nośnikach. Oba klipy śmigały po MTV. Dziwne, że w przypadku One Caress wydanie jako US Promo kwalifikowało do pojawienia się w składance, a Halo i Clean już nie. Ja pewnie kupiłbym Strange i Strange Too, ale gdyby oba numery znalazły się na VSC, wówczas grupa zainteresowanych takim wydatkiem znacząco by spadła. Nie mniej z formalnego punktu widzenia pół gwizdki mniej.

2. Podobała mi się idea komentowania przez członków zespołu. Problem polega na tym, że cały pomysł został zwalony dokumentnie. Nie jest dla mnie problemem, że zespół komentuje oddzielnie, w końcu Panowie mieszkają w różnych częściach świata i specjalna wyprawa tylko po to, żeby wspólnie obejrzeć 55 klipów mija się z celem. Po za tym komentowanie w grupie ma ten minus, że zawsze jest taka osoba której komentarze wybijają się ponad inne, przez co reszta się, albo wycofuje, albo daje zdawkowe odpowiedzi. Nie mniej oczekiwałem, że:

  1. Zespół skomentuje wszystkie klipy. Doczekamy się choć jednego komentarza do każdego numeru.
  2. Rozumiem, że każdy ma inną pamięć. Dlatego Dave wiedział skąd były laski na Just Can’t Get Enough, a reszta Panów nie. Co mnie zaskoczyło, to jakość pytań i odpowiedzi. Im bliżej nam współczesnych czasów, tym powtarzalność pytań była zadziwiająca. Tak trudno się lepiej przygotować do wywiadów? Martin za to królował w jakości odpowiedzi. Najczęstszą odpowiedzią było „I don’t know / I don’t remember.” (Nie wiem / Nie pamiętam). Słabe to było. Mam wrażenie, że w kilku momentach dla nich ten projekt był po prostu męką.
  3. Mogę przypuszczać, że komentarzy było więcej i Panowie skomentowali więcej klipów, ale tylko te nadawały się do zamieszczenia. Mogło tak być. Można było się też lepiej przygotować do zadania bardziej wciągnąć zespół w rozmowę. Raziły również odpowiedzi nie na temat, albo o innych teledyskach. Tylko po to, żeby coś powiedzieć.

Enjoy The Silence
Enjoy The Silence

4. Jak już wspomniałem karton dla mnie jest ok. Nie mniej dostrzegam pewne „ale”, które można było przewidzieć od razu. Bardzo lubiłem kartonowe wydania od EMI, ponieważ co prawda opakowanie i folder były z kartonu, ale sama płyta leżała zawsze na plastikowej tacce. Łatwość wyjęcia o niebo lepsza od tego co nam zaserwowało Sony Music przy tym tytule. Fatalnie się wkłada i wyjmuje płytę. Rysy na płycie w standardzie.

Opakowanie od VSC to istny lep na odciski palców, które widać od początku zetknięcia się palców z opakowaniem. Dlatego jeżeli, drogi czytelniku jeszcze nie nabyłeś, mam kilka rad jak obchodzić się z tego typu pozycjami:

  • Umyj ręce. Do kartonu nigdy nie podchodzi się z brudnymi, tłustymi rękami.
  • Rozcinając folię natnij tylko grzbiet przez który wyjmujesz wewnętrzną część. Lepiej wyciapać folię, niż karton. Wiem, że propozycja wygląda równie interesująco, jak pilot od telewizora w foliowym kondonie, ale cóż… coś za coś.
  • Naszykuj sobie od razu 3 plastikowe pudełka na CD i przełóż tam wszystkie placki, a oryginalne opakowanie odłuż na półkę, żeby w spokoju się kurzyło. To dla tych co zamierzają oglądać ten tytuł więcej niż raz.
Pozostałe rzeczy słabe.

Brak napisów. Wiem, że dla wielu nie jest to problem. Wiem też, że dla wielu jest to bardzo duży problem. Wolę jednak, że potraktowano wszystkich po równo, niż kogoś wyróżniono. Tu pojawia się wyższość formatów cyfrowych, typu streaming/VOD, że miejsca na napisy zawsze jest bez liku. Wersje pudełkowe, to zawsze kompromis, zawsze ograniczenia.

Z bonusów właściwie jedynym godnym uwagi momentem jest alternatywna wersja Stripped. People Are People (12”) znane od Some Great Videos. But Not Tonight, to właściwie wersja Extened z inaczej zmontowanym teledyskiem. Jego unikatowość polega jedynie na tym, że nigdy nie pojawił się na żadnym placku, bo na YT, a kiedyś na MTV można było spokojnie go zobaczyć. Soothe My Soul – ktoś musiałby mi powiedzieć gdzie są te dodatkowe wstawki, bo sam teledysk w oryginale nie zapada w pamięci. Wydłużona wersja tym bardziej.

Stripped (Alternative Cut) – człowiek tyle lat ogląda wersję ostateczną, że po obejrzeniu klipu z alternatywnymi wstawkami mam wrażenie, że są to ciała obce w tym klipie.

Ostatnia scena z Davem została nakręcona na ulicy obecnie znanej jako aleja 17 Czerwca 1953 w Tiergarten. Oczywiście po zachodniej stronie miasta. Ujęcie jest z zasiekami i Murem Berlińskim w tle.

Brama Brandenburska / aleja 17 czerwca 19853
Brama Brandenburska / aleja 17 czerwca 1953 (zdjęcie współczesne)

Te dodatkowe ujęcia mają znaczenie historyczne, bo do samego klipu nie wnoszą nic. Klip był kręcony w Berlinie Zachodnim (podobnie jak Master & Servant), ale do póki nie pojawiała się wersja alternatywna właściwie nie było to istotne. Ot klip z mrokiem, ekranami, rozbijanymi samochodami i dymem w roli głównej. Chyba tak powinno pozostać.

Zdecydowanie brakuje mi tu wypowiedzi Alana, Vince’a, reżyserów klipów, Daniela Millera.

Wszystko, co powyżej Wrong zostało pominięte w komentarzach, a ja chętnie bym się dowiedział co Panowie sądzą o takim Hole To Feed na ten przykład.

Tak na dobrą sprawę z jednej strony niby jest wszystko, niby dobrze wydane i jest wszystko co obiecali w zapowiedziach. Mam nadzieję, że kolejne pozycje z tej serii okażą się ciekawszymi pozycjami. Obejrzałem raz. Drugi raz płyty zagoszczą w sprzęcie, aby zrypać wszystkie klipy do plików. I to będzie na tyle. Później rozpocznie się proces konserwacji kurzem, obok innych kolekcjonerskich wydań… takie hobby. Trudno nie oprzeć się wrażeniu, że jest po łebkach i tylko tyle żeby odhaczyć, że jest. Obiecano, dowieziono, ale niesmak pozostał.

Daję 3/6

Video Singles Collection – unboxing

Taka teraz moda, że się robi unboxingi wszystkiego. Nie będę gorszy, zrobię i ja. Dla tych co nie kupili jeszcze…

Okładka

Video Singles Collection - okładka
Video Singles Collection – okładka

Video Singles Collection - okładka
Video Singles Collection – okładka

Opakowanie na płyty

Video Singles Collection - opakowanie na płyty
Video Singles Collection – opakowanie na płyty

Video Singles Collection - opakowanie na płyty
Video Singles Collection – opakowanie na płyty

Video Singles Collection - opakowanie na płyty
Video Singles Collection – opakowanie na płyty

Video Singles Collection - wewnętrzna okładka
Video Singles Collection – wewnętrzna okładka

Video Singles Collection - opakowanie na płyty
Video Singles Collection – opakowanie na płyty

Video Singles Collection - opakowanie na płyty
Video Singles Collection – opakowanie na płyty

Video Singles Collection - opakowanie na płyty
Video Singles Collection – opakowanie na płyty

Płyty

Video Singles Collection - płyty
Video Singles Collection – płyty

Książeczka

Video Singles Collection - książeczka 1
Video Singles Collection – książeczka 1

Video Singles Collection - książeczka 2
Video Singles Collection – książeczka 2

Video Singles Collection - książeczka 3
Video Singles Collection – książeczka 3

Video Singles Collection - książeczka 4
Video Singles Collection – książeczka 4

Video Singles Collection - książeczka 5
Video Singles Collection – książeczka 5

Video Singles Collection - książeczka 6
Video Singles Collection – książeczka 6

Video Singles Collection - książeczka 7
Video Singles Collection – książeczka 7

Video Singles Collection - książeczka 8
Video Singles Collection – książeczka 8

Video Singles Collection - książeczka 9
Video Singles Collection – książeczka 9

W następnym wpisie recenzja wydawnictwa.

Jak się nagrywa płytę cz.2. – poradnik dla początkujących.

W poprzedniej części skupiliśmy się na pojęciach 'demo’, 'studio’, 'producent’. Pora więc zabrać się za nagrywanie naszego wymarzonego krążka, który podbije listy przebojów i uczyni nas sławnymi (lub jeszcze bardziej sławnymi) i bogatymi (lub jeszcze bardziej bogatymi).

Podobnie jak poprzedni tekst, ten jest wynikiem współpracy Jariego i mojej.

Sesja Przedprodukcyjna.

Czyli już nie demo, ale jeszcze nie właściwie nagranie. Czasami zespół zanim wejdzie do studia spotyka się na sesji (sesjach) przedprodukcyjnej i pracuje nad materiałem w dosyć specyficzny sposób. W poprzednim odcinku wspomnieliśmy, że zespół po odsłuchaniu dem decyduje o tym, w jakim kierunku mają iść poszczególne utwory. Który ma być balladą, a który parkietowcem, czy spocząć na dnie szuflady lub skończyć jako b-side. Na następne spotkanie zespół zjawia się, aby pracować nad demami, albo każdy z członków zespołu przychodzi ze swoimi wizjami numerów pracując w domowym zaciszu. Tak rodzą się różne wersje tych samych kawałków, o czym pisaliśmy w poprzednim tekście.

Przepracowane dema mają bardzo często nałożone stopy i basy, loopy pożyczone z innych numerów innych artystów. Po co? Ponieważ jakaś sekcja rytmiczna bardzo pasuje do klimatu utworu lub zespołowi zależy nad osiągnięciem podobnego efektu. W 1984 rok zespół był pod silnym wrażeniem lini bassowej z kawałka RelaxFranky Goes To Hollywood. Bardzo chcieli uzyskać tak mięsisty bass w Master & Servant. Czy im się udało? Oceńcie sami. Inny przykład stopa z sesji przedprodukcyjnej w Never Let Me Down Again zajumana z Led Zeppelin ostała się tam już na zawsze. Alan przyznał się do tego dopiero po latach.

