Archiwum kategorii: U2
Wydawnictwo na które nikt nie czeka.
Zespół pospołu z wytwórnią postanowili wydać pozycję, która z wyjątkiem niewielkiej grupy zbieraczy plastiku, metalu i papieru z napisem depeche MODE jest nietrafiona niezależnie, do jakiej grupy docelowej nie próbowalibyśmy jej zaadresować. Z twarzy podobna do nikogo cytując klasyka.
Przejrzałem Wasze komentarze, oraz zebrałem trochę informacji, które już wypłynęły o tym wydawnictwie. Chciałbym też spojrzeć na MODE BOX jeszcze z jednej strony, bo częściowo grzech pierworodny tego wydawnictwa jest gdzieś w poprzedniej dekadzie.
To wydawnictwo nie jest:
- Dla „januszy depeszowania”, którym wystarczy playlista z kawałkami, które zyskały ich uznanie w telefonie. Nikt nie położy tysiąca gnoi na boxa w archaicznym formacie, gdy wiedza o zespole ogranicza się do zestawu utworów długości setlisty na koncercie i to też z uniesieniem brwi zainteresowania jedynie przy Enjoy The Silence i Just Can’t Get Enough. Przecież za te pieniądze to można mieć cały wózek sklepowy Taterki Strong. 😉
- To wydawnictwo nie jest dla hardkorów, który mają całą dyskografię, ze wszystkimi wersjami singli itp. Za każdy z tych kawałków zapłacili już po kilka lub kilkanaście razy. Takie zadanie — zajrzyj na swoją półkę z dyskografią i zobacz, ile razy w życiu zapłaciłeś lub zapłaciłaś już za Just Can’t Get Enough w postaci płyt, singli, składanek, koncertówek itp. wydawnictw… Zainteresowanie hardkorów zestawem kawałków, który po wyciśnięciu esencji mógłby zmieścić się jedynie na jednym placku będzie naprawdę trudne.
- To wydawnictwo nie jest na pewno wysoko na liście przeciętnych fanów, którzy podążają za zespołem od płyty do płyty, bo oni 14 placków na 18 pewnie już mają. Wydanie monety na ten zestaw nie jest priorytetem.
- Za to na pewno ten box jest dla wszystkich, którzy nie słuchają dM, ale mają w najbliższym kręgu fanów dM. Zakup tego boxa załatwia idealnie problem prezentów na święta, urodziny i inne rocznice. Tak tylko podpowiadam 😉
Żeby była jasność nie twierdzę, że ten box to będzie klapa. Z pewnością box kupi sporo ludzi, szczególnie że będzie to box limitowany, choć nie znanam poziomu limitowatość MODE. Pewnie i ja kiedyś kupię ten box, być może z drugiej ręki i jestem dziwnie spokojny, że nakład rozejdzie się bardzo sprawnie na całym świecie. Za jakiś czas może mieć on status równy japońskim X1 i X2, który poza tym, że jest specyficzną kompilacją, to nie wnosi poznawczo za wiele, ale jest unikatowy z powodu upadłej wytwórni, podejścia do wydawania kompilacji i to bije cenę. Albo był jeszcze parę lat temu.
MODE BOX ma jeszcze jeden problem, na który trzeba spojrzeć trochę z wyższej perspektywy. Nie neguję kompletnie sensowności powstania takiego wydawnictwa ale uważam, że powszechny kanał sprzedaży jest kompletnie przestrzelony. Tego typu wydawnictwo nigdy nie powinno trafić do tak szerokiej dystrybucji, zawartość powinna być też inna i powinno być zaoferowane tylko specyficznej grupie ludzi.
Cofnijmy się zatem do roku 2002 — w tym roku w świecie depeche MODE nie wydarzyło się za wiele. Za to coś się skończyło. Wychodzi ostatni BONG — numer 52. Tym samym zespół zamyka fanklubową część swojej działalności i zrywa instytucjonalną relację z wieloma fanami na świecie. Z dawnej świetności zostało już tylko dogorywające forum przy oficjalnej stronie. Zarówno U2, Metallica, Rammstein, jak i parę innych zespołów utrzymują specjalne relacje fanami. Fani przez stronę mogą się zapisać do fanklubu i mogą być członkiem fanklubu bez żadnych kosztów, otrzymując dostęp do podstawowego pakietu, przywilejów i informacji. Można również wykupić dostęp płatny do treści i wydawnictw, do których przeciętni śmiertelnicy nie mają dostępu. Tak właśnie robią wspomniane zespoły.
MODE BOX, to idealne wydawnictwo fanklubowe skierowane do ścisłego grona, które płacąc za członkostwo w fanklubie otrzymują z tego tytułu gratyfikacje w postaci np. wcześniejszego dostępu do biletów na koncerty. Dzięki temu np. na koncertach U2 nie ma plagi naszych czasów, czyli biletów kategorii Early Entrance. Do tego co roku wydawane są w limitowanym nakładzie płyty z koncertami, rarytasami, demami, niepublikowanymi wersjami. Pozycje, które nigdy nie będą w orbicie zainteresowań ludzi, których fascynacja zespołem kończy się na playliście w telefonie. Za to fani zrzeszeni w oficjalnym fanklubie przyjmują vinyle i CD z otwartymi rękami.
Przykłady z obozu U2. Nie musicie lubić tego zespołu, ale warto docenić fakt tego typu specjalnych pozycji dla fanów:
- U2 Duals z 2011 – kompilacja starych i nowych duetów zespołu z innymi artystami.
- U2 Medium, Rare & Remastered z 2009 – zbiór niepublikowanych, alternatywnych, odświeżonych, nieznanych wersji. Idealnie pasuje do MODE BOX, całość tylko na dwóch płytach.
- U2 Live Songs of iNNOCENCE + eXPERIENCE z 2019 – kompilacja kawałków na żywo z dwóch tras koncertowych. Taka koncertówka tylko dla najbardziej zagorzałych fanów.
Napisałem, że MODE BOX to idealne wydawnictwo fanklubowe, ale nie w takiej postaci. Ograniczenie się do 4 płyt z literami M.O.D.E., książki i fikuśnego opakowania załatwiłoby sprawę. Oczywiście mogłaby się pojawić opcja wydania z pełną dyskografią, jako kod do pociągnięcia plików z serwerów Legacy Rec. Zakładając, że MODE BOX to limitowana pozycja, a fanów depeche MODE, zainteresowanych nabyciem na całym świecie może być podobna liczba, albo większa, to mimo moich krytycznych uwag każdy z nich spokojnie znajdzie swoje miejsce na półce z innymi suwenirami pod szyldem depeche MODE.
Nie mniej nie trafi on do całej masy ludzi, którzy kupiliby go będąc członkami oficjalnego fanklubu. Czy to w abonamencie płaconym co roku, czy też potem w fanklubowym sklepie. Największe audytorium będzie mieć użytek z MODE BOX w serwisach streamingowych typu iTunes lub Tidal, o ile się pojawią 4 ostatnie placki. Dobra dosyć tych wywodów, teraz trochę o tym, co faktycznie jest w tym wydawnictwie wartego uwagi.
Czarne pudełko nie zasługuje na całkowite potępienie, ponieważ są tam bardzo ciekawe pozycje, nieosiągalne na współczesnych wydawnictwach. Co więcej, ktoś, kto podjąłby się zakupienia tego wszystkich na rynku wtórnym w oryginalnych wydawnictwach, na których są poszczególne kawałki, żeby mieć wszystkie „rarytasy” lub rarytasy musiałby wydać znakomicie więcej. Wiele pozycji osiąga obecnie konkretne stawki wyrażone w jednostkach na eBay.
14 albumów
- Płyty od Speak & Spell do Excitera, to są remastery wydane pierwotnie w 2006 roku.
- Największe zastrzeżenie jest do Playing The Angel, ponieważ jest to tak samo skopana wersja w masteringu, jak ta wydana w 2005 roku. Nie pokuszono się nawet o wydanie na CD wersji z vinyla lub bluspec.
- Pozostałe placki to są regularne wydawnictwa w wersjach znanych z regularnych wydawnictw z lat 2009-2017.
CD 1-10: 2006/7 DDP files. CD 11-14: existing masters. CD 15-18: various sources, mostly me pulling from master tapes (not recycling existing masters). Nothing was specifically „remastered” again. Be sure to note some highlights: Dressed In Black (Record Mirror), Flexi-Pop, etc. https://t.co/2Eg2QWcAA1
— Daniel Barassi (@bratmix) October 15, 2019
M.O.D.E.
- CD1 – 1981 – 1985
- Sometimes I Wish I Was Dead (Flexi Disc) – po raz pierwszy w historii wydany na CD – kawałek w tej wersji nie trafił na debiut brytyjski, a wersja amerykańska i wersja ze składanek jest nieco inna.
- CD2 – 1986 – 1990
- Dressed In Black (Record Mirror Version) – wczesna wersja tego numeru, coś jak Fly On The Windscreen vs Fly On The Windscreen – Final.
Record Mirror Version. An early version of the song. Came out only on a magazine 7″ in 1986. This is from the master tape (and I didn’t fade it out – sssh). 😁 https://t.co/mR8tpQadC5
— Daniel Barassi (@bratmix) October 15, 2019
- CD3 – 1993 – 2005
- Death’s Door (OST Until The End Of The World) – numer w wersji Martina, w tej wersji pojawił się jedynie na soundtracku z 1991 jako część ścieżki dźwiękowej do filmu Wima Wendersa
- Death’s Door (Jazz Mix) – numer w wersji Alana wydany na singlu Condemantion
- Easy Tiger (Full Version) – na płycie Exciter jest jedynie ogryzek tego kawałka. Pełna wersja wyszła jedynie na singlu Dream On.
- CD4 – 2006 – 2017
- Oh Well (Edit from 7″) – wersja nie jest jakoś bardzo unikatowa, choć tylko na singlach lub na limitowanych boxach. Dla niektórych może robić za zapychacz.