Sesje przedprodukcyjne to jest w naszych czasach styl pracy Dave’a. Najpierw komponuje utwór w postaci demo, dokłada tekst, albo na odwrót. Z tak przygotowanym materiałem spotyka się na sesji z A. Phillpotem i Ch. Eignerem i tam powstają wstępnie przetworzone wersje dem. Dopiero z takim materiałem Dave udaje się do studia i prezentuje je Martinowi i Andiemu. To jest właśnie powód dlaczego w książeczkach przy kawałkach Dave’a lista płac jest zawsze dłuższa, niż przy numerach Martina.

Poniżej dwie wersje Comeback. Jedna jest demem powstałym przy współpracy Dave’a i kolegów, druga jest outtake’iem ze studia. Najprawdopodobniej jest to wyciek kawałka między jedną a druga sesją nagraniową, albo wersja przez finalnym mixem.

No ale nic, pora zacząć nagrywać…

Nagrywamy.

W studio muzycznym, jak już zauważyliśmy, stoi taki dziwny mebel z różnymi suwaczkami i tysiącami migających diod, który określiliśmy mianem stołu mikserskiego (zamienna nazwa – konsoleta). I tak jak wszelkiej maści pojazdy typu samochód i samolot potrzebują kogoś kto je obsłuży, tak i do obsługi tego mebla potrzebny jest ktoś kto wie co z nim konkretnie zrobić. Oczywiście można potraktować to urządzenie jako stół pod żurek czy pulpety i gryczaną, ale chyba nie o to nam chodzi. W tym momencie do głosu dochodzi osoba wykonująca piękny zawód realizatora dźwięku. Czasem zdarza się, że realizatorem dźwięku i producentem jest jedna i ta sama osoba. Dużo częściej spotykaną kombinacją jest obecność osobnego dźwiękowca, którego zadaniem jest bycie przedłużeniem producenta od spraw czysto technicznych związanych z rejestracją. Przykład tak działającego teamu: muzyk śpiewa, producent uznaje, że fajnie jakby za wokalem ciągnęło się takie echo (bo tak będzie fajnie i już, a on się przecież zna), realizator nagrywa ten wokal i nakłada na niego stosowne efekty pogłosowe (rewerb, delay itd).

Czasami producent i inżynier dźwięku tak dużo pracują razem, że w końcu powstaje grupa producencka. Np 140dB, która była odpowiedzialna za powstanie Playing The Angel, Sounds Of The Universe i Delta Machine. Ben Hillier nie był sam w procesie produkcji, obok niego członkowie 140dB i jednocześnie pracowali przy płytach dM to Rob Kirwan – jako Mix Engineer, oraz Flood – jako człowiek od Mixu. O pracy tego ostatniego będzie jeszcze wiele w następnej części.

Jeżeli nagrywany utwór jest utworem czysto akustycznym (np. z towarzyszeniem tylko gitary lub fortepianu) to sprawa jest w zasadzie banalna. Pan muzyk siada do instrumentu, włączamy przycisk 'record’, gość gra co ma grać, potem przycisk 'stop’ i po sprawie. Ewentualnie robi się to kilka razy, odsłuchuje i wybiera najlepsze podejście, tzw. take’i i pozostawia do dalszej obróbki już czysto technicznej. Do takiego instrumentalnego podkładu dogrywa się głos wokalisty. Łączy się to w jedną spójną całość w procesie zwanym miksem (o tym potem) i po sprawie. Można przyjąć, że mamy hit. W tym momencie panowie muzycy i wokalista mają już wolne, a do pracy siadają nadal producent, realizator i kilku innych gości, o których jeszcze będzie czas wspomnieć. Nieco bardziej skomplikowana jest czynność polegająca na nagraniu utworu składającego się np. z 30 ścieżek dźwiękowych (każda ścieżka to pojedynczo zarejestrowany instrument grający w dany utworze lub np. głos wokalisty). Jeżeli nasz utwór składa się z partii perkusji, basu, instrumentów smyczkowych, gitar, dźwięków syntezatora, wszelkiej maści ozdobników dźwiękowych, wokali itd. to każdy z tych instrumentów trzeba zarejestrować. I tu musimy zatrzymać się na chwilę, bowiem historia muzyki rozrywkowej doczekała się dwojakiej formy takich nagrań. Jedną z nich jest nagrywanie na tzw 'setkę’ czyli wszyscy muzycy grają cały utwór i tak to rejestrujemy (oczywiście każdy instrument na osobnej ścieżce). Przewagą tego typu nagrania jest w miarę klarowne zachowanie 'ducha zespołowości’ utworu, a także dość szybki proces nagraniowy, bo nawet jeżeli jeden z muzyków coś zagrał nie do końca dobrze, to potem dogrywa się tylko tę właśnie ścieżkę, mając pozostałe już zarejestrowane. Taka forma nagrania była dość popularna w przeszłości i wynikała z dość prozaicznego powodu – oszczędności, ale nie czasu, a taśmy nagraniowej. Rewolucja cyfrowa dała muzykom i realizatorom możliwość niezliczenie wielokrotnego nagrywania i kasowania bez żadnych strat finansowych (no chyba, że bierzemy pod uwagę koszt wynajęcia studio liczony w stawkach za każdą godzinę).

depeche MODE w Hansa Studio, 1986.
depeche MODE w Hansa Studio, 1986.

Druga forma rejestracji utworu to tzw. ‚step recording’ czyli krok po kroku nagrywamy poszczególne rzeczy, sklejamy jedną ścieżkę dźwiękową z często 100 różnych podejść (po angielsku: Take). Abo w jednym fajnie zagrano coś tam, a w innym wyszła facetowi ‚solówka życia’) itd. To dość żmudny proces nagraniowy niemniej jednak dający dużo większą swobodę twórczą i możliwość sięgnięcia absolutu, czyli zrealizowania najbardziej karkołomnych dźwiękowo i aranżacyjnie pomysłów. Taki proces po stronie producenta można sprowadzić do absurdu np montując wokal z pojedynczych sylab lub liter. Tak się dzieje np przy słabych wokalistach, gdzie trzeba bardzo dużo poprawiać w procesie postprodukcji. Pamiętacie historię z Mandaryną? depeche MODE takie ‚wpadki” wcale nie są obce. Np. kawałka Sister Of Night Dave tak na prawdę nigdy nie zaśpiewał… w zasadzie nigdy nie zaśpiewał ani w studio, ani na koncercie. Jeżeli ktoś z Was zachwyca się artyzmem wokalu w tym numerze, to powinien dobre wino posłać do Tima Simenona – Producenta, Q i Garethowi Jonsowi i ponownie Timowi za Mix, oraz całemu stadu inżynierów dźwięku, którzy przewinęli się przez studia nagraniowe przy tej płycie. To Ci panowie sklejali ten numer z dziesiątków podejść wokalnych Dave’a, czasami klejąc do siebie pojedyncze wyrazy. Nie będę daleki od stwierdzenia, że spora część wokali Dave’a powstała właśnie w taki sposób. Szczególnie tych z pierwszej połowy 1996.

A skoro już o śpiewaniu Dave’a, ale tym prawdziwym, to proponuję posłuchać jak można wokalnie podchodzić w różny sposób do tego samego utworu. Kilka prób zaśpiewania tego samego numeru potem służy do wyboru najlepszego z nich, albo jako dawcy do sklejek, czyli tego co się zadziało na Ultra. Poniżej 3 różne wokalne podejścia do Enjoy The Silence.


vocal take 3


vocal take 4

A wracając do samego procesu… W praktyce wygląda to tak, że każda rejestrowana ścieżka to efekt wielu godzin pracy nad ową ścieżką, precyzyjne wycinanie często nawet sekundowych fragmentów, doklejanie ich do siebie, nakładanie kolejnych rejestrowanych fraz itd. Ta forma rejestracji utworu daje dużo miejsca do tzw. eksperymentu. W przypadku nagrań na 'setkę’ tego miejsca na eksperyment jest dużo mniej. Gdyby odnieść te dwie formy nagrań do bohaterów naszej strony czyli depeche MODE – to Somebody i Moonlight Sonata były nagraniami 'na setkę’ (fortepianik, wokal i jakieś efekty dźwiękowe w tle), a np. Walking In My Shoes nagraniem typu 'step’. Jako ciekawostkę możemy podać, że np. fortepian w Walking In My Shoes przeszedł przez 28 różnych efektów dźwiękowych włącznie z puszczeniem go ‚od tyłu’ na samplerze, aby osiągnąć takie brzmienie jakie znacie z płyty. Do tego sam numer został zbudowany na nałożonych na siebie 3 gitarach, które na końcu zabrzmiały jako jeden dźwięk Martinowej gitary.

Steve Lyon w Studio
Steve Lyon w Studio

Ponieważ na etapie dyskusji nad demami określa się, który numer będzie jaki – więc teraz należy nagrać tzw. bazę czyli podkład rytmiczny. Przyjmuje się, że mówimy tu o liniach perkusji i basu, bo to one nadają tempo danemu utworowi i poniekąd narzucają klimat dalszych nagrań, niemniej jednak czasem taką bazą może być jakiś charakterystyczny loop czy sekwencja, która sama w sobie niesie pokład rytmiki i atmosfery utworu. Przykładem takich utworów opartych na charakterystycznym loopie (loop – pętla rytmiczna lub melodyczna, czyli fragment zarejestrowanego materiału dźwiękowego dający się odtworzyć w sposób ciągły (koniec tego fragmentu dźwiękowego jest jednocześnie jego początkiem) są np. It Does Not Matter Two (utwór bazuje na sekwencji złożonej z wokalizy nadającej tempo utworu) czy Black Day (no tu każdy chyba już słyszy co jest ową bazą rytmiczną). Powiedzmy, że ten etap mamy za sobą, pora dodać kolejne instrumenty mające być obecne w tym utworze: nagrywamy więc ścieżki gitarowe, syntezatorowe, instrumenty smyczkowe itd). Mówimy tu o step recording’u więc i o wcześniej wspomnianym eksperymentowaniu z samymi ustawieniami instrumentów, doborem stosownych barw dźwiękowych, czy tworzeniem nowych, nigdy nie spotykanych brzmień. I w tym momencie do naszych starych znajomych czyli producenta i realizatora dochodzą programiści instrumentów (w przypadku instrumentów elektronicznych), dodatkowi technicy dźwiękowi, oraz… sami muzycy i producent. Ach ten producent, wszędzie musi być! No musi. Dlatego jest producentem. No więc siedzą sobie panowie i brzdękają, próbują, kręcą gałeczkami od instrumentów, coś tam klepią w komputerach i nagle… eureka, to jest to! Mamy to, tego szukaliśmy od 4 dni, tak ma brzmieć ta gitara i taką melodię ma zagrać do tego co już sobie nagraliśmy. To bardzo częsta sytuacja w studio – i na tym właściwie całą ta zabawa polega. Taki klarowny przykład tego co przed chwilą opisaliśmy, jest sytuacja z sesji nagraniowej Enjoy The Silence gdzie najpierw Martin przyniósł do studio jakiegoś gniota w postaci demo, potem 5 dni toczyła się wojna o to jak ten utwór ma brzmieć (słynny foch Alana, że albo będzie perkusja, albo on idzie i nie wraca) i ostatecznie eksperymenty z poszczególnymi ścieżkami pojawiającymi się w tym utworze. Proces ten fajnie zobrazował Flood podczas jednej ze swoich prezentacji…

Zespół kilka godzin szukał odpowiedniego brzmienia i przede wszystkim instrumentu, aby nagrać ten słynny motyw znany wszystkim. W czasie kiedy wszyscy w pocie czoła oddani byli pracy twórczej niejaki Martin Gore, nudząc się jak mops na kanapie, coś tam sobie brzdąkał na gitarze i nagle… no tak: eureka!. Alan i Flood w jednym momencie skumali, że to co bezwiednie i właściwie bezmyślnie gra Martin jest tym czego szukają od wielu godzin – ’siadaj tu sobie chłopie i graj to co grałeś przed chwilą, a my to zarejestrujmy, bo to w ch*j dobre jest, będzie hit i kasiorka i laski pod sceną bez staników. Graj!!!’. Oczywiście cała sytuacja miała pewnie nieco inny przebieg, ale do tego można ją streścić. Efekt finalny znacie. A to co przed chwilą opisaliśmy, może nadal nieco enigmatycznie, zrozumiecie pod odsłuchaniu Enjoy The Silence (Harmonium Mix) – który jest de facto demem tego numeru i finalnej wersji z płyty. To wręcz modelowy przykład pokazujący co po drodze może stać się z utworem jak usiądą nad nim muzycy, producent, realizator, programista i cały ten sztab ludzi pracujący w studio razem z zespołem.

Wracając jeszcze do poszczególnych funkcji pełnionych w studio to bardzo często osoby będące producentami mogą pełnić też role realizatorów, programistów, a nawet współ-kompozytorów. Idealnym przykładem takiej wielozadaniowej osoby jest właśnie Alan Wilder, który w zespole pełnił często rolę drugiego producenta (takiego kierownika z ramienia zespołu), drugiego realizatora, muzyka i programisty. Mając jasną wizję tego do czego dąży zespół (jako muzyk i producent) mógł z łatwością nagrać poszczególne rzeczy (jako realizator) wcześniej przygotowując instrumenty czy efekty dźwiękowe (jako programista).

Przeglądając książeczki do płyt jeżeli natkniecie się na zapis: Production – Flood & depeche MODE, to zawsze przed 1995 oznaczało, że faktycznym producentem pyty byli Flood i Alan. Pozostali Panowie albo wykonywali zlecone zadania – zaspiewaj, albo przynosili dema i dogrywali swoje partie, albo grzali kanapę.

Tak mniej więcej wygląda proces nagrania albumu. Czy to koniec tej opowieści? A skąd! W kolejnym odcinku omówimy sobie proces mixu, masteringu i jeszcze kilka innych tematów związanych z procesem nagrywania albumu.

Na koniec dwa archiwalne filmy z pracy w studio:

Video Singles Collection – składanka z XX wieku.

Mogę napisać, że to było do przewidzenia. Mogę napisać… szkoda. Można zacisnąć zęby i pójść do sklepu, położyć jednostki w kasie, po czym pobiec do domu z nadzieją, że przynajmniej zawartość będzie warta pieniędzy i zrekompensuje niedostatki techniczne. Można w końcu przełknąć gula, olać temat i poczekać w najlepszym wypadku aż św. M. przyniesie VSC w worku za rok w jakieś promocyjnej cenie.

Skąd ten nagły przypływ pesymizmu? A no stąd, że w sieci pojawiła się specyfikacja VSC i człowiek ma wrażenie, że ktoś tam na prawdę nie umie uczyć się na błędach. W XXI w. wydawać materiał w rozdziałce 720×480 przy 525 liniach (NTSC)??? Ja rozumiem, gdyby to wydawnictwo było przeznaczone na rynek amerykański, ale tytuł został wytłoczony przez Sony DADC w Europie.

Video Singles Collection.
Video Singles Collection.

Pisałem już kiedyś o tym czemu oglądanie na telewizorze HD materiał nagrany w NTSC będzie dużo gorszy niż ten sam materiał, ale wydany w PAL. W sumie pogodziłem się z tym, że tytuły spod szyldu Legacy Rec. nie będą skalowane do HD. Trudno… Tak, jak nie ma sensu walczyć z tym, że spora część materiału będzie wydana w formacie 4:3. Tak się kiedyś nagrywało i walka z tym, to tak jakby mieć pretensje, że na klipach Antona jest ziarno. No jest… do przeżycia.

Nie mogę jednak zrozumieć tego równania do najniższego, wspólnego mianownika, jakim jest sztuczne zaniżanie jakości nagrań, żeby tylko w Ameryce mogli to zobaczyć na swoich bańkach. Przy modzie w USA na gigantyczne ekrany oglądanie VSC na 70 calach musi być sportem dla masochistów. Jak to jest, że w Ameryce fanbase amerykański z roku na rok spada. Poprzednia trasa po USA była mizerna i z ciętą setlistą. Nadchodzaca trasa raczej nie będzie lepsza, a jednak to pod ten kontynent, a nie Europę robi się takie wydawnictwa. Europa ma cały czas potężną rzeszę fanów, co pokazało kolejne ogłoszenie trasy koncertowej. Nie znamy płyty, nie wiemy czy muzyka jest dobra, czy nie, a trasa jest w większości sprzedana. Tym czasem z uporem maniaka wydaje się video w specyfikacji z 2 połowy XX w. Mam szczerą nadzieję, że przynajmniej wersja cyfrowa udostępniona do sprzedaży w sklepach online bedzie w HD, podobnie jak to było w 2014.

Życie fana jest ciężkie i co rusz wystawione na test swojego oddania. Fani Apple wiedzą o czym piszę po ostatniej premierze MacBooków Pro. Również fani depeche MODE będą musieli ponownie poddać się testowi wiary sięgając do kieszeni przy kasie z VSC w ręku.

Taka polityka to czysta droga do napędzania piractwa i szukania na torrentach wersji HD i dalszy zgon sprzedaży pudełkowej w klasycznych sklepach. Dziwię sie, że tak prostych rzeczy w tym biznesie nadal nie rozumieją. Sony robisz to źle… nadal.

Jak się nagrywa płytę – poradnik dla początkujących na przykładzie dM

Nie będzie to recepta na nagranie muzyki, nie będzie to też nic, co odkryłoby nieznane zakamarki tworzenia muzyki w studio. Pomyśleliśmy, że zanim wyjdzie płyta spróbujemy opisać kto jest kim w całym procesie produkcji płyty. Od pomysłu po uszy słuchacza. Przegrzebaliśmy zakamarki swoich półek, szafek, dysków twardych, aby wygrzebać przykłady, które pomaga zobrazować całość w sposób możliwie najbliższy prawdziwemu procesowi nagrywania płyty.

Często dostajecie do ręki krążek Waszego ulubieńca i zaczynacie złorzeczyć na producenta, inżyniera dźwięku, kompozytora, wykonawcę, pana od masteringu i wszystkich świętych odpowiedzialnych za produkt finalny, który trzymacie w ręku, bo album nie przypadł Wam do gustu. Tylko dlaczego? Kto jest temu winien i gdzie spaprano robotę. Czasami czytając opinie mamy wrażenie, że mylicie pojęcia albo funkcje ludzi pracujących przy płycie.

Dlatego zachęcamy Was do przeczytania tego tekstu zanim zdecydujecie się kogo powiesić i konkretnie za co, bo jak mówi stare przysłowie: Cygan zawinił, a Kowala powiesili. Pora wskazać konkretnie ‚who is who’, za co odpowiada i jak powstaje płyta. Wszystko oczywiście na przykładach z depeche MODE wziętych. Zawodowcy mogą sobie darować, bo oni nie znajdą tu nic nowego.

Marini & Jari.

Wszystko zaczyna się w głowie…

Tak, wszystko zaczyna się w głowie i de facto w tej głowie też kończy, bo nasz system dźwięko-lokacyjny* umiejscowiony jest właśnie tam. Pora prześledzić proces przejścia muzyki z jednej głowy do drugiej, z głowy artysty do głowy jego słuchacza, odbiorcy, fana… nazwijmy to jakkolwiek. Ten tekst będzie właśnie o podróży czegoś, co na początku jest tylko myślą i na końcu też staje się myślą. Tym momentem, kiedy muzyka włada naszym ciałem, umysłem… naszym życiem.

Pomysł, dźwięk czy melodia krążąca w głowie, czasem słowo, zdanie, myśl są zaczątkami nowego utworu. Nie ma na to reguły, jedne zespoły przychodzą do studia z tekstem, do którego pisana jest muzyka. Inne zaczynają od melodii, która potem dostaje swój tekst. I co ciekawe, czasem jest to kolektywne pisanie (depeche MODE dziś), czasem autorskie (depeche MODE kiedyś), a czasem wręcz despotyczna aktywność vide ’Pink Floyd to ja’ (sir. Roger Watters).