- Heroes (Highline Sessions) – numer z sesji zaśpiewany na żywo, choć ja bym oczekiwał wydania oryginalnej, studyjnej wersji zespołu. Cały występ z sesji Highline aż prosi się, żeby był wydany jako oddzielna pozycja z własną okładką, jako dodatek do jakiegoś innego boxa np. wideo z Berlina 2018 lub na fanklubowej kompilacji z innymi numerami nagrywanymi w ten sposób robionymi przez zespół w latach 2005 – 2017.
I’ve been working on this since January. It was finally announced today. Depeche Mode – „MODE”. Now I can box up the CD-Rs, and await more vinyl test pressings. #Archivist pic.twitter.com/jYuFbjHJNn
— Daniel Barassi (@bratmix) October 15, 2019
Należy docenić fakt, że po latach posuchy dzieje się coś na rynku wydawniczym depeche MODE, poza zestawem standardowym w postaci albumów, singli, koncertówki na wideo i okazjonalnej kompilacji co parę lat w klasycznym rozumieniu. Boxy z singlami wydawane na vinylach, omawiana w tym tekście kompilacja, być może musimy przejść i tę fazę, aby w końcu doczekać się wydawnictw naprawdę wyczekiwanych zarówno z oficjalnego katalogu, jak i Hamburg 84, czy upragnione wydanie koncertu z trasy World Violation. Niestety znowu można napisać Sony robisz to źle…
Oby się nie okazało, że naprawdę srogie rarytasy pojawią się dopiero jako polisa emerytalna wdów, które będą potrzebowały kolejne jednostki na dostatnie życie w domowym zaciszu z nowym narzeczonym.
Wiele szumu o nic, czyli co tak na prawdę powiedział Anton.
Końcówka mijającego tygodnia to wieść, jakoby wydanie wideo koncertowego z Berlina z lipca ubiegłego roku miałoby zostać przeniesione na 2020. Niezbite dowody zostały zaprezentowane na załączonym wideo, które jako pierwsze ukazało się na stronie u2tour.de
Całe zamieszanie jakoś idealnie przypomina mi stary kawał czasów z komuny:
* Czy to prawda, że w Moskwie na Placu Czerwonym rozdają rowery?
* Tak to prawda z tym, że nie rozdają, a kradną, nie na Placu Czerownym, a na Placu Maneżowym. Po za tym wszystko się zgadza.
Tak mniej więcej wyglądają sprawy z tą wiadomością. Ktoś coś niedosłyszał, nie dorozumiał, a potem już kulka poleciała. Dziękuję czujnym fanom, którzy zachowali proletariacką czujność i natychmiast podesłali mi gorącego newsa. Nie mniej, kiedy zacząłem czytać i sprawdzać wiadomość u źródła okazało się, że sprawy mają się zgoła inaczej, niż to przedstawiane jest w nadesłanych linkach i wklejkach.
Zacznijmy jednak od początku. W podsumowaniu roku pisałem, że Anton pracuje nad dokumentem koncertowym, który miałby być wydany na wiosnę tego roku. Napisałem również, że na 2020 planowana jest kolejna książka z fotografiami depeche MODE. Skąd ta informacja się pojawiła? No właśnie z tego spotkania, na którym brał udział również Daniel Miller, jako jeden z panelistów wystawy retrospektywnej Antona w Niemczech.
Na tym spotkaniu Anton został zapytany m.in. o koncertówkę U2 z trasy Joshua Tree 2017. Fani przetłumaczyli tylko odpowiedź Antona i zinterpretowali ją błędnie. Cały problem polega na tym, że kluczem do właściwego zrozumienia odpowiedzi Antona jest przede wszystkim przytoczenie ze zrozumieniem pytania fanki, jakie padło z sali.
W tym pytaniu nie ma śladu o wideo koncertowym depeche MODE. Jest jedynie pytanie o wideo od U2 i książkę o depeche MODE. Zgodnie z prawdą Anton odpowiedział, że wideo U2 będzie w 2019, a książka depeche MODE będzie w 2020. Dodatkowe pytanie dopełniające dotyczy U2, a nie koncertu depeche MODE. Anton precyzuje, że będzie to dokument koncertowy z materiałem z koncertu (w Meksyku — to już mój dopisek) i zza kulis. O wydaniu koncertu depeche MODE pisałem Wam parę miesięcy temu. Poza te wieści niestety nic nie wiadomo.
Póki co puchy na linii depeche MODE / wytwórnia — fani. Dla tych z Was, którzy chcą sobie sprawdzić swój angielski i nie wierzą mi, poniżej wypowiedź w oryginale.
https://www.instagram.com/p/Butz8TuAWBD/?utm_source=ig_embed&utm_campaign=embed_video_watch_again
W 2017 miałem okazję zrobić sobie przerwę w Global Spirit Tour i uczestniczyłem w koncercie U2 w ramach trasy Joshua Tree 2017 w Berlinie. O otoczce tego koncertu napisałem specjalny wpis o fanach U2.
Trzy książki
Ostatnimi czasy pojawiło się na rynku całkiem sporo książek podsumowujących okresy działalności ludzi, instytucji, projektów… To nic niespotykanego, że na zakończenie pewnych etapów zespoły, właściciele wytwórni, czy firm wydają albumy spinające klamrą pewien dorobek swojego życia.
Nieczęsto się jednak zdarza, że na rynku ukazują się wydawnictwa dopełniające się i opowiadające sporą część historii muzyki rozrywkowej z co najmniej dwóch – trzech punktów procesu twórczego, którego centrum jest zespół muzyczny.
Lubię takie pozycje, które są nieoczywiste i rzucają trochę inne światło na świat, który już znamy. Być może nie zmieniają go zasadniczo, ale na pewno uzupełniają to, co już wiem (albo nie wiem).
Nie są to jednak kolejne historie o genialnych producentach, objawieniu z nieba muzyków, ale skupienie się na pozostawionych z boku w procesie twórczym: fotografach muzycznych, grafikach okładek płyt i projektantach (twórcach) scen tras koncertowych.
Jakiś już czas temu ukazały się trzy książki – ’Pop’ – album podsumowujący dotychczasową karierę Briana Griffina, chwilę potem ukazał się album ’Mute A Visual Document From 1978 -> Tomorrow’. Ostatnią pozycją jest: ’30 years StageCo – From Werchter to The World’. Dwie pierwsze książki, to podsumowanie 40 lat twórczości artystycznej i wydawniczej Briana Griffina i Daniela Millera. Ostatni album, to podsumowanie 30 lat działalności firmy, która jak żadna wywarała ogromny wpływ na to, jak obecnie produkowane są festiwale i koncerty, oraz jak przezwyciężane są ograniczenia artystyczne dzięki technice i architekturze.
Brian Griffin jest artystą, który bardziej znany jest ze swoich fotografii na okładkach artystów, niż ze swojego nazwiska. Jednym z najistotniejszych początków w jego karierze było właśnie poznanie Daniela Millera właściciela wytwórni Mute Records, a następnie nawiązanie współpracy z debiutującym zespołem – depeche MODE.
POP i MUTE
’Pop’ i 'Mute’, to antologie fotografii, designu, typografii, technik graficznych, a przede wszystkim antologie poszczególnych dekad opowiedziane okładkami płyt. Obie książki, to zapis procesu twórczego, ciągu technologicznego twórców zdjęć oraz grafików pracujących nad okładkami albumów.
Kiedy zespół / arysta pracuje w studio i tworzenie muzyki dzieje się w najlepsze… Gdzieś w drugiej połowie prac studyjnych, kiedy kształt albumu już się krystalizuje w innym miejscu miasta, świata rozbrzmiewa telefon w domach lub gabinetach dwóch osób:
- Fotografa, który ma zrobić zdjęcie okładkowe oraz przygotować sesję zdjęciową pod potrzeby książeczki płyt CD i winyli.
- Drugi telefon, który dzwoni, to ten do grafika, który dostaje za zadanie dobór kolorów okładki, typografii (jaka czcionka – krój, wielkość, typ, światło), technika wykonania okładki.
Na zdjęciach dołączonych do książki o MUTE doskonale widać proces twórczy, począwszy od szkiców na kalce technicznej, przez pierwsze testy proponowanych czcionek, szaty graficznej, po dobór kolorów każdego z elementów składowych grafiki.
Zdjęcia zamieszczone w książce obrazują proces twórczy od pomysłu do finalnego projektu okładki w postaci tzw. proofu, czyli odbitki próbnej symulującej finalny wydruk.
Album ’POP’ również odsłania styl pracy i myślenia fotografa. Dobór oświetlenia, technik wyrazu artystycznego, które w danym czasie były osiągalne. Przy pracy nad zdjęciami okładkowymi zawsze powstaje kilka wersji zdjęć, bardzo często wizje artystów się ścierają. Na koniec, kiedy dochodzi do wyboru konkretnej fotografii każdy może mieć swojego faworyta. W przypadku Briana Griffina do historii przeszły jego prace nad sześcioma okładkami płyt depeche MODE. Choć tak na prawdę najbardziej ikoniczna to ta z A Broken Frame.
Najsłynniejsza, ikoniczna okładka w dorobku artysty.
– Wydaje mi się, że to jedno z dwóch najsłynniejszych kolorowych zdjęć na świecie. Jednym jest słynny portret Afganki autorstwa Steve’a McCurry’ego, a drugim moja fotografia wieśniaczki.
Powiedział swego czasu Brian Griffin. Co ciekawe zdjęcie które przepadło – Broken Frame 2 – a było faworytem fotografa, było bardziej dosłowne i idealnie korespondowało z tytułem płyty. Zespół zdecydował jednak, że wersja alegoryczna to lepszy pomysł. Dzięki temu zdjęcie okładkowe stało się – wg magazynu Life – zdjęciem lat 80. W albumie 'Pop’ fotograf poświecił tej kwestii znaczącą część swoich wspomnień.