Demo

No właśnie, to jest ten początek wszystkiego. Bez tego ani rusz. I co ciekawe, już na tym etapie dzieją się rzeczy ciekawe, bo o ile jest to demo autorskie to raczej stanowi ono bazę konkretnego utworu, który potem jest szlifowany. Natomiast w przypadku zespołów często odbywa się coś takiego jak jam-session gdzie rejestrowane są kilometry taśmy – o przepraszam – gigabajty dysków, a potem z tej, często kakofonii dźwiękowej, wykrajane są fragmenty, nad którymi warto się pochylić dalej. Jakby tego było mało czasem w takim jam-session można zarejestrować kilka dem jednego utworu (wersja wolna, szybka, w stylu blues, rockowa, popowa, słodko-pierdząca itp. itd.). Takim świetnym przykładem jest np. ’To Have And To Hold’, gdzie panowie Gore i Wilder nie mogli przystać na jedną tylko wersję tego samego utworu.

Przy tym utworze już na etapie dema zapadła decyzja o pójściu dwoma ścieżkami. Jak widać kompozytor w zespole może być jeden, może być ich kilku. Można tak przekształcić oryginał, aby w ogóle nie przypominał dema. Celowo nie zajmujemy się artystami biorącymi nagrania z tzw. publishingu, czyli bazy gotowych nagranych utworów 'do wykorzystania’ – to jakby osobna kategoria w dziedzinie nagrywania albumów i tyczy się raczej artystów niekomponujących i tych z gatunku bycia 'produktem rynkowym’ sensu stricte, których istnienie na rynku definiują zazwyczaj tylko wskaźniki sprzedaży i liczba piszczących fanek.

Aby jeszcze bardziej skomplikować temat to napiszemy, że czasem katowanie jednego utworu na wszelkie sposoby kończy się tym, że powstaje zupełnie nowy utwór, którego pierwotnie nikt nie zamierzał nawet napisać. Więcej… pomysł na jeden utwór sprawia, że kawałek rozjeżdża się w dwie strony dając plon w postaci zupełnie nowych utworów np.:

  • U2 na sesji Achtung Baby:
    • Mysterious Ways w One,
  • depeche MODE podczas nagrywania Black Celebration
    • Stripped w Breathing in Fumes,
    • Black Celebration w But Not Tonight i w Black Day.

Ot przewrotność losu. Może też stać się jeszcze inaczej. Muzyka zostaje, ale autor wchodzi do studia z demem z jakimś tekstem, wychodzi z innym. Czasem nieznacznie zmienionym, a czasami kompletnie nowym.

A czasami zmiany są takie, że powstają dwa bliźniacze kawałki jak np Vertigo i Native Son  w wykonaniu U2. Jak widać zagadnienie dema ma wiele aspektów i sam ten proces często jest najciekawszą częścią całego procesu twórczego.

Kiedy już mamy takie, czy inne demo, zespół siada kolektywnie i decyduje: ta piosenka będzie wolna, smutna, w tonacji e-moll, tamta będzie szybka z mocnym beatem itp. itd. Wreszcie po kilku tygodniach takiego grania, nagrywania, odsłuchiwania i debatowania zespół staje przed drzwiami studio muzycznego z nośnikiem zawierającym np. 17 utworów, z których powstanie wymarzona i wyśniona płyta.

Studio

depeche MODE w Studio 1984
depeche MODE w Studio 1984

Hmmm… studio. No właśnie, kiedyś to było takie proste zdefiniować to pojęcie. Wiadomo było, że to taki budynek z kilkoma pomieszczeniami, w tym osobnym dla wokalisty, reżyserką z olbrzymich rozmiarów stołem mikserskim (to ten mebel z takimi suwaczkami góra-dół i tysiącem migających lampek), podwieszonymi kolumnami i szybą. A teraz? A teraz studiem może być wszystko: strych, piwnica, pokój w domu, odpowiednio wytłumiona i odseparowana od hałasu z zewnątrz sala prób. Na przykład U2 użyło zamku Slane Castle na płycie ’Unforgettable Fire’, a depeche MODE starej duńskiej farmy znanej jako Studio PUK na ’Violator’, czy willi gdzieś pod Madrytem na ’Songs Of Faith & Devotion’. Technika pozwala w tym momencie dokonać nagrań każdemu kto jest tylko w posiadaniu komputera (stacjonarny, laptop), stosownego oprogramowania (Steinberg Cubase, Cakewalk Sonar, Pre Sonus Studio One, Pro Tools, Logic Pro itp.), mikrofonu, karty dźwiękowej i kilku kabelków. No właśnie – karta dźwiękowa, to chyba najważniejszy element tej wyliczanki. Dlaczego piszemy o karcie dźwiękowej skoro każdy laptop ją ma? Cóż. Fiat 126p to też samochód, ale jednak w wyścigach formuły 1 nie startował i nie startuje. Do nagrań, które mają mieć charakter profesjonalny taka karta to jednak ciut za mało, dlatego na potrzeby domowych studiów nagrań stworzony wszelkiej maści karty dźwiękowe wewnętrzne lub zewnętrzne, które są bardzo dobrymi konwerterami sygnału analogowego na cyfrowy, bo ostatecznie w takiej postaci nasza muzyka, czy raczej muzyka naszego zespołu, trafia na dysk komputera. Taki cały zestaw zawierający owe przetworniki analogowo-cyfrowe, a czasem i dodatkowe urządzenia nazywa się interfejsem audio.

Gareth Jones at Work
Gareth Jones at Work

No dobra jesteśmy w momencie, w którym nasz zespół staje przed dylematem: nagrywamy w domu, w warunkach mniej komfortowych czy jednak użyjemy studia nagrań. Powiedzmy, że to taki znany zespół z Anglii, więc nie bawi się w tzw. home-recording tylko idzie do takiego Abbey Road Studio (Londyn) czy Electric Lady Studio (Nowy Jork), aby nagrać kolejny album ku uciesze wiernych fanów. Jest demo, jest studio, jest sprzęt. Pora wybrać… Producenta.

Producent

I to jest ten najważniejszy moment dla każdego nagrywającego zespołu z punktu widzenia późniejszego miejsca na wszelkiej maści listach sprzedaży, popularności czy wewnętrznego rankingu fanów opartego na szacunku i uwielbieniu twórczości. Można powiedzieć, że od tej decyzji zależy właściwie wszystko, co dalej będzie się działo z nagrywanymi utworami. Kim do cholery jest ten producent, że to takie ważne?

Daniel Miller w Studio
Daniel Miller w Studio

W skrócie Producent to taki zatrudniony przez zespół Kierownik Budowy (albo Projeckt Manager, że pojedziemy korpo-gadką), projektu pod nazwą płyta. Najczęściej to ktoś mocno siedzący w branży muzycznej, znający najnowsze trendy panujące w muzyce w danym czasie, albo mocno specjalizujący się w jakimś stylu, albo po prostu ktoś kto się zna na wszystkim co związane z nagraniem płyty, tak dobrze jak zespół, albo jest nawet lepszy od zespołu w tej materii (częste u debiutantów) i zespołowi dobrze się z nim pracuje. Często też jest to ktoś, kto intuicyjnie potrafi poznać z jakim typem artysty współpracuje, zna jego potrzeby muzyczne, możliwości i ograniczenia. Co ciekawe – producent wcale nie musi być muzykiem! Nie musi nawet umieć grać na niczym (choć najczęściej umie i to całkiem nieźle), bo też i nie taka jest jego rola. Jego rolą jest nakierowanie zespołu na to, aby nagrania szły w jednym spójnym kierunku, aby wyciągnąć z muzyków jak najlepsze pomysły i umiejętności (choć czasem to osoba, która też te umiejętności musi temperować, ale o tym potem…). To ktoś, kto w stosownym czasie pogładzi pana muzyka po głowie i ojcowskim tonem powie jaki jest świetny tylko po to, by za chwilę walnąć owego muzyka w tę samą głową uświadamiając mu jak bardzo się myli w tym, czy innym momencie pracy. Gdyby porównać to do innej z muz – filmu, to producent jest kimś na kształt reżysera filmu – można mieć super scenariusz (demo), super aktorów (zespół), ale jeżeli całość trafi w ręce jakiegoś dyletanta, to nawet z najlepszej rzeczy zrobi on najwyżej hit klasy B. Jesteście w stanie wyobrazić sobie co z 'Lotem Nad Kukułczym Gniazdem’ uczyniłby np. pan Krzysztof Zanussi (ksywka 'Zanudzi’) gdyby scenariusz trafił do niego, a nie do Milos’a Forman’a? No, to coś w ten deseń jest właśnie z  tym producentem.

François Kevorkian
François Kevorkian

Dlaczego napisaliśmy, że producent nie musi umieć grać, albo znać się na muzyce od jej technicznej, szkolnej strony? Jak już wspomnieliśmy producent to kierownik projektu. Takie 'oko Boga’ czuwające nad wszystkim. Zadaniem producenta nie jest obsługa instrumentów, więc z tego punktu widzenia nie musi on posiadać tej umiejętności. Ciekawostką jest np. to, że wzięty producent William Orbit nagrywając z Madonną 'Frozen’ i 'Rey Of Light’ nazwy dźwięków pisał sobie ołówkiem na klawiaturze, aby lepiej orientować się kto i co do niego mówi. Choć i przykład naszych ulubieńców pokazuje, że czasem ’muzykowi’ też warto napisać coś na klawiaturze, patrz Andy Fletcher.

Klawisz Andy Fletcher’a z akordami do Behind The Wheel
Klawisz Andy Fletcher’a z akordami do Behind The Wheel. Tour Of The Universe 2010

Producent ma przede wszystkim być, słuchać, wypowiadać się, czuwać i w stosownym momencie reagować. Można przyjąć, że na swój sposób jest on też takim reprezentantem fanów i odbiorców tworzącego się produktu. Ma dbać o to by zespół, mimo chęci na przykład poeksperymentowania, nadal obracał się jednak we właściwej stylistyce. Producent jest zatrudniony, aby popłynąć na nowe rejony muzyki i wtedy pomaga zespołowi odejść od znanych szufladek. Producent może być również zatrudniony, aby strzec świętego ognia i nie pozwolić zespołowi na zbytnie szaleństwo, właśnie wtedy gdy zespół tego chce. I tu ogromne ukłony dla producentów albumu ‚Songs Of Faith And Devotion’. Dla depeche MODE była to spora wolta stylistyczna, a jednak zadbano o to, żeby było to nadal znane i kochane depeche MODE z charakterystycznymi cechami właściwymi tylko dla tego zespołu. Zaraz… producentów? To może być ich kilku? Może. A dlaczego nie? Nad albumem może pracować jedna osoba, team producencki lub kilku niezależnych producentów, niemniej jednak nadających na tych samych falach. To już jakby osobisty wybór artysty, czy zespołu zależny od budżetu czy tzw. widzimisię. Nominalnie producentem trzech ostatnich płyt depeche MODE był Ben Hillier, ale tak na prawdę zespół zatrudnił team producencki 140 dB, który był odpowiedzialny za cały proces twórczy. Zespół zostawił sobie stworzenie dem i wybór studia. Reszta, czyli produkcja, programowanie, mix, mastering było w gestii teamu producenckiego 140 dB.

Kurt Uenala
Kurt Uenala

Wspomnieliśmy wcześniej, że producent to też ktoś kogo rolą jest nawet stopowanie umiejętności muzyków. I to prawda. Dzieje się tak w przypadku np. wszelkiej maści wirtuozów instrumentu, gdzie artysta w procesie twórczym potrafi czasem nieźle 'odlecieć’ z solówką, czy inną zagrywką. Rolą producenta jest wtedy wyważenie wszystkiego i takie dobranie wyrazów ekspresji, aby nie stały się one czynnikiem męczącym słuchacza.

No dobrze, to mamy demo i pomysły, mamy chęci, sprzęt, studio i producenta. Zabieramy się do roboty!

W kolejnym odcinku dowiecie się co to jest realizacja, miks, mastering, postprodukcja, tłoczenie i jaki ma to finalny wpływ na to jak odbieracie słuchaną muzykę i czemu te procesy są ważne i często pomijane w zrozumieniu muzyki.

Koniec części pierwszej.

* Wiemy, że jest echolokacja, ale my go sobie tak nazwaliśmy na potrzeby tego artykułu – bo o brzmieniach i dźwiękach będzie tu sporo.

Ciężko być ochroniarzem, kiedy jest się fanem :-)

Ochraniałem depeche MODE. Tak, miałem tę przyjemność być na Tour Of The Universe w Łodzi podczas obydwu koncertów i to bez biletu he he, i jeszcze dostałem za to kilka groszy – Wspomina Tomek. Zapraszamy do przeczytania tekstu o tym jak ktoś kto ma dbać o nasze bezpieczeństwo na koncercie widzi nas i sam koncert. Trudno być jednak ochroniarzem, gdy się jest jednocześnie fanem depeche MODE.

Gdy dowiedziałem się, że będzie podwójna noc w Atlas Arenie – od razu dzwoniłem do mojego znajomego, że mogę jechać tam nawet za darmo – nie muszę dostać wynagrodzenia za te 2 dni pracy przy ochronie – aby tylko tam być NA OBIEKCIE, a nie gdzieś pod płotem czy bramie. Powiedziałem, że nie mam zamiaru robić żadnych zdjęć, czy filmować, chcę tylko patrzeć i obserwować… no i udało się.

090613_Frankfurt_11

Na halę wszedłem ok. 15:00 godziny w dniu pierwszego koncertu również z nadzieją, że zobaczę i usłyszę zespół na próbie… lipa… Próbę mieli wcześniej i udało mi się tylko obejrzeć próbę świateł i projekcji na telebimie. No ale nic, przyszło do ustalania miejsc – gdzie kto będzie stał podczas koncertu. Myślę sobie – jeśli pójdę pod scenę – OK. Będzie czad, ale jak ja wytrzymam plecami do zespołu, więc mówię do lokalnego dowódcy – Szefie! Ja i dwóch kolegów jesteśmy wyznaczeni przez Pana Maćka do zabezpieczenia loży VIP bo znamy angielski i niemiecki.  – no i uwierzył. Takim oto sposobem oglądałem koncercik z b. dobrego miejsca…

100210_Lodz_05

Za drzwiami zimnica, powoli nadszedł czas…   Bramy otwarto, a czarny rój ruszył na halę i bardzo szybko płyta zapełniła się fanami. Nie byłbym sobą, gdybym czegoś nie wymyślił… Ja na schodach przy sektorze VIP, a w drzwiach pomiędzy korytarzem hali, a halą  na ochronie ze mną jacyś dwaj chłopcy wystraszeni, którzy chyba pierwszy raz byli na takiego formatu imprezie. W mojej szalonej głowie świta myśl, po co moi ziomale mają się cisnąć na płycie daleko od sceny, jak może uda ich się wpuścić i posadzić na porządnych miejscówkach. Jak pomyślałem, tak zrobiłem, kilka szybko wykonanych telefonów. Potem od kolegi który miał miejsca i bilety w sektorze siedzącym „pożyczyłem” bilet i na korytarzu oddałem kilku znajomym żeby sobie „legalnie” przeszli przez bramkę prowadzącą do sektora VIP – który jak podejrzewałem tej nocy będzie w większości pusty. Tym sposobem przez obie noce VIP-ami byli fani którym pomogłem. Jeden z kolegów wygodnie sfilmował nawet którąś noc. Chłopaki zostali odpowiednio poinformowani, jak się zachować jeśli ktoś przyjdzie z biletem na jego miejsce. Tylko raz przez obie noce jeden fałszywy VIP musiał udać głupiego i przepraszając zmienić miejsce na to obok, oczywiście dowódca chodził i obczajał, czy wszyscy swoje obowiązki wykonują jak należy. Widząc go głośno zacząłem rozmawiać po angielsku, niby sprawdzając bilet ze swoim podstawionym znajomym 😉 Sam natomiast podczas koncertu pilnowałem mojego tajnego nagrywającego z kamerą żeby go nikt nie przyuważył.

depeche MODE w Łodzi 2010.02.10 (002)
depeche MODE w Łodzi 2010.02.10 (002)

Koncerty w Łodzi większość z Was doskonale pamięta. Balony, chóralne ”masterowanie” przed bisami  –  ja na sektorze niby w pracy bawiłem się przednio i w towarzystwie znajomych.

Kiedy zespół grał już ostatni bis zszedłem na dół i usiłowałem dostać się za kulisy. Przecież przydałoby się chociaż przybić piątkę z kimś z naszej trójcy, a poza tym w kieszeni moich bojówek miałem płytkę (singiel) i pisaka bo może akurat któryś mi zrobi maziaja. Niestety lipa. Przecież zespół też ma swoją ochronę i przy kulisach duży pan ze stanowczą miną powiedział mi, że dalej już nie ma przejścia nawet dla nas. Potem uśmiechnął się i powiedział, że oni i tak od razu ze sceny wsiadają do busów i jazda na hotel. Chyba po moich sterczących włosach i wzroku kota ze Shreka domyślił się jakie mam zamiary. Zgodził się jedynie, żebym grzecznie tutaj postał i tylko w oddali widziałem jak zespół zapakował się do aut i odjechali podczas, gdy publika jeszcze skandowała depeche MODE, depeche MODE i rozcierała zmęczone łapki od neverowego machania na finał.

Praca ochroniarza to z jednej strony dużo pracy z ludźmi czasami ślepo zapatrzonymi w swoich idoli, ale też wiele śmiesznych sytuacji. Teraz opowiem Wam czemu ochrona wymaga różnych spraw i co się dzieje, gdy ktoś nie słucha się poleceń – mówi Tomek.

Polecenia ochrony to nie prośba tylko rozkaz.

Koncert J.M Jarre – jakiś upierdliwy typ nie chciał zając swojego miejsca, tylko pchał się pod scenę koniecznie chcąc zrobić zdjęcia, a że nie było na tym koncercie typowych miejsc stojących, tylko krzesełka, więc oczywiście jego zachowanie przeszkadzało innym widzom którzy spokojnie chcieli podziwiać show. Osobnik nie chciał zrozumieć wydawanych poleceń, więc któryś z kolegów zameldował dowódcy, że koleś ma chyba w plecaku alkohol i jakby urządzenie nagrywające. No i pomogło. Kolo miał darmowe zwiedzanie zaplecza podobnie, jak Martini w 2013 podczas koncertu dM w Berlinie.

Golden Circle

Metallica’s SnakePit
Metallica’s SnakePit

Po co jest Golden Circle? Powody są dwa. Pierwszy, aby rozdzielić gdzieś po drodze ludzi. Aby Ci, co są pod sceną nie zostali zduszeniu przez tych co są dalej. Ten sektor nazywa się różnie. Właśnie Golden Circle (GC), choć ta nazwa jest nieprecyzyjna, bardziej precyzyjne jest określenie Front Of Stage (FOS). Golden Circle to raczej miejsca wewnątrz sceny, albo wewnątrz zamkniętego wybiegu. Dla uproszczenia GC jest wewnątrz FOS. Takie GC już w latach 90. miała Metallica promująca np. swój Czarny Album, albo U2 podczas trasy w 2009 i wcześniejszych. U Mety nazywa się to Snake Pit (gniazdo węży), a powszechnie mówi się na to również Inner Circle.

Początkowo FOS był określeniem czysto technicznym, każdy kto miał bilet na podłogę mógł się tam dostać do określonego limitu uczestników koncertu. Z czasem zauważono, że parcie na FOS jest na tyle duże, że może warto na tym zarobić i zaczęto różnicować ceny biletów w zależności, czy ktoś chce stać bliżej czy dalej na płycie. Tak pojawiły się płatne FOSy, czy GC (sic!). Ostatnim wynaturzeniem tego procederu jest płacenie za prawo do wcześniejszego wejścia przed wszystkimi – tzw. Early Entrance i  tak pojawiły się te nieszczęsne GCEE, czy FOS EE.