Myślę, że nie ma to znaczenia, która wersja by wygrała. Kompozycja, światło i pomysł ustawia obie fotografie bardzo wysoko. Zdjęcie okładkowe A Broken Frame było na tyle wymowne i inspirujące, że Kate Bush w połowie lat 80. zatrudniła Briana Griffina, aby odtworzył tę sesję i stworzył nową wersję okładki lat 80.
’30 years StageCo – From Werchter to The World’
Artyści powinni odważyć się marzyć. My identyfikujemy ich marzenia i pomagamy im je zrealizować.
Hedwig De Meyer – założyciel StageCo.
Książką, która najdłużej przeleżała i czekała na dogodny moment jest retrospektywny album z 2015 o firmie od scen.
O firmie StageCo pisałem już Wam kilka razy w 2012 i w 2014. Czytelnikom MODE2Joy powinna być więc znana ta firma doskonale. Firma ta ustanowiła standard rynkowy w kategorii budowy scen. Paradoks polega na tym, że depeche MODE są ich jednym z najwierniejszych uczniów w zakresie wykorzystania scen na koncertach od 1985, kiedy to po raz pierwszy wsystąpili na ich scenie podczas festiwalu w Werchter. Są wierni temu standardowi do dziś, w czasach, gdy technika sceniczna rozwinęł się kosmicznie i powstały takie sceny, jak The Claw – U2. Przez te wszystkie lata zespół wykorzystywał ten sam schemat i standard sceny. Również w 1993 roku. Mimo, że scena była i jest podziwiana do tej pory, to tak naprawdę rozmiary sceny w 1993 i w 2017 są dokładnie takie same. Różnica jest taka, że na obecnie wykorzystywanej konstrukcji jest mniej gratów. Scena jest mniej napakowana. Wymiary są te same. Samo StageCo tworzy o wiele bardziej zaawansowane konstrukcje i bardzo mocno wychodzi poza standard… swój standard.
Ciekawostką – i zaskoczeniem – letniej trasy 2017 niech będzie fakt, że depeche MODE i Guns’n’Roses współdzielili jedną scenę na kilku koncertach. Ta sama konstrukcja była wykorzystana m.in. w Londynie, Paryżu i plus kilka innych lokalizacjach. Jak się popatrzy na wygląd obu scen, to trudno nie mieć tego typu skojarzeń. Więcej szczegółów możecie wyczystać w kwartalniku StageCo, gdzie podsumowują trzy miesiące 2017 z życia koncertowego firmy pisząc m.in. o depeche MODE:
Książka o 30-leciu StageCo opowiada o początkach koncertowania plenerowego od Beatlesów i Elvisa aż po letnie koncerty w 2015. Konkluzja książki jest jasna. Tak na dobrą sprawę nic się nie zmieniło – wtedy i teraz. Zespoły wypluwają serce na scenie, fani odpływają zakrzykując siebie na wzajem. A wszyscy i zespół, i fani mają z tego okrutną przyjemność. Coż można dodać więcej… jest tylko więcej, bardziej, okazalej.
Każda z tych książek to próba uchwycenia procesu twórczego i uratowanie od zapomnienia materiałów, które przeważnie w procesie twórczym używa się i wyrzuca na zakończenie. Próbne odbitki, notatki, poprawki, zmiany oddają ewolucję okładek płyt zespołów skupionych wokół MUTE Records i artystów, którzy zatrudniali Briana Griffina, czy wynajmowali budowniczych scen. Nie wiele jest zespołów, którzy na cześć swojej sceny wdają album, jak to zrobiło U2 w 2011.
Pamiątka czasu i pracy wielu pomijanych i zapomnianych ludzi, którzy dokładali swój fragment do sukcesu komercyjnego artystów. Stara zasada mówi „Nikt Cię tak nie pochwali, jak Ty sam.”
Inaczej
Oprócz tego, że jestem fanem depeche MODE od lat, to również bardzo lubię chodzić na koncerty jako takie. Lubię uczestniczyć w koncertach, zaglądać za kurtynę i podglądać pracę ludzi bez których koncerty nigdy by się nie odbyły, czyli ekipy technicznej.
Również przez lata jeżdżenia na koncerty depeche MODE obok tego, że uczestniczę w wydarzeniu artystycznym, to wyjazdy stały się też okazją do wspólnego spędzenia czasu z wieloma znajomymi ludźmi z Polski i innych krajów. Muszę się przyznać, że czasami koncert stawał się jednie pretekstem do kolejnej, wspólnej, męskiej wyprawy, albo wybór na konkretną lokalizację padał tylko dlatego, że w tym mieście nie byliśmy jeszcze i nie zwiedziliśmy go.
Rytuały, sposoby współpracy, relacje między fanami depeche MODE są mi na tyle już znane, że przyjmuję je jako oczywistość i czasami zapominam, że na koncertach innych zespołów może być trochę inaczej, niż przed i na koncercie mojej ulubionej kapeli. Lubię też podglądać jak zachowują się fani i ekipy koncertowe innych zespołów. Ostatnio ciekawą obserwacją jest też podglądanie pracy firm organizujących koncerty i jak różnie potrafią traktować ludzi, mieć inną politykę sprzedaży biletów w zależności od kraju, zespołu dla którego robią koncert. Dziś częściowo właśnie będzie o tym.
Parę dni temu mój wpis na FB, jako zapowiedź tego tekstu narobił trochę zamieszania, ale to był taki celowy kijek w małe mrowisko. Myślę, że z tekstu wyjdzie, że nie chciałem nikogo urazić, ani wywyższyć. Po prostu chciałem Wam pokazać, że czasami można inaczej…
Berlin 2017.07.11 | Koncert U2
Do Berlina przyjechaliśmy 11 lipca wieczorem. W hotelu stwierdziliśmy, że zamiast patrzeć się na siebie, może warto ruszyć w miasto. Tak się złożyło, że wyprawa na mieście skończyła się pod Stadionem Olimpijskim w okolicach 23:00.
Obiekt był już szczelnie pilnowany przez ochronę wynajętą przez Live Nation, a na płycie przed głównym wejściem piknikowała całkiem spora grupa fanów. Było to do przewidzenia, że tak będzie skoro mijając parking przed stadionem było widać całkiem sporą liczbę kamperów i zwykłych osobówek z całej Europy.
Po wykonaniu kilku standardowych samojebek podeszliśmy do ekipy z pytaniem „a za czym ta kolejka?” Jak usłyszeliśmy od fana po angielsku z wyraźnym włoskim akcentem jest to komitet kolejkowy i oni mają listę. Jeżeli jesteśmy zainteresowani możemy się na nią wpisać. W zamian otrzymamy numerek kolejkowy i musimy przestrzegać kilku reguł.
Nagrodą ma być wejście grupy fanów wcześniej na stadion. Usłyszeliśmy ze wszystko jest uzgodnione z ochroną. Reguły wyglądały następująco:
1. Otrzymany numerek uprawnia do przebywania w kolejce. Tylko osoby z numerkami mają prawo przebywać w tej kolejce. Kombinujesz, wciągasz swoich znajomych, nie pilnujesz porządku wypadasz. Jeżeli tego nie rozumiesz ochrona wytłumaczy Ci to w drodze do ogólnej kolejki.
2. Możesz w każdej chwili opuścić kolejkę, ale musisz zjawić się pod stadionem jutro o godzinie 7:00 i ustawić się wg numeracji w kolejce. Tam nastąpi pierwsze tego dnia sprawdzenie listy kolejkowej. Jeżeli nie zjawisz się o podanej godzinie zostaniesz skreśleni z listy.
Berlin 2017.07.12 | Dzień koncertu U2.
Zgodnie z ustaleniami byliśmy pod stadionem o uzgodnionej godzinie. Oczom naszym ukazała się długa na 200+ osób kolejka. Po sprawdzeniu i potwierdzeniu każdej z osób. Zostaliśmy zaprowadzeni przez komitet kolejkowy i ochronę Live Nation do bocznego wejścia Stadionu, gdzie kazano nam się ustawić we wcześniej przygotowanym korytarzu. Obsługa przekazała nam kolejną regułę:
3. Każdy fan otrzyma opaskę od ochrony Live Nation, która będzie poświadczała, że ma prawo być wpuszczony na stadion na 30 min przez otwarciem bram głównych. Opaska i numerek poświadczają o prawie do przebywania w tej kolejce. Kombinujesz, wciągasz swoich znajomych, nie pilnujesz porządku wypadasz. Jeżeli tego nie rozumiesz ochrona wytłumaczy Ci to w drodze do kolejki ogólnej.
Między godziną 8 a 9 miała być ponownie sprawdzona lista obecności przez komitet kolejkowy, wsparty przez ochronę koncertu. W czasie tego sprawdzania otrzymaliśmy opaski od Live Nation, wraz z kolejnym potwierdzeniem naszego prawa do przebywania w grupie 300 osób.
Usłyszeliśmy, że po otrzymaniu opasek i sprawdzeniu listy jesteśmy wolni. Ten czas jest dla nas i nie musimy stać w kolejce. Jeżeli potrzebujemy, to możemy jechać do hotelu, domu, zjeść, albo cokolwiek innego. Najważniejsze, żebyśmy byli o 14:00 pod stadionem.
O 14:00 miała być sprawdzona po raz ostatni lista, ale ze względu na deszcz ten pomysł zaniechano. Nie mniej ludzie znali się już z widzenia na tyle (a nawet zawiązały się liczne znajomości), że ludzie bardzo dobrze wiedzieli kto, gdzie stał. Gdyby były jakieś problemy, to ochrona wiedziała co robić.