Dalej Tomek opowiada – Ochraniałem kiedyś koncert Metalliki w Chorzowie. Doczekaliśmy się otwarcia bram i pierwsze czarne postacie wbiegły na murawę z biletami w łapce marząc o przyklejeniu się do barierek – ha ha – rozumiałem ich doskonale, w końcu sam kilka razy tak biegłem starając się jak najszybciej zerknąć na bilet wpuszczałem ich szybko życząc dobrej zabawy. Najśmieszniejsze było to, że dostałem specjalne liczydełko i z mojej strony do FOSu mieliśmy limit wpuszczenia iluś tam osób. Nie pamiętam ilu i nie chce strzelać jakiejś głupiej cyfry… ja  to miałem w dupie – wpuszczałem wszystkich który mieli bilet do tego sektora i oczywiście to liczenie stało się bez sensu…

Zdesperowani fani, albo fani, to już inna grupa ludzi. To do czego są zdolni to temat na inny wpis. Koncert Madonny – wpuszczamy na sektor GC – posiadającym bilety zakładamy te posrane opaski i młode dziewczę ze wzrokiem błagalnym mówi – wpuści mnie pan? – a ja na to – nawet jeśli Cię przepuszczę to tam dalej jest druga bramka i stamtąd Cię pogonią jeśli nie masz biletu, ale po chwili… moment! Biorę od kumpla kilka opasek i mówię – pomogę Ci. Jedną opaskę włożyłem do plastikowego kubeczka na napój i podając tej młodej dziewczynie mówię – teraz weź ten kubek i idź do kibelka TOI TOI, załóż ją i przejdź przez bramę jakby nigdy nic pokazując nadgarstek. Udało się <lol>. Zawsze był ze mnie ochroniarz, jak z koziej dupy trąbka… Mojemu koledze inna lala podobno proponowała żeby się z nią udał do tejże TOI TOJki. Może chciała się mu odwdzięczyć za wstęp… nie skorzystał.

_

Poniżej kilka rad, które warto sobie przyswoić, zanim stanie się pod bramą stadionu. Nie są to wszystkie sugestie, jedynie wybrane spostrzeżenia, na które zwraca uwagę ochrona lub lepiej się do nich stosować, aby nie obejrzeć hali z drugiej strony drzwi.

Przed wejściem do hali

131207_Amsterdam_00Stojąc już w kolejce przy bramce bądźcie cierpliwi – mówi dalej Tomek – ludzie którzy stoją po drugiej stronie i będą sprawdzać potem bilety nie decydują o tym, czy bramki mają być otwarte zgodnie z wyznaczoną godziną… to idzie wszystko od szefa wszystkich szefów, czyli głównego menedżera OCHRONY ZESPOŁU. Ci ludzie w żółtych przeważnie ubrankach to OCHRONA OBIEKTU i to oni dostają wytyczne dotyczące organizacji bezpiecznej imprezy od załogi związanej już z ekipą dM – o tym Ty miałbyś więcej do powiedzenia – zresztą pisałeś o tym w wątku ze swoimi przeżyciami na Służewcu 😉

BILETY

Berlin 2006.07.13
Berlin 2006.07.13

Bilety podczas podróży na koncert, jak i oczekując pod stadionem/bramą przechowujcie ze starannością. Dodam od siebie, że szczególnie należy uważać na wydruki z domowej drukarki. Tego typu bilety najlepiej wyjąć dopiero przed kontrolą. Dalej Tomek nadmienia – trzymajcie je w koszulce foliowej lub w jakiejś tekturowej teczce, którą potem można nawet wywalić, albo napisać na niej jak to kochacie depeche MODE i pokazać w kierunku sceny szanujcie kwity, żeby nie zamokły. Potem nie będzie nieszczęścia, że nie wejdziecie na imprezę, bo bilet będzie nieczytelny / rozmazany / zamoknięty. Ochroniarz w pełni rozumie Wasze intencje i zapewnianiam, że wszystko jest jak najbardziej w porządku, ale sorry nikt nie będzie przecież własną dupą ryzykował dla utraty pracy.

Częstym sposobem na przyśpieszenie odprawy jest takie naddarcie, złamanie perforacji, żeby wystarczył podmuch wiatru, aby oderwać część kontrolną od głównej części biletu. Jedni robią, to bo nie chcą mieć potem porwanego biletu na pamiątkę / na handel. Inni właśnie po to, aby przyśpieszyć przejście przez bramki. Parę razy spotkałem się z sytuacją, kiedy zamotany ochroniarz walczył z perforacją, a w tym czasie najlepsze barierki odlatywały.

Fight Fire with Fire

W obiektach obowiązuje zakaz używania otwartego ognia oraz palenia wszelkich rzeczy które się pali… (tytoń i inne liście), więc akcja z zapalniczkami na balladzie to nie jest dobry pomysł. Większość z nas ma przecież smartfony, a jeśli nie  – to malutka kieszonkowa latarka, czy lampeczka rowerowa da i lepszy efekt i chyba będzie łatwiej ją przemycić i potem odpalić 😉 Inhalacja też jest zabroniona od niedawna, więc e-papierosy też są na cenzurowanym, warto o tym pamiętać również.

130725_Warsaw_05

Picie

Na większości obiektów jest zakaz wnoszenia wszelkich butelek szklanych (napoje, perfumy, itp.), także napojów w puszcze. Jeśli już napój, to bezalkoholowy do 0.5 litra w plastikowej butelce, a i tak na bramce zabiera się zakrętkę.

Takie działanie ma kilka celów:

  • Stadion, czy hala mają swoje interesy – umowy sponsorskie, ajentów, którzy chcą zarobić na napojach i podłej jakości jedzeniu (przeważnie nie dogotowanym, ze względu na słabe moce przerobowe urządzeń gastro). Kanapki czy owoca także nie wniesiecie – polecą do kubła nazywanego „depozyt”…  wiec najeść się przed koncertem stosując oczywiście odpowiednią dietę – po co latać po tojtojkach i walić w muszlę w rytm ukochanej muzyki ;)…
  • (1) Bezpieczeństwo – plastikowy kubek nie doleci do sceny, a otwarta butelka wypróżni się w czasie lotu i też spadnie przez sceną.
  • (2) Bezpieczeństwo – z otwartą butelką w ręce biegnie się pod scenę dużo dłużej, wolniej i po drodze się rozlewa sporą część, więc… biznes się kręci.

Tomek radzi otwarcie: jeśli już wnosicie picie, to… ukryjcie gdzieś dodatkową zakrętkę. Przyda się na pewno.

Co do samego picia, to odradzam piwko czy kawę bezpośrednio przed wbiegnięciem pod barierki, dla tych co chcą zachować swoje dobre miejsce pod sceną przez cały koncert. Słyszałem o przypadkach lania po nogach i walenia w majty. Będziecie mistrzami, jeżeli doniesiecie do kibla i wrócicie w czasie jednego numeru pod scenę. Inaczej sprawa się ma gdy ogląda się show na trybunach. Posiadacze FOS powinni pić tylko tyle żeby nie zasychało w gardle, a nadmiar wody lepiej wydalić przez skórę, niż jako 1. Gdy w grę zaczyna wchodzić 2 lub 3 wtedy pora zastanowić się nad przyjęciem pomocy medycznej. W letnie dni to prosta droga do odwodnienia.  Uwierzcie mi –  idzie wytrzymać z półlitrowym napojem przez cały okres kilku godzin wyczekiwania pod sceną, a potem do ostatniego „Thank you! – We see You next time!”

Dobrym pomysłem jest zabranie soków w małych kartonikach, albo w foliowych woreczkach z zakrętką. Za naszą zachodnią granicą takie napoje są bardzo popularne na koncertach. Ochrona przepuszcza z nimi, a i łatwo opakowanie zutylizować pod nogami potem.

FLAGI, BANERY

Nigdy nie robiliśmy problemów z wnoszeniem flag czy bannerów. Przy bramce zgłaszane to było i oczywiście pokazane. Inaczej z możliwością ich montażu na barierkach czy trybunach. Zwróćcie uwagę, czy rozkładając flagę nie zasłonicie przypadkiem logo jakiegoś ze sponsorów imprezy, wtedy może być problem proponuję po raz kolejny kulturalnie pogadać z ochron.

depeche MODE w Mexico City
depeche MODE w Mexico City

Ochrona może mieć za to uwagi do wnoszenia masztów, drzewców i długich parasoli. Flagi tak pod warunkiem, że potem je przyczepicie do barierek, albo będziecie machać nimi w ręku. Parasol, czy długi drzewiec od flagi traktowane jest jako potencjalna rzecz podwójnego przeznaczenia. Tzn może służyć do machania, ochrony przed deszczem lub słońcem, ale może też służyć do zadawania obrażeń, a z tym już żartów nie ma.

Pieniądze, wartościowe rzeczy.

Dla Pań – żadnych kosmetyków w torebkach, tylko niezbędne rzeczy, jeżeli pieniądze, to chowajcie dobrze (w tłumie przebywają nie tylko fani, którzy przyszli się bawić na koncercie ) – w przypadku kradzieży  ochrona nie będzie mogła zbyt wiele pomóc. Torebki tylko zasuwane na zamek, a nie na jakiś szybki zatrzask. Generalnie bagaż jak najmniejszy, żeby było wygodnie nie tylko Wam, ale i innym ludziom dookoła. Drogie Panie torebkę trzymajcie przed sobą, a nie z boku czy na pośladkach. Licho nie śpi, a i dostęp lepszy, o zabieraniu nadmiarowej przestrzeni wokół siebie nie wspomnę 😉

090613_Munich_02

Relacje, jeszcze raz relacje.

Powiem jedno – ochroniarz to nie Twój wróg. Przykleiłeś się do barierki, to fajnie. Zamiast krzyczeń jakieś Aviva, czy inne Warta coś tam, coś tam! Spróbujcie już po wejściu na obiekt zyskać sobie przychylność ludzi z ochrony – zagadajcie, nawiążcie jakąś przyjazną relacje – czas zleci szybciej w oczekiwaniu na koncert przy rozmowie, a jeśli koleś jest przyjaźnie nastawiony możecie liczyć na jego pomoc nawet już w trakcie show (np. dostarczenie jakiegoś picia) lub pomoc w drapaniu się na scenę, gdy Dave będzie chciał z Tobą odśpiewać Somebody do perkusji Christiana.

060314_Katowice_24depeche MODE w Katowicach 2006.03.14 (024)
060314_Katowice_24depeche MODE w Katowicach 2006.03.14 (024)

Warto także zwracać uwagę na zachowanie ludzi obok, bo nie każdy może czyta 101dM.pl (Nie? przypis nadredaktora) i jest na koncercie pierwszy raz i nie będzie wiedział, że np. rzucanie flagi czy elementów bielizny na scenę jest zabronione .. (czy kapelusza 😉  hihi –  w Pradze 2006 kapelusz rzuciłem – Gah podniósł i mi odrzucił…  i ja durny zamiast zostawić sobie pamiątkę – to w Spodku powtórzyłem ten wyczyn… kapelingo poleciało dalej i tyle go widziałem …   

_
131123_Hannover_01
Nie jest to koniec rad przedkoncertowych. W trakcie pisania jest już kolejny art o bardzo wielu innych elementach obozowania przedkoncertowego, przeżycia pod sceną, czy utrzymywania swojego organizmu we względnej wytrzymałości. Niedługo ciąg dalszy, a ja dziękuję Tomkowi za współpracę i jego cennych uwagach. Tekst został w dużej mierze napisany przez Tomka, mnie (Martini) zostało w zlepienie go w całość lub dopisanie kilku uwag, czy też podklejenie zdjęć i linków.

Po co ta konferencja?

Minęło, parę dni od szaleństwa, jakie wywołało ogłoszenie informacji o nowej trasie… i przy okazji nowej płycie (celowo piszę w tej kolejności). Relacjonowaliśmy dla Was konferencję prasową, nie mniej chwilę po zakończeniu czuć było spory niedosyt, a im dalej od zakończenia wydarzenia, tym co raz trudniej obronić się przed stwierdzeniem, że była to najsłabsza konfa ze wszystkich.

Kiedy niedawno opracowywałem Wam poprzednią konferencję z 2012 to liczba tematów poruszonych podczas tamtej konferencji biła na głowę, to co wydarzyło się 11 października. Konferencja z 2012 miała jedynie 40 min (wyłączając z tego projekcję Angel).

Film z konferencji 2016 ma 53 minuty (w tym urywki z 4 numerów), ale faktyczny start następuje dopiero po 11,5 min. Jeżeli odejmiemy od tego jeszcze klip z miksem 4 numerów, to robi nam się czas poniżej 40 minut. Do tego znaczącą część konfy zespół przeznaczył na odczytywanie z kartek wcześniej przygotowanych przekazów dla mediów dostarczonych przez dział PR. Chłopaki musieli się wywiązać z umów sponsorskich. Po mojemu nie ma nic w tym złego, nie mniej szkoda, że zrobiono to tak nachalnie i kosztem merytorycznej części. Prowadzę i uczestniczę w konferencjach prasowych od lat i kultura nakazuje zakończyć konferencję dopiero, gdy nie ma pytań z sali. Jestem dziwnie spokojny, że kolejne pytania znalazły by się nawet przez kolejne 40 minut.

depeche-mode-1476192036-640x427

Niedosyt po konferencji wynika również z tego, że pytania jakie padły były na wskroś standardowe i przewidywalne, a nawet rzekłbym infantylne. No i było ich mniej. Zaryzykowałbym stwierdzenie, że publiczne przesłuchanie było celowo spłycone, że zespół zachował więcej gorących newsów na potrzeby wywiadów 1:1, które odbyły się tuż po konferencji i w następnym dniu. Mamy tego wysyp już w tej chwili.

Mgmt i zespół potrzebowali tego występu, żeby powiedzieć co chcieli/musieli i to na dobrą sprawę tyle. Każdy inny element był raczej ponad standard i był redukowany do niezbędnego minimum. Tylko tyle żeby zachować pozory.

Zastanawiam się po co to wszystko. Czy nie lepiej zrobić sesję na ściance, rozesłać/rozdać materiały prasowe z kontrolowanym przekazem, a na końcu zrobić serię wywiadów 1:1. Koszty wynajmu sali, transmisji itp spadną, ludzie nie będą się zabijać o wejściówki, a i media będą zadowolone (oczywiście te, co dostaną wywiady), bo czytelnictwo i klikalność wzrośnie, a wszystko w otoczce wyjątkowości i unikalności przekazywanych treści, bo ludzie będą czekać na każdą informację o nowej płycie, przemyśleniach zespołu i planowanej trasie na 2017 i 2018.

2b55ea78ad53dcf0d51823d9a4bd7c6e65ab1543

Poprzednia konferencja zaskakiwała swoim konceptem i był niedosyt z gatunku tych co to człowiek chciałby jeszcze i nie widzi, że widzi, a i nie wie na co patrzeć. Tym razem zastanawiałem się, czy Panowie chcą powtórzyć ten sam fortel, czy jednak chcą podejść do tematu inaczej. Nawet jeżeli był taki zamysł, to PRowe sztuczki i zobowiązania sponsorskie sprawiły, że zostało to skutecznie popsute. Brakowało tylko Marka Leiberberga kłócącego się z jakimś fanem o ceny biletów na trasie.

A tak dostajemy co raz płytszą papkę, co raz bardziej przyswajalną i lekko strawną. Dobrze, że odsłuch płyty to nadal intymne i wielowymiarowe doznanie, czego i Wam życzę.

Jak wyglądają koncerty w USA?

Kultura wokół-koncertowa w USA jest kompletnie inna od tej w Europie. Od 4 lat mieszkam w USA, więc w większości uczęszczałam i polowałam na koncerty Depeche Mode w Europie. Dopiero podczas ostatniej trasy wybrałam się na 3 koncerty w USA oraz na jeden Dave’a Gahana i Soulsavers.

Bilety to drogi sport w USA.

Już od samego momentu kupowania biletów zauważyłam, że kultura wokół-koncertowa w USA jest kompletnie inna. Kupienie biletów, które pozwolą na bycie pod sceną, graniczy z cudem, następnie na koncertach nie spotkamy pustych płyt przed sceną, z reguły nie ma koczowania pod halą czy stadionem, a i okazywanie nadmiernej ekscytacji na koncercie też nie jest wskazane. Zatem to, co dla nas może wskazywać, że atmosfera na koncercie będzie kiepska ze względu na słabą frekwencję pod halą, w USA postrzegane jest jako dobra cecha całej organizacji.

Zacznijmy od kupowania biletów i od tego, że w USA (o zgrozo!) funkcjonuje legalny rynek z drugiej ręki. Oprócz oficjalnych serwisów jak Ticketmaster są też inne, na których bilety są odsprzedawane jak np. StubHub. Zresztą sam Ticketmaster często do nich kieruje, gdy nie ma już miejsc. W całym tym biletowym bałaganie najbardziej problematyczny jest fakt, że na na amerykańskich koncertach najczęściej wszystkie miejsca są numerowane, począwszy od pierwszego rzędu – dlatego nikt nie musi koczować pod halą. Jeśli hala nie ma siedzień na płycie, to ustawiane są krzesła. Pewnie bierze się to z tego, że Amerykanie są bardzo wygodni, a służby organizacyjne mają obsesję na punkcie reguł i porządku. Przecież gdyby w dużej hali była samowolka na płycie, to nikt nie wiedziałby jak się zachować! A tak, każdy ma swoje miejsce, przestrzeń do okoła i wszystko gra.

Czytaj: Santa Barbara SHOW

dave-gahan-soulsavers-7-2

Niestety, jak nie trudno zgadnąć, numerowane rzędy i siedzenia pod sceną równają się z kosmicznymi cenami i niedostępnością biletów. Tym samym o miejscu pod sceną można sobie pomarzyć – chyba, że koncerty są kameralne, a sale liczą max kilka tys. osób (byłam na takich w Las Vegas i Santa Barbara, a bilety ‘general admission’ były głównym kryterium wyboru tych lokalizacji). Generalnie biletów na pierwsze rzędy w oryginalnej cenie kupić się nie da (a i tak kosztują ok $1000) i są dostępne dopiero z drugiej ręki w cenie ok $2500. I wiecie co za tym idzie? Atmosfera pod sceną nie ma się nijak do tych w Europie. Przez to, że grubość portfela decyduje o tym, kto zasiada w pierwszych rzędach, pod sceną mamy same ‘pikniki’, które nie dość, że bilety mają ze względu na kasę, członkostwo jakiegoś programu lojalnościowego albo banku (mają wcześniejszy dostęp do biletów), to w trakcie koncertu wychodzą po piwo, hot doga i co nie tylko. Niestety przede wszystkim z tej powodu tej polityki pierwszych rzędów trasy w Ameryce tracą wiele na uroku.

Szybko zorientowałam się też, dlaczego Amerykanie nie mają akcji koncertowych.

dave-gahan-soulsavers-7-4Kolejna ciekawa sprawa to kontrola swobody i ochrona. W Europie jesteśmy przyzwyczajeni do akcji koncertowych, transparentów, tabliczek, prezentów rzucanych na scenę itd. Na swój pierwszy koncert w USA, bodajże w Shoreline Amphitheatre w Mountain View, przyniosłam polską flagę. Niestety w ciągu pierwszych sekund, odkąd ją wyjęłam, zostałam poproszona o schowanie. Ponieważ obiekt ten jest całkowicie wypełniony miejscami siedzącymi, ochrona ze swobodą przechadza się między sektorami i na okrągło zwraca uwagę. To samo tyczy się zbyt swobodnych wygibasów, tańców, itd. Niechętnie na to się patrzy, podejrzewając, że albo przeszkadzasz innymi, albo zaraz zrobisz coś głupiego. Oczywiście ludzie bawią się i podrygują, ale znając europejską widownię, to gdy ma się tyle miejsca wokół będąc w pobliżu sceny (nagle nie tylko możesz szaleć z rękami zgiętymi w łokciach, ale też obracać się wokół własnej osi oraz zrobić pół kroku w bok), ze szczęścia można by zwariować uskuteczniając mimowolnie zaawansowany Dave Dancing. Zresztą, rzeczywiście ci odważniejsi wychodzą poza swoje rzędy do alejek i tym sposobem za chwilę znajdujesz się niemalże na równi i na wyciągnięcie ręki z zespołem. Trzeba pamiętać jednak, że nie tylko ochrona zaraz przywołuje do porządku, ale i ludzie z brzegu rzędów narzekają i zwracają uwagę. Czasem uda się, by wybryki te uszły na sucho – wtedy podczas kilku kawałków udaje się okupować miejscówki, za które inni zapłacili grube $$$ – ale czasem nawet na chwilę będzie to niemożliwe. To zależy od miejsca, szczęścia, itd. Przecież ochrona dostała by zawału.

Czytaj: Dave Gahan i Soulsavers w Los Angeles — wrażenia!