Ok 16:00 zostaliśmy wpuszczeni na teren stadionu. Oczywiście wcześniej nas gruntownie sprawdzono. Wszyscy karnie przewędrowaliśmy do podcieni stadionu z boku głównego wyjścia. Nadal każdy pilnował i honorował numeracji. Zdarzyło się tak, że fanka z Japonii została zawrócona z powodu zbyt dużej torby i musiała oddać ją do depozytu. Gdy staliśmy już w podcieniu stadionu sprawnie została przepuszczona i doprowadzona do swojego miejsca w kolejce.
U bramy stadionu staliśmy jakieś 30 minut odgrodzeni jedynie cienką taśmą foliową. W oddali było widać moknących fanów czekających przed bramą główną. W pewnym momencie Szef ochrony wyjaśnił nam sprawę jasno:
4. To, czy zostaniemy wpuszczeni do środka zależy od naszej kooperacji. Nie naciskamy na taśmę, nie przerywamy jej. Nie robimy głupich akcji. Jeżeli ktoś z fanów zacznie fikać cała umowa na wcześniejsze wejście traci rację bytu i wszyscy wracamy do ogólnej kolejki, która mokła w najlepsze przed olimpijskimi kołami.
Nim wybiła 17:00 byliśmy już pod barierkami otaczającymi scenę i drzewo Jozuego, które było wybiegiem dla zespołu. Ochrona podeszła do każdej osoby stojącej przy barierkach oklejając ją dodatkową zieloną opaską. Chyba otrzymali ją też inni przebywający w FOS, ale tego nie jestem pewien.
Teraz czekaliśmy już tylko na resztę fanów, którzy ruszyli spod olimpijskich kół, a potem tylko kilka godzin w deszczu i koncert…
Na tym właściwie mógłbym skończyć tę historię, gdyby nie to, że ona doskonale pokazuje, że można traktować siebie na wzajem z szacunkiem, można nie traktować czekających ludzi jak stado bezrozumnych gnomów. Można się po prostu chcieć i umieć się dogadać.
Po za tym, jak widać nie wszędzie trzeba doić ludzi za prawo do wcześniejszego wejścia. U2 jest jednym z niewielu zespołów, który nie pozwala na istnienie takiej kuriozalnej formy, jak bilety Early Entrance. Co prawda istnieje coś takiego jak Red Zone i ktoś kto, płacąc więcej, kupuje bilety w tej kategorii dostaje się do wydzielonego sektora przy barierkach (wybiegu). Nie mniej nie oznacza to, że Ci ludzie wchodzą szybciej, albo mają jakieś przywileje. Za to dostają eskortę stewardów, są traktowani z szacunkiem, ponieważ płacąc więcej, część pieniędzy przekazują na walkę z AIDS. Cały Red Zone został wprowadzony zwartą grupą długo po tym, jak my staliśmy już przy naszych barierkach.
Po za tym fascynujące było obserwowania ludzi w kolejce pod stadionem, jak współpracują ze sobą i szanują siebie i reguły. Nie było wciągania znajomków, blokowania miejsc pod wirtualnych kolegów, którzy na pewno przyjdą za 3 godziny. Nikt na nikogo nie warczał, że wyszedł z kolejki i wrócił za godzinę. Ponieważ nikt nikogo nie trzyma na siłę, więc można spokojnie iść i załatwić swoje sprawy, po to są w końcu numerki. Ochrona honorowała uzgodnienia i jedynie asystowała przy samoorganizacji fanów.
Czy coś takiego mogło by być w Polsce np na koncercie depeche MODE? Śmiem wątpić. Tak długo jak jest kategoria EE na pewno nie (a i w ramach kategorii EE nie jestem takim optymistą). Oczywiście elementy z powyższej historii można by zastosować, pod warunkiem, że fani między sobą będą się również traktować partnersko.
A już tak na marginesie wyobrażacie sobie, że pod halą przed koncertem depeche MODE np w Łodzi Czech z Niemcem organizują i pilnują kolejki z numerkami ponieważ mają umowę z polskim oddziałem Live Nation?… no właśnie…
Bilety to jedno i ich sprzedaż, ale kultura i komunikacja organizatora koncertu z fanami i fanów ze sobą, to zupełnie inna część tej samej układanki. Czasami wystarczy nie mieć siebie w d…pie i nie traktować jak potencjalnych wrogów.
Jak się nagrywa płytę – poradnik dla początkujących na przykładzie dM
Nie będzie to recepta na nagranie muzyki, nie będzie to też nic, co odkryłoby nieznane zakamarki tworzenia muzyki w studio. Pomyśleliśmy, że zanim wyjdzie płyta spróbujemy opisać kto jest kim w całym procesie produkcji płyty. Od pomysłu po uszy słuchacza. Przegrzebaliśmy zakamarki swoich półek, szafek, dysków twardych, aby wygrzebać przykłady, które pomaga zobrazować całość w sposób możliwie najbliższy prawdziwemu procesowi nagrywania płyty.
Często dostajecie do ręki krążek Waszego ulubieńca i zaczynacie złorzeczyć na producenta, inżyniera dźwięku, kompozytora, wykonawcę, pana od masteringu i wszystkich świętych odpowiedzialnych za produkt finalny, który trzymacie w ręku, bo album nie przypadł Wam do gustu. Tylko dlaczego? Kto jest temu winien i gdzie spaprano robotę. Czasami czytając opinie mamy wrażenie, że mylicie pojęcia albo funkcje ludzi pracujących przy płycie.
Dlatego zachęcamy Was do przeczytania tego tekstu zanim zdecydujecie się kogo powiesić i konkretnie za co, bo jak mówi stare przysłowie: Cygan zawinił, a Kowala powiesili. Pora wskazać konkretnie ‚who is who’, za co odpowiada i jak powstaje płyta. Wszystko oczywiście na przykładach z depeche MODE wziętych. Zawodowcy mogą sobie darować, bo oni nie znajdą tu nic nowego.
Marini & Jari.
Wszystko zaczyna się w głowie…
Tak, wszystko zaczyna się w głowie i de facto w tej głowie też kończy, bo nasz system dźwięko-lokacyjny* umiejscowiony jest właśnie tam. Pora prześledzić proces przejścia muzyki z jednej głowy do drugiej, z głowy artysty do głowy jego słuchacza, odbiorcy, fana… nazwijmy to jakkolwiek. Ten tekst będzie właśnie o podróży czegoś, co na początku jest tylko myślą i na końcu też staje się myślą. Tym momentem, kiedy muzyka włada naszym ciałem, umysłem… naszym życiem.
Pomysł, dźwięk czy melodia krążąca w głowie, czasem słowo, zdanie, myśl są zaczątkami nowego utworu. Nie ma na to reguły, jedne zespoły przychodzą do studia z tekstem, do którego pisana jest muzyka. Inne zaczynają od melodii, która potem dostaje swój tekst. I co ciekawe, czasem jest to kolektywne pisanie (depeche MODE dziś), czasem autorskie (depeche MODE kiedyś), a czasem wręcz despotyczna aktywność vide ’Pink Floyd to ja’ (sir. Roger Watters).
Demo
No właśnie, to jest ten początek wszystkiego. Bez tego ani rusz. I co ciekawe, już na tym etapie dzieją się rzeczy ciekawe, bo o ile jest to demo autorskie to raczej stanowi ono bazę konkretnego utworu, który potem jest szlifowany. Natomiast w przypadku zespołów często odbywa się coś takiego jak jam-session gdzie rejestrowane są kilometry taśmy – o przepraszam – gigabajty dysków, a potem z tej, często kakofonii dźwiękowej, wykrajane są fragmenty, nad którymi warto się pochylić dalej. Jakby tego było mało czasem w takim jam-session można zarejestrować kilka dem jednego utworu (wersja wolna, szybka, w stylu blues, rockowa, popowa, słodko-pierdząca itp. itd.). Takim świetnym przykładem jest np. ’To Have And To Hold’, gdzie panowie Gore i Wilder nie mogli przystać na jedną tylko wersję tego samego utworu.
Przy tym utworze już na etapie dema zapadła decyzja o pójściu dwoma ścieżkami. Jak widać kompozytor w zespole może być jeden, może być ich kilku. Można tak przekształcić oryginał, aby w ogóle nie przypominał dema. Celowo nie zajmujemy się artystami biorącymi nagrania z tzw. publishingu, czyli bazy gotowych nagranych utworów 'do wykorzystania’ – to jakby osobna kategoria w dziedzinie nagrywania albumów i tyczy się raczej artystów niekomponujących i tych z gatunku bycia 'produktem rynkowym’ sensu stricte, których istnienie na rynku definiują zazwyczaj tylko wskaźniki sprzedaży i liczba piszczących fanek.
Aby jeszcze bardziej skomplikować temat to napiszemy, że czasem katowanie jednego utworu na wszelkie sposoby kończy się tym, że powstaje zupełnie nowy utwór, którego pierwotnie nikt nie zamierzał nawet napisać. Więcej… pomysł na jeden utwór sprawia, że kawałek rozjeżdża się w dwie strony dając plon w postaci zupełnie nowych utworów np.:
- U2 na sesji Achtung Baby:
- Mysterious Ways w One,
- depeche MODE podczas nagrywania Black Celebration
- Stripped w Breathing in Fumes,
- Black Celebration w But Not Tonight i w Black Day.
Ot przewrotność losu. Może też stać się jeszcze inaczej. Muzyka zostaje, ale autor wchodzi do studia z demem z jakimś tekstem, wychodzi z innym. Czasem nieznacznie zmienionym, a czasami kompletnie nowym.
A czasami zmiany są takie, że powstają dwa bliźniacze kawałki jak np Vertigo i Native Son w wykonaniu U2. Jak widać zagadnienie dema ma wiele aspektów i sam ten proces często jest najciekawszą częścią całego procesu twórczego.
Kiedy już mamy takie, czy inne demo, zespół siada kolektywnie i decyduje: ta piosenka będzie wolna, smutna, w tonacji e-moll, tamta będzie szybka z mocnym beatem itp. itd. Wreszcie po kilku tygodniach takiego grania, nagrywania, odsłuchiwania i debatowania zespół staje przed drzwiami studio muzycznego z nośnikiem zawierającym np. 17 utworów, z których powstanie wymarzona i wyśniona płyta.
Studio
Hmmm… studio. No właśnie, kiedyś to było takie proste zdefiniować to pojęcie. Wiadomo było, że to taki budynek z kilkoma pomieszczeniami, w tym osobnym dla wokalisty, reżyserką z olbrzymich rozmiarów stołem mikserskim (to ten mebel z takimi suwaczkami góra-dół i tysiącem migających lampek), podwieszonymi kolumnami i szybą. A teraz? A teraz studiem może być wszystko: strych, piwnica, pokój w domu, odpowiednio wytłumiona i odseparowana od hałasu z zewnątrz sala prób. Na przykład U2 użyło zamku Slane Castle na płycie ’Unforgettable Fire’, a depeche MODE starej duńskiej farmy znanej jako Studio PUK na ’Violator’, czy willi gdzieś pod Madrytem na ’Songs Of Faith & Devotion’. Technika pozwala w tym momencie dokonać nagrań każdemu kto jest tylko w posiadaniu komputera (stacjonarny, laptop), stosownego oprogramowania (Steinberg Cubase, Cakewalk Sonar, Pre Sonus Studio One, Pro Tools, Logic Pro itp.), mikrofonu, karty dźwiękowej i kilku kabelków. No właśnie – karta dźwiękowa, to chyba najważniejszy element tej wyliczanki. Dlaczego piszemy o karcie dźwiękowej skoro każdy laptop ją ma? Cóż. Fiat 126p to też samochód, ale jednak w wyścigach formuły 1 nie startował i nie startuje. Do nagrań, które mają mieć charakter profesjonalny taka karta to jednak ciut za mało, dlatego na potrzeby domowych studiów nagrań stworzony wszelkiej maści karty dźwiękowe wewnętrzne lub zewnętrzne, które są bardzo dobrymi konwerterami sygnału analogowego na cyfrowy, bo ostatecznie w takiej postaci nasza muzyka, czy raczej muzyka naszego zespołu, trafia na dysk komputera. Taki cały zestaw zawierający owe przetworniki analogowo-cyfrowe, a czasem i dodatkowe urządzenia nazywa się interfejsem audio.
No dobra jesteśmy w momencie, w którym nasz zespół staje przed dylematem: nagrywamy w domu, w warunkach mniej komfortowych czy jednak użyjemy studia nagrań. Powiedzmy, że to taki znany zespół z Anglii, więc nie bawi się w tzw. home-recording tylko idzie do takiego Abbey Road Studio (Londyn) czy Electric Lady Studio (Nowy Jork), aby nagrać kolejny album ku uciesze wiernych fanów. Jest demo, jest studio, jest sprzęt. Pora wybrać… Producenta.
Producent
I to jest ten najważniejszy moment dla każdego nagrywającego zespołu z punktu widzenia późniejszego miejsca na wszelkiej maści listach sprzedaży, popularności czy wewnętrznego rankingu fanów opartego na szacunku i uwielbieniu twórczości. Można powiedzieć, że od tej decyzji zależy właściwie wszystko, co dalej będzie się działo z nagrywanymi utworami. Kim do cholery jest ten producent, że to takie ważne?
W skrócie Producent to taki zatrudniony przez zespół Kierownik Budowy (albo Projeckt Manager, że pojedziemy korpo-gadką), projektu pod nazwą płyta. Najczęściej to ktoś mocno siedzący w branży muzycznej, znający najnowsze trendy panujące w muzyce w danym czasie, albo mocno specjalizujący się w jakimś stylu, albo po prostu ktoś kto się zna na wszystkim co związane z nagraniem płyty, tak dobrze jak zespół, albo jest nawet lepszy od zespołu w tej materii (częste u debiutantów) i zespołowi dobrze się z nim pracuje. Często też jest to ktoś, kto intuicyjnie potrafi poznać z jakim typem artysty współpracuje, zna jego potrzeby muzyczne, możliwości i ograniczenia. Co ciekawe – producent wcale nie musi być muzykiem! Nie musi nawet umieć grać na niczym (choć najczęściej umie i to całkiem nieźle), bo też i nie taka jest jego rola. Jego rolą jest nakierowanie zespołu na to, aby nagrania szły w jednym spójnym kierunku, aby wyciągnąć z muzyków jak najlepsze pomysły i umiejętności (choć czasem to osoba, która też te umiejętności musi temperować, ale o tym potem…). To ktoś, kto w stosownym czasie pogładzi pana muzyka po głowie i ojcowskim tonem powie jaki jest świetny tylko po to, by za chwilę walnąć owego muzyka w tę samą głową uświadamiając mu jak bardzo się myli w tym, czy innym momencie pracy. Gdyby porównać to do innej z muz – filmu, to producent jest kimś na kształt reżysera filmu – można mieć super scenariusz (demo), super aktorów (zespół), ale jeżeli całość trafi w ręce jakiegoś dyletanta, to nawet z najlepszej rzeczy zrobi on najwyżej hit klasy B. Jesteście w stanie wyobrazić sobie co z 'Lotem Nad Kukułczym Gniazdem’ uczyniłby np. pan Krzysztof Zanussi (ksywka 'Zanudzi’) gdyby scenariusz trafił do niego, a nie do Milos’a Forman’a? No, to coś w ten deseń jest właśnie z tym producentem.
Dlaczego napisaliśmy, że producent nie musi umieć grać, albo znać się na muzyce od jej technicznej, szkolnej strony? Jak już wspomnieliśmy producent to kierownik projektu. Takie 'oko Boga’ czuwające nad wszystkim. Zadaniem producenta nie jest obsługa instrumentów, więc z tego punktu widzenia nie musi on posiadać tej umiejętności. Ciekawostką jest np. to, że wzięty producent William Orbit nagrywając z Madonną 'Frozen’ i 'Rey Of Light’ nazwy dźwięków pisał sobie ołówkiem na klawiaturze, aby lepiej orientować się kto i co do niego mówi. Choć i przykład naszych ulubieńców pokazuje, że czasem ’muzykowi’ też warto napisać coś na klawiaturze, patrz Andy Fletcher.
Producent ma przede wszystkim być, słuchać, wypowiadać się, czuwać i w stosownym momencie reagować. Można przyjąć, że na swój sposób jest on też takim reprezentantem fanów i odbiorców tworzącego się produktu. Ma dbać o to by zespół, mimo chęci na przykład poeksperymentowania, nadal obracał się jednak we właściwej stylistyce. Producent jest zatrudniony, aby popłynąć na nowe rejony muzyki i wtedy pomaga zespołowi odejść od znanych szufladek. Producent może być również zatrudniony, aby strzec świętego ognia i nie pozwolić zespołowi na zbytnie szaleństwo, właśnie wtedy gdy zespół tego chce. I tu ogromne ukłony dla producentów albumu ‚Songs Of Faith And Devotion’. Dla depeche MODE była to spora wolta stylistyczna, a jednak zadbano o to, żeby było to nadal znane i kochane depeche MODE z charakterystycznymi cechami właściwymi tylko dla tego zespołu. Zaraz… producentów? To może być ich kilku? Może. A dlaczego nie? Nad albumem może pracować jedna osoba, team producencki lub kilku niezależnych producentów, niemniej jednak nadających na tych samych falach. To już jakby osobisty wybór artysty, czy zespołu zależny od budżetu czy tzw. widzimisię. Nominalnie producentem trzech ostatnich płyt depeche MODE był Ben Hillier, ale tak na prawdę zespół zatrudnił team producencki 140 dB, który był odpowiedzialny za cały proces twórczy. Zespół zostawił sobie stworzenie dem i wybór studia. Reszta, czyli produkcja, programowanie, mix, mastering było w gestii teamu producenckiego 140 dB.
Wspomnieliśmy wcześniej, że producent to też ktoś kogo rolą jest nawet stopowanie umiejętności muzyków. I to prawda. Dzieje się tak w przypadku np. wszelkiej maści wirtuozów instrumentu, gdzie artysta w procesie twórczym potrafi czasem nieźle 'odlecieć’ z solówką, czy inną zagrywką. Rolą producenta jest wtedy wyważenie wszystkiego i takie dobranie wyrazów ekspresji, aby nie stały się one czynnikiem męczącym słuchacza.
No dobrze, to mamy demo i pomysły, mamy chęci, sprzęt, studio i producenta. Zabieramy się do roboty!
W kolejnym odcinku dowiecie się co to jest realizacja, miks, mastering, postprodukcja, tłoczenie i jaki ma to finalny wpływ na to jak odbieracie słuchaną muzykę i czemu te procesy są ważne i często pomijane w zrozumieniu muzyki.
Koniec części pierwszej.
* Wiemy, że jest echolokacja, ale my go sobie tak nazwaliśmy na potrzeby tego artykułu – bo o brzmieniach i dźwiękach będzie tu sporo.
Ciężko być ochroniarzem, kiedy jest się fanem :-)
Ochraniałem depeche MODE. Tak, miałem tę przyjemność być na Tour Of The Universe w Łodzi podczas obydwu koncertów i to bez biletu he he, i jeszcze dostałem za to kilka groszy – Wspomina Tomek. Zapraszamy do przeczytania tekstu o tym jak ktoś kto ma dbać o nasze bezpieczeństwo na koncercie widzi nas i sam koncert. Trudno być jednak ochroniarzem, gdy się jest jednocześnie fanem depeche MODE.
Gdy dowiedziałem się, że będzie podwójna noc w Atlas Arenie – od razu dzwoniłem do mojego znajomego, że mogę jechać tam nawet za darmo – nie muszę dostać wynagrodzenia za te 2 dni pracy przy ochronie – aby tylko tam być NA OBIEKCIE, a nie gdzieś pod płotem czy bramie. Powiedziałem, że nie mam zamiaru robić żadnych zdjęć, czy filmować, chcę tylko patrzeć i obserwować… no i udało się.
Na halę wszedłem ok. 15:00 godziny w dniu pierwszego koncertu również z nadzieją, że zobaczę i usłyszę zespół na próbie… lipa… Próbę mieli wcześniej i udało mi się tylko obejrzeć próbę świateł i projekcji na telebimie. No ale nic, przyszło do ustalania miejsc – gdzie kto będzie stał podczas koncertu. Myślę sobie – jeśli pójdę pod scenę – OK. Będzie czad, ale jak ja wytrzymam plecami do zespołu, więc mówię do lokalnego dowódcy – Szefie! Ja i dwóch kolegów jesteśmy wyznaczeni przez Pana Maćka do zabezpieczenia loży VIP bo znamy angielski i niemiecki. – no i uwierzył. Takim oto sposobem oglądałem koncercik z b. dobrego miejsca…
Za drzwiami zimnica, powoli nadszedł czas… Bramy otwarto, a czarny rój ruszył na halę i bardzo szybko płyta zapełniła się fanami. Nie byłbym sobą, gdybym czegoś nie wymyślił… Ja na schodach przy sektorze VIP, a w drzwiach pomiędzy korytarzem hali, a halą na ochronie ze mną jacyś dwaj chłopcy wystraszeni, którzy chyba pierwszy raz byli na takiego formatu imprezie. W mojej szalonej głowie świta myśl, po co moi ziomale mają się cisnąć na płycie daleko od sceny, jak może uda ich się wpuścić i posadzić na porządnych miejscówkach. Jak pomyślałem, tak zrobiłem, kilka szybko wykonanych telefonów. Potem od kolegi który miał miejsca i bilety w sektorze siedzącym „pożyczyłem” bilet i na korytarzu oddałem kilku znajomym żeby sobie „legalnie” przeszli przez bramkę prowadzącą do sektora VIP – który jak podejrzewałem tej nocy będzie w większości pusty. Tym sposobem przez obie noce VIP-ami byli fani którym pomogłem. Jeden z kolegów wygodnie sfilmował nawet którąś noc. Chłopaki zostali odpowiednio poinformowani, jak się zachować jeśli ktoś przyjdzie z biletem na jego miejsce. Tylko raz przez obie noce jeden fałszywy VIP musiał udać głupiego i przepraszając zmienić miejsce na to obok, oczywiście dowódca chodził i obczajał, czy wszyscy swoje obowiązki wykonują jak należy. Widząc go głośno zacząłem rozmawiać po angielsku, niby sprawdzając bilet ze swoim podstawionym znajomym 😉 Sam natomiast podczas koncertu pilnowałem mojego tajnego nagrywającego z kamerą żeby go nikt nie przyuważył.
Koncerty w Łodzi większość z Was doskonale pamięta. Balony, chóralne ”masterowanie” przed bisami – ja na sektorze niby w pracy bawiłem się przednio i w towarzystwie znajomych.
Kiedy zespół grał już ostatni bis zszedłem na dół i usiłowałem dostać się za kulisy. Przecież przydałoby się chociaż przybić piątkę z kimś z naszej trójcy, a poza tym w kieszeni moich bojówek miałem płytkę (singiel) i pisaka bo może akurat któryś mi zrobi maziaja. Niestety lipa. Przecież zespół też ma swoją ochronę i przy kulisach duży pan ze stanowczą miną powiedział mi, że dalej już nie ma przejścia nawet dla nas. Potem uśmiechnął się i powiedział, że oni i tak od razu ze sceny wsiadają do busów i jazda na hotel. Chyba po moich sterczących włosach i wzroku kota ze Shreka domyślił się jakie mam zamiary. Zgodził się jedynie, żebym grzecznie tutaj postał i tylko w oddali widziałem jak zespół zapakował się do aut i odjechali podczas, gdy publika jeszcze skandowała depeche MODE, depeche MODE i rozcierała zmęczone łapki od neverowego machania na finał.
Praca ochroniarza to z jednej strony dużo pracy z ludźmi czasami ślepo zapatrzonymi w swoich idoli, ale też wiele śmiesznych sytuacji. Teraz opowiem Wam czemu ochrona wymaga różnych spraw i co się dzieje, gdy ktoś nie słucha się poleceń – mówi Tomek.
Polecenia ochrony to nie prośba tylko rozkaz.
Koncert J.M Jarre – jakiś upierdliwy typ nie chciał zając swojego miejsca, tylko pchał się pod scenę koniecznie chcąc zrobić zdjęcia, a że nie było na tym koncercie typowych miejsc stojących, tylko krzesełka, więc oczywiście jego zachowanie przeszkadzało innym widzom którzy spokojnie chcieli podziwiać show. Osobnik nie chciał zrozumieć wydawanych poleceń, więc któryś z kolegów zameldował dowódcy, że koleś ma chyba w plecaku alkohol i jakby urządzenie nagrywające. No i pomogło. Kolo miał darmowe zwiedzanie zaplecza podobnie, jak Martini w 2013 podczas koncertu dM w Berlinie.
Golden Circle
Po co jest Golden Circle? Powody są dwa. Pierwszy, aby rozdzielić gdzieś po drodze ludzi. Aby Ci, co są pod sceną nie zostali zduszeniu przez tych co są dalej. Ten sektor nazywa się różnie. Właśnie Golden Circle (GC), choć ta nazwa jest nieprecyzyjna, bardziej precyzyjne jest określenie Front Of Stage (FOS). Golden Circle to raczej miejsca wewnątrz sceny, albo wewnątrz zamkniętego wybiegu. Dla uproszczenia GC jest wewnątrz FOS. Takie GC już w latach 90. miała Metallica promująca np. swój Czarny Album, albo U2 podczas trasy w 2009 i wcześniejszych. U Mety nazywa się to Snake Pit (gniazdo węży), a powszechnie mówi się na to również Inner Circle.
Początkowo FOS był określeniem czysto technicznym, każdy kto miał bilet na podłogę mógł się tam dostać do określonego limitu uczestników koncertu. Z czasem zauważono, że parcie na FOS jest na tyle duże, że może warto na tym zarobić i zaczęto różnicować ceny biletów w zależności, czy ktoś chce stać bliżej czy dalej na płycie. Tak pojawiły się płatne FOSy, czy GC (sic!). Ostatnim wynaturzeniem tego procederu jest płacenie za prawo do wcześniejszego wejścia przed wszystkimi – tzw. Early Entrance i tak pojawiły się te nieszczęsne GCEE, czy FOS EE.
Dalej Tomek opowiada – Ochraniałem kiedyś koncert Metalliki w Chorzowie. Doczekaliśmy się otwarcia bram i pierwsze czarne postacie wbiegły na murawę z biletami w łapce marząc o przyklejeniu się do barierek – ha ha – rozumiałem ich doskonale, w końcu sam kilka razy tak biegłem starając się jak najszybciej zerknąć na bilet wpuszczałem ich szybko życząc dobrej zabawy. Najśmieszniejsze było to, że dostałem specjalne liczydełko i z mojej strony do FOSu mieliśmy limit wpuszczenia iluś tam osób. Nie pamiętam ilu i nie chce strzelać jakiejś głupiej cyfry… ja to miałem w dupie – wpuszczałem wszystkich który mieli bilet do tego sektora i oczywiście to liczenie stało się bez sensu…
Zdesperowani fani, albo fani, to już inna grupa ludzi. To do czego są zdolni to temat na inny wpis. Koncert Madonny – wpuszczamy na sektor GC – posiadającym bilety zakładamy te posrane opaski i młode dziewczę ze wzrokiem błagalnym mówi – wpuści mnie pan? – a ja na to – nawet jeśli Cię przepuszczę to tam dalej jest druga bramka i stamtąd Cię pogonią jeśli nie masz biletu, ale po chwili… moment! Biorę od kumpla kilka opasek i mówię – pomogę Ci. Jedną opaskę włożyłem do plastikowego kubeczka na napój i podając tej młodej dziewczynie mówię – teraz weź ten kubek i idź do kibelka TOI TOI, załóż ją i przejdź przez bramę jakby nigdy nic pokazując nadgarstek. Udało się <lol>. Zawsze był ze mnie ochroniarz, jak z koziej dupy trąbka… Mojemu koledze inna lala podobno proponowała żeby się z nią udał do tejże TOI TOJki. Może chciała się mu odwdzięczyć za wstęp… nie skorzystał.
_
Poniżej kilka rad, które warto sobie przyswoić, zanim stanie się pod bramą stadionu. Nie są to wszystkie sugestie, jedynie wybrane spostrzeżenia, na które zwraca uwagę ochrona lub lepiej się do nich stosować, aby nie obejrzeć hali z drugiej strony drzwi.
Przed wejściem do hali
Stojąc już w kolejce przy bramce bądźcie cierpliwi – mówi dalej Tomek – ludzie którzy stoją po drugiej stronie i będą sprawdzać potem bilety nie decydują o tym, czy bramki mają być otwarte zgodnie z wyznaczoną godziną… to idzie wszystko od szefa wszystkich szefów, czyli głównego menedżera OCHRONY ZESPOŁU. Ci ludzie w żółtych przeważnie ubrankach to OCHRONA OBIEKTU i to oni dostają wytyczne dotyczące organizacji bezpiecznej imprezy od załogi związanej już z ekipą dM – o tym Ty miałbyś więcej do powiedzenia – zresztą pisałeś o tym w wątku ze swoimi przeżyciami na Służewcu 😉
BILETY
Bilety podczas podróży na koncert, jak i oczekując pod stadionem/bramą przechowujcie ze starannością. Dodam od siebie, że szczególnie należy uważać na wydruki z domowej drukarki. Tego typu bilety najlepiej wyjąć dopiero przed kontrolą. Dalej Tomek nadmienia – trzymajcie je w koszulce foliowej lub w jakiejś tekturowej teczce, którą potem można nawet wywalić, albo napisać na niej jak to kochacie depeche MODE i pokazać w kierunku sceny szanujcie kwity, żeby nie zamokły. Potem nie będzie nieszczęścia, że nie wejdziecie na imprezę, bo bilet będzie nieczytelny / rozmazany / zamoknięty. Ochroniarz w pełni rozumie Wasze intencje i zapewnianiam, że wszystko jest jak najbardziej w porządku, ale sorry nikt nie będzie przecież własną dupą ryzykował dla utraty pracy.
Częstym sposobem na przyśpieszenie odprawy jest takie naddarcie, złamanie perforacji, żeby wystarczył podmuch wiatru, aby oderwać część kontrolną od głównej części biletu. Jedni robią, to bo nie chcą mieć potem porwanego biletu na pamiątkę / na handel. Inni właśnie po to, aby przyśpieszyć przejście przez bramki. Parę razy spotkałem się z sytuacją, kiedy zamotany ochroniarz walczył z perforacją, a w tym czasie najlepsze barierki odlatywały.
Fight Fire with Fire
W obiektach obowiązuje zakaz używania otwartego ognia oraz palenia wszelkich rzeczy które się pali… (tytoń i inne liście), więc akcja z zapalniczkami na balladzie to nie jest dobry pomysł. Większość z nas ma przecież smartfony, a jeśli nie – to malutka kieszonkowa latarka, czy lampeczka rowerowa da i lepszy efekt i chyba będzie łatwiej ją przemycić i potem odpalić 😉 Inhalacja też jest zabroniona od niedawna, więc e-papierosy też są na cenzurowanym, warto o tym pamiętać również.
Picie
Na większości obiektów jest zakaz wnoszenia wszelkich butelek szklanych (napoje, perfumy, itp.), także napojów w puszcze. Jeśli już napój, to bezalkoholowy do 0.5 litra w plastikowej butelce, a i tak na bramce zabiera się zakrętkę.
Takie działanie ma kilka celów:
- Stadion, czy hala mają swoje interesy – umowy sponsorskie, ajentów, którzy chcą zarobić na napojach i podłej jakości jedzeniu (przeważnie nie dogotowanym, ze względu na słabe moce przerobowe urządzeń gastro). Kanapki czy owoca także nie wniesiecie – polecą do kubła nazywanego „depozyt”… wiec najeść się przed koncertem stosując oczywiście odpowiednią dietę – po co latać po tojtojkach i walić w muszlę w rytm ukochanej muzyki ;)…
- (1) Bezpieczeństwo – plastikowy kubek nie doleci do sceny, a otwarta butelka wypróżni się w czasie lotu i też spadnie przez sceną.
- (2) Bezpieczeństwo – z otwartą butelką w ręce biegnie się pod scenę dużo dłużej, wolniej i po drodze się rozlewa sporą część, więc… biznes się kręci.
Tomek radzi otwarcie: jeśli już wnosicie picie, to… ukryjcie gdzieś dodatkową zakrętkę. Przyda się na pewno.
Co do samego picia, to odradzam piwko czy kawę bezpośrednio przed wbiegnięciem pod barierki, dla tych co chcą zachować swoje dobre miejsce pod sceną przez cały koncert. Słyszałem o przypadkach lania po nogach i walenia w majty. Będziecie mistrzami, jeżeli doniesiecie do kibla i wrócicie w czasie jednego numeru pod scenę. Inaczej sprawa się ma gdy ogląda się show na trybunach. Posiadacze FOS powinni pić tylko tyle żeby nie zasychało w gardle, a nadmiar wody lepiej wydalić przez skórę, niż jako 1. Gdy w grę zaczyna wchodzić 2 lub 3 wtedy pora zastanowić się nad przyjęciem pomocy medycznej. W letnie dni to prosta droga do odwodnienia. Uwierzcie mi – idzie wytrzymać z półlitrowym napojem przez cały okres kilku godzin wyczekiwania pod sceną, a potem do ostatniego „Thank you! – We see You next time!”
Dobrym pomysłem jest zabranie soków w małych kartonikach, albo w foliowych woreczkach z zakrętką. Za naszą zachodnią granicą takie napoje są bardzo popularne na koncertach. Ochrona przepuszcza z nimi, a i łatwo opakowanie zutylizować pod nogami potem.
FLAGI, BANERY
Nigdy nie robiliśmy problemów z wnoszeniem flag czy bannerów. Przy bramce zgłaszane to było i oczywiście pokazane. Inaczej z możliwością ich montażu na barierkach czy trybunach. Zwróćcie uwagę, czy rozkładając flagę nie zasłonicie przypadkiem logo jakiegoś ze sponsorów imprezy, wtedy może być problem proponuję po raz kolejny kulturalnie pogadać z ochron.
Ochrona może mieć za to uwagi do wnoszenia masztów, drzewców i długich parasoli. Flagi tak pod warunkiem, że potem je przyczepicie do barierek, albo będziecie machać nimi w ręku. Parasol, czy długi drzewiec od flagi traktowane jest jako potencjalna rzecz podwójnego przeznaczenia. Tzn może służyć do machania, ochrony przed deszczem lub słońcem, ale może też służyć do zadawania obrażeń, a z tym już żartów nie ma.
Pieniądze, wartościowe rzeczy.
Dla Pań – żadnych kosmetyków w torebkach, tylko niezbędne rzeczy, jeżeli pieniądze, to chowajcie dobrze (w tłumie przebywają nie tylko fani, którzy przyszli się bawić na koncercie ) – w przypadku kradzieży ochrona nie będzie mogła zbyt wiele pomóc. Torebki tylko zasuwane na zamek, a nie na jakiś szybki zatrzask. Generalnie bagaż jak najmniejszy, żeby było wygodnie nie tylko Wam, ale i innym ludziom dookoła. Drogie Panie torebkę trzymajcie przed sobą, a nie z boku czy na pośladkach. Licho nie śpi, a i dostęp lepszy, o zabieraniu nadmiarowej przestrzeni wokół siebie nie wspomnę 😉
Relacje, jeszcze raz relacje.
Powiem jedno – ochroniarz to nie Twój wróg. Przykleiłeś się do barierki, to fajnie. Zamiast krzyczeń jakieś Aviva, czy inne Warta coś tam, coś tam! Spróbujcie już po wejściu na obiekt zyskać sobie przychylność ludzi z ochrony – zagadajcie, nawiążcie jakąś przyjazną relacje – czas zleci szybciej w oczekiwaniu na koncert przy rozmowie, a jeśli koleś jest przyjaźnie nastawiony możecie liczyć na jego pomoc nawet już w trakcie show (np. dostarczenie jakiegoś picia) lub pomoc w drapaniu się na scenę, gdy Dave będzie chciał z Tobą odśpiewać Somebody do perkusji Christiana.
Warto także zwracać uwagę na zachowanie ludzi obok, bo nie każdy może czyta 101dM.pl (Nie? przypis nadredaktora) i jest na koncercie pierwszy raz i nie będzie wiedział, że np. rzucanie flagi czy elementów bielizny na scenę jest zabronione .. (czy kapelusza 😉 hihi – w Pradze 2006 kapelusz rzuciłem – Gah podniósł i mi odrzucił… i ja durny zamiast zostawić sobie pamiątkę – to w Spodku powtórzyłem ten wyczyn… kapelingo poleciało dalej i tyle go widziałem … ☹
_
Nie jest to koniec rad przedkoncertowych. W trakcie pisania jest już kolejny art o bardzo wielu innych elementach obozowania przedkoncertowego, przeżycia pod sceną, czy utrzymywania swojego organizmu we względnej wytrzymałości. Niedługo ciąg dalszy, a ja dziękuję Tomkowi za współpracę i jego cennych uwagach. Tekst został w dużej mierze napisany przez Tomka, mnie (Martini) zostało w zlepienie go w całość lub dopisanie kilku uwag, czy też podklejenie zdjęć i linków.
Violator
25 lat temu album ten wywołał radość z komercyjnego sukcesu, jedną z większych konsternacji i zaskoczenie z obranego kierunku w naszej subkulturze, porównywalną jedynie z informacją o tym, że Dave ma długie pióra, a kolejna płyta będzie „rockowa”. Płyta która dziś jest kanonem kiedyś była powodem do ścigania młodych fanów jako wyznacznik obciachu. Album wydany w jednym z ważniejszych okresów dla historii muzyki popularnej na świecie.
Wydanie Violatora można rozpatrywać na wielu płaszczyznach. Trochę napisałem o albumie parę lat temu przy okazji wpisu o tym, jak depeche MODE się skończyło… ile razy i dla kogo, więc tak bardzo do rozterek ówczesnych fanów nie będę wracał. Wystarczy tylko zaznaczyć, że ówcześnie pochwalenie się sympatią do depeche MODE z powodu tego albumu mogło oznaczać oklep. Będę w tym tekście krążył wokół tego motywu, ale trochę od innej strony. Może to pozwoli zrozumieć dlaczego wtedy reagowano na ten album alergicznie w subkulturze i dlaczego w mainstreamie album odniósł sukces, a jednocześnie dlaczego obecnie jest to ikona nie tylko depeche MODE, a muzyki pop w szczególności. Jako, że ten blog głównie skupia się na aspektach koncertowych działalności muzycznej depeche MODE, wobec czego w kolejnych wpisach celebrując 25 lecie Violator temu zagadnieniu poświęcę osobny tekst, bo również jest o czym…
Końcówka lat 80. To przejście do głównego nurtu twórców i producentów muzyki znamienitej grupy ludzi, którzy początkowo tworzyli podziemie djeskie m.in. w Wielkiej Brytanii, Francji i USA. To Ci ludzie opisując swoje inspiracje muzyczne przedstawiali depeche MODE, jako tych, którzy kształtowali ich gusta muzyczne na alternatywnej scenie muzyki elektronicznej. Ta całkiem liczna grupa przyszłych producentów, remikserów, djów tworzyła zupełnie nową generację. Ludzie Ci nie tworzyli jednej zwartej grupy. Pochodzili z różnych zakątków, tworzyli bardzo różną muzykę. Mieli jedną cechę wspólną chcieli odejść od zaszufladkowania muzyki w gettach styli i gatunków.
O depeche MODE mówi się, że przez całe lata 80. należał do grona jednego z najbardziej innowacyjnych zespołów muzycznych i w wielu momentach wyprzedzał swoje czasy. Przez to był nierozumiany przez manistream w Anglii. Co innego działo się na kontynencie, oraz od drugiej połowy lat 80. również w Ameryce. Angielskie media tego nie rozumiały za grosz, za to ludzie odpowiedzialni za produkcję zwiastowali przyszłą rewolucję w muzyce popularnej.
Wynikała ona z kilku czynników. Z jednej strony praca u boku depeche MODE pozwalała obcować ze sprzętem, który był bardzo czesto na tyle drogi, że nabywcami były wytwórnie płytowe lub ich właściciele. Przez długie lata masa muzyki, jaką słyszymy na płytach depeche MODE powstawała m.in. dzięki temu, że Daniel Miller udostępniał chłopakom swój sprzęt i wiedzę. I w końcu ponieważ depeche MODE tworzyło swoje brzmienia samodzielnie, nie korzystając z gotowych banków brzmień, dzięki temu każdy album to była oddzielna, nowa podróż również z technicznego i technologicznego punktu widzenia. W pewnym momencie dla depeche MODE był to rodzaj obsesji, a dla każdego profesjonalisty rodzaj zawodowego wyzwania.
Z drugiej strony ludzie z otoczenia depeche MODE, tacy jak François Kevorkian byli urzeczywistnieniem nowej fali producentów, którzy pracowali równocześnie dla kapel elektronicznych i rockowych. Kiedyś to było nie do pomyślenia. Zbiegło się to z nadchodzącą rewolucją i postępującą dostępnością sprzętu, który dekadę temu był jeszcze zbyt drogi (Fairlight) lub po prostu nie istniał. np. samplery (choć samplowano już w latach 40.). To też był czas kiedy sprzęt muzyczny zmieniał swoją postać – z potężnych kloców i szaf przybierał co raz mniejsze postacie, by stracić swoją fizyczną postać w kierunku oprogramowania. Najważniejszym instrumentem w studio stawała się, początkowo, stacja robocza oparta na Amidze, a potem na Mac.
Nowa generacja ludzi, nowy sprzęt, nowe idee, ta mieszanka potrzebowała swojego ujścia i znalazła je w postaci odejścia od sztywnego trzymania się styli w muzyce pop i rock. Jak grzyby po deszczu zaczęły kiełkować nowe projekty oparte np. na mieszance hip-hopu, funky i metalu (patrz Red Hot Chilli Peppers, Faith No More) lub też zespoły rockowe wprowadzały do swoich brzmień elektronikę, która towarzyszyła muzyce nie jako partia klawiszowa, ale wypełniała utwory w postaci teł, loopów i sampli przez cały utwór. A muzycy z różnych scen zaczęli eksperymentować ze stylami zupełnie odległymi od siebie. To tylko kilka przykładów tej zmiany, a było tego więcej… To właśnie w nowej dekadzie – l. 90. – mieszania wszystkiego ze wszystkim – muzycznie depeche MODE i U2 nigdy nie byli sobie tak bliscy, jak między rokiem 1990, a 1997. Po części za sprawą jednego człowieka:
- 1987 – Joshua Tree – Flood – Inżynier dzwięku
- 1990 – Violator – Flood – Producent
- 1992 – Achtung Baby – Flood – Producent
- 1993 – Songs Of Faith And Devotion – Flood – Producent
- 1993 – Zooropa – Flood – Producent
- 1997 – POP – Flood – Producent
Oczywiście po drodze były produkcje dla innych – NIN, Nitzer Ebb, Nick Cave, itd.
Co do samego U2 nie jest tajemnicą, że Bono i Eadge byli pod bardzo dużym wrażeniem Violator, gdy nagrywali Achtung Baby, a w przypadku Enjoy The Silence Bono był nawet zły, że to nie oni nagrali taki numer. Podobnie było z duetem Pet Shop Boys, który nagrywając swoją płytę Behaviour bardzo dużo słuchał Violator’a. Z drugiej strony Flood zapytany w 1992 o brzmienie właśnie nagrywanego Songs Of Faith And Devotion – stwierdził, że depeche MODE nagrywa Achtung Baby 2.
Klasyczne trzymanie się muzycznych gatunków było w odwrocie, a depeche MODE było na czele tej zmiany. Odejście od ścisłego trzymania się utartego szlaku, jakim był styl muzyczny danego zespołu, spowodowało zmiany również w podejściu do konsumpcji muzyki. Tak ważna kiedyś identyfikacja subkulturowa przestawała wystarczać. Odbiorcy muzyki słuchając nowych nagrań zaczęli odkrywać, że nie trzeba być metalem, żeby słuchać Metallicy (patrz Czarny Album), czy grając ciężkiego rocka można powoływać się na inspiracje depeche MODE. To już nie była śmiertelna zbrodnia dla twórców. Problem był pośród zagorzałych fanów, którzy nie byli przygotowani na tego typu zmiany, stąd nagły wybuch słuchaczy Violator, którzy nie mieli problemów, żeby obok na półce stała płyta New Kids On The Block razem z Metallicą, budził zrozumiały gniew i oburzenie tych najbardziej zaangażowanych.
Album, który był jednym z pierwszych redefiniujących wykorzystanie np. gitary w elektronice był okrzykiwany jako komercha i sprzedanie się depeche MODE. To jest pewien paradoks tego albumu, bo z jednej strony jest to kanon całego konceptu bycia depechem – obraz, wygląd, ikonografia (np róża, logo), cała otoczka i klimat. A z drugiej strony zawarta w albumie muzyka, otwierająca się na brzmienia rodem z muzyki country, czy bluesa.
Violator był albumem zwiastującym te zmiany w muzyce elektronicznej, pop i rock. To właśnie po raz pierwszy tak szeroko depeche MODE zastosowało gitarę, jako instrument główny w swoim utworze, a nie jako loop odpalany z klawisza, czy instrument wspierający, efektowy na koncertach (patrz Construction Tour i Music For The Masses Tour). Po raz pierwszy w swojej twórczości zespół wykorzystał również perkusję, która wymagała już odgrywania jako osobna sekcja na koncertach w Clean i Personal Jesus. Potem poszli jeszcze dalej, czego efektem jest zatrudnienie Eignera na pełny etat (ale to inna historia). Te wszystkie zmiany nie dały jednego – uznania w oczach krytyki. depeche MODE mogło stawać na uszach, ale i tak to zespoły przychodzące po nich dostawaly etykietkę innowatorów i prekursorów np. Moby robiąc dokładnie to samo co dM.
Nie mniej efektem wydania Violator, było wejście depeche MODE z poziomu czołowego zespołu alternatywnych stacji radiowych i list przebojów, do radiostacji grających TOP40 i szału na ulicach. Wydawało się, że odpowiedzią na to powinna być gigantyczna w przekazie trasa koncertowa pokroju Zoo TV Tour. Tak się jednak nie stało. Album niósł w sobie potencjał wydania właściwie każdego utworu na singlu, miał zadatki, aby stać się nośnikiem wieloletniej trasy koncertowej i potencjał zarobienia wielu milionów $$$. Stało się jednak inaczej, ale o tym w kolejnym odcinku już o samej trasie koncertowej gdzieś w okolicach Maja.
„If you wanna use guitars, use guitars…„
So Cruel
Jeszcze parę dni dzieli nas od usłyszenia nowej piosenki depeche MODE. Tak tak, celowo piszę, że jest to nowa piosenka depeche MODE, a nie cover U2, bo wszyscy ekscytują się nową aktywnością depeche MODE jedynie przez pryzmat 20-lecia Achtung Baby, a ja mnie jako fana depeche MODE bardziej interesuje ten temat przez pryzmat studyjnej działalności depeche MODE. W końcu jest to pierwsza studyjna aktywność naszych ulubieńców od 2009 roku.
Niedawno Andy, ze szczególnym dla sobie wdziękiem, sprzedał kolejnego newsa, że zespół wchodzi do studio w marcu przyszłego roku. Płytę możemy się spodziewać w 2013 roku. Uff mamy rok spokoju 😛 Trzeba przyznać, że Andy Fletcher umie w bardzo umiejętny sposób podtrzymać zainteresowanie swoim DJ Tour, które już trwa dosyć długo i ponieważ nie wydarza się nic ciekawego i jak na chwilę uda nam się zapomnieć to dostajemy gorącego newsa, który przypomina światu, że Andy jest w trasie.
Tak było z info o tym, że depeche MODE (czytaj Martin i Dave) nagrali cover U2. Przypomnę, że to właśnie od tego newsa zaczął się szum wokół tej składanki i kolejne informacje były tylko obudowanie newsa o tym, że depeche MODE nagrało jakiś cover z repertuaru U2. Dzięki temu nie mogło zabraknąć w żadnym newsie o tym wydawnictwie faktu, że to właśnie depeche MODE jest autorem jednego z coverów. Dla wielu była to informacja równie szokująca, co sam szum wokół tego cover-albumu.
Mnie natomiast ciekawi inna sprawa. Czy ten numer pojawi się kiedyś na oficjalnym wydawnictwie depeche MODE, bo jak na razie wszystkie utwory, które zespół kiedykolwiek nagrał i opublikował gdzieś na innym wydawnictwie potem pojawiały się np. jako strony B singli, albo na składankach. Wystarczy przypomnieć tylko Death’s Door z 1992 roku, czy wcześniej Flexible. Nie wspomnę już o