Warto dodać jeszcze, że przy niemalże każdym obiekcie w USA jest sekcja z jedzeniem i alkoholem. Koncerty traktowane są jako wydarzenie służące do relaksu, odpoczynku i spędzenia czasu ze znajomymi. Większość ludzi z tego chętnie korzysta, a przed samym koncertem, zamiast spinać się kto jakie zajmie miejsce, odbywają się spotkania towarzyskie przy budkach i kasach w stylu przerwy między aktami w teatrze.

martin-gore-depeche-mode-santa-barbara-dj-event-soho-restaurant-104

Co do hal, które naprawdę robią wrażenie, to wspomnę raz jeszcze o Shoreline Amphitheatre w Mountain View – kultowe miejsce jeśli chodzi o koncerty, świetna akustyka, wspaniała atmosfera. Nawet te najdalsze bilety, które de facto zapewniają miejsca już poza amfiteatrem na trawie, są warte swojej ceny. Z innych lokalizacji to oczywiście Santa Barbara Bowl – obowiązkowy obiekt, a także inne sale w Las Vegas, gdyż są kameralne i jest szansa, że płyta nie będzie numerowana.

Czytaj: DJ Show Martin’a Gore z Depeche Mode w Santa Barbara

No cóż, po trasach w Europie, tęskni mi się za tym europejskim klimatem. Poza tym, zdając sobie sprawę z tych wszystkich obostrzeń, chyba już nikogo nie dziwi, dlaczego nie ma akcji koncertowych w USA?

_
Zobacz inne projekty Sylwii:
Projekt Ghost | Teledysk Route 66 | Blog JaiOn.pl

Przed trasą… zanim się zacznie.

Rozpoczynam nowy cykl na stronach MODE2Joy.pl w którym zajmiemy się tym wszystkim dookoła koncertów, co może Wam pomóc i przeszkodzić w bezproblemowym dotarciu, oczekiwaniu i… przetrwaniu, a czasami dotrwaniu. Opowiemy Wam o naszych doświadczeniach z koncertami dM. Pojawi się wiele nowych osób, na M2J, które opiszą Wam ze swojej perspektywy jak wyglądają koncerty. Jak koncert widzi fotograf, ochroniarz, jak przygotować się do wyjazdów, co warto zabrać, a co trzeba zostawić w domu.

Od razu na początku chciałbym podkreślić, że nie są to teksty dla starych wyjadaczy koncertowych, z którymi pewnie się spotkam gdzieś na trasie pod Dusseldorfem, albo Madrytem. To raczej zbiór porad dla tych, którzy wybierając się na koncerty zadają różne pytania na forach, FB, czy innych miejscach. Tym razem postaramy się na te pytania odpowiedzieć zanim padną.

Jeżeli ktoś z czytających chciałby się podzielić swoimi life-hackami, albo ma sprawdzone patenty, które pomogą innym – zapraszam. MODE2Joy i 101dM jest otwarte dla każdego, kto chce coś napisać.

Budowa Sceny, koncert w Warszawie 2001.09.02
Budowa Sceny, koncert w Warszawie 2001.09.02

Spróbujemy w tym cyklu przejść cały proces od ogłoszenia rozpiski z koncertami, aż do pierwszych dźwięków intra na najnowszej trasie. Z zakupem biletów już nie zdążymy, ale w tekstach z tego cyklu pojawią się kwestie bezpieczeństwa, aparatów, podróży, noclegów, co trzeba kupić przed wyjazdem w trasę. Sporo czasu poświęcimy również kwestii – czego nie brać, bo to tylko strata miejsca, czasu i źle wygląda i po co wyjść na janusza koncertowania. Teksty już się piszą, a cykl jest otwarty dla wszystkich z Was.

Depeche MODE // Irvine Meadows 1986
Depeche MODE // Irvine Meadows 1986

Podpowiemy kilka life-hacków koncertowych i czego się nie możecie robić na koncertach w USA (jeśli tam jedziecie), oraz na koncertach w Europie. Opowiemy co możecie robić, a za co ochrona Was ukarze. Cykl jest perespektywiczny, bo przed nami koncertowa zima 2017/2018. Koncertowo-depechowe szafiarki na pewno znajdą coś dla siebie, fani survivalu również. Ale najpierw zaczniemy dosyć egzotycznie od Ameryki Północnej, jej specyfiki koncertowej i czym się różni od tego jak my Europejczycy bawimy się na koncertach. Miłej lektury…

Boot z krokodyla na szpuli fryzjera.

Parę dni temu środowisko fanowskie przeszyła elektryzująca wiadomość o tym, że pewien fryzjer znalazł w pudle na buty… boota. Tylko mnie ta łamiąca wiadomość jakoś nie spięła pośladów, a i migotanie przedsionków mam na stałym poziomie. Ale dosyć tych wynurzeń kardiologiczno-proktologicznych przed nami oferta na stole…

Po przeczytaniu tego tekstu zostałem z uczuciem, że oto jesteśmy przedmiotem dobrze zaplanowanej lanserki na garbie bardziej znanych kolegów z osiedla. Cały tekst jest tak napisany, że wszystko się skupia wokół historii życia mistrza włosa, a nie nagrania. Użyte zwroty w prawie każdym akapicie zaczynają się zawsze od podkreślenia fryzjerskości znalazcy. A największym kwiatkiem jest tu drugi akapit:

Robin Neale – director of Russell Robin Hair Studio in River Street

Brakuje jeszcze tylko podania godzin otwarcia i informacji, że depilacje pleców w czwartki robimy za 50% ceny.

Żeby nie było, że się pastwię, to szacun dla Robina za zdolności marketingowe. Chłop wie, jak się wypromować, w tych czasach to bardzo ważne. A tekst który czytasz jest tylko potwierdzeniem tej tezy, że lanserka Robina się udała. No dobrze, ale co z tym nagraniem?

Composition Of Sound/depeche MODE w pierwszych 2 latach istnienia mieli coś na kształt rezydentury w The Crocs. Tzn. grali tam zawsze kiedy tylko była taka potrzeba ze strony klubu, a byli na miejscu. Chłopaki byli zakontraktowani na regularne granie w tym klubie.

Composition Of Sound / depeche MODE 1980-1981 (c) Deb Danahay
Composition Of Sound / depeche MODE 1980-1981 (c) Deb Danahay

Takie częste granie powinno skutkować tym, że nagrań z The Crocs powinno być jak wszów. Podobnie zresztą jeżeli chodzi o występy w The Bridgehouse – drugi kultowy klub w którym czwórka z Basildon była regularnym otwierającym koncerty większych ówcześnie gwiazd.

Tym czasem nagrań jest na prawdę nie wiele. Z The Crocs istnieją jedynie 2 zapisy:

  • 1981-04-11 RAYLEIGH The Crocs
  • 1981-06-27 RAYLEIGH The Crocs

Podobnie z The Bridgehouse:

  • 1980-10-30 LONDON The Bridgehouse
  • 1981-06-01 LONDON The Bridgehouse
  • 1982-02-27 LONDON The Bridgehouse

Poczytaj: Lista bootlegów by Więcor

Ten ostatni to był sekretny koncert zagrany pod zmienioną nazwą – MODEPECHE – dla ratowania przyjaciela – Terry’iego Murphy – którego klub popadał w tarapaty. Prawie 4 lata temu opisałem tę historię na stronach MODE2Joy.pl. Takich występów zespół miał wiele pod zmienioną nazwą. W 1980 i 1981 roku grali ich kilka. Zachował się jeden i można go znaleźć na sieci.

Jeżeli to cudem odnalezione nagranie na szpuli jest zapisem jednego z powyższych koncertów, to Robin-the-Fryzjer nie wzbogaci wylansuje się za bardzo na tym interesie.

Zespół w latach 1980-1982 wystąpił w The Crocs na pewno 13 razy. Być może były inne występy, ale nie ma po tym śladu.

Speak & Spell Tour
Speak & Spell Tour

Każdy z 11 brakujących koncertów w The Crocs byłby powodem do zachwytu, ale dla mnie osobiście tym świętym Graalem byłby ten ostatni z 24 stycznia 1982. Rozwiałby kilka niewiadomych, np czy depeche MODE jeszcze w 1982 grało setlistę ze Speak & Spell Tour, czy już nową pod promocję singla See You. Wg mnie 3 pierwsze koncerty z 1982 są mylnie przypisywane do trasy promującej ten singiel. Więcej o tych rozterkach piszę w tekście o początkach koncertowych zespołu.

Ostatni koncert w The Crocs jest ważniejszy dla mnie z innego powodu – był to pierwszy koncert z Alanem za sterami. Z tego względu jest to historyczny występ i jeżeli Robin-the-Fryzjer miałby go w swoich zbiorach to ukłonię się nisko i pokornym wzrokiem ukorzonego fana poproszę o kopię. Na to, że jest to jednak nieznane nagranie może świadczyć to zdanie:

Robin added: „This is a must for any true fan of the band and there is no copy of this original.

Potencjalna unikatowość tego nagrania jest jeszcze z jednego względu:

One evening during the band’s performance the DJ at Crocs recorded the band’s performance through a mixing desk and gave the reels to me.

Oznaczałoby to, że jest to najstarszy soundboard depeche MODE ever.

Poczytaj: Skąd się biorą Soundboardy.

Nie mniej ten tekst (po za lanserką) wygląda dla mnie na zaproszenie do ofertowania. Jeżeli tak jest, to może to oznaczać, że kilku fanów przy kasie udało się już do niego z walizką pieniędzy i nagranie zniknie w gronie zaufanego kręgu. Możliwe jest też, że zjawią się za jakiś czas smutni Panowie z Legacy Records z kwitami do podpisu i czekiem, a wyjdą ze skrzynią nagrań depeche MODE pod pachą. W kwitach będzie napisane, że jak Robinowi przyjedzie do głowy jeszcze raz taki numer, to oni mu pokażą jak wygląda teksańskie majtkowanie…

depeche MODE 1980-1981 (c) Deb Danahay
depeche MODE 1980-1981 (c) Deb Danahay

Jeżeli to on jest autorem fryzury Dave’a z tamtych czasów, to i ja się dołączę do tego. Jedyne co może go ratować, to potencjalny fakt wynalezienia tzw. lotniska, które w tamtym czasie jako pierwszy w zespole nosił Andy 😉

Jeżeli nabędą to nagranie Panowie z Legacy Records, to za jakiś czas możemy usłyszeć, po zremasterowaniu i dograniu publiki, o kolejnym wydawnictwie z zapowiadanego cyklu pereł z lamusa. Czas pokaże… Oby nagranie wypłynęło jak najszybciej…

Blog o depeche MODE, ich muzyce, koncertach, subkulturze, a wszystko subiektywnie i po mojemu.

%d bloggers like this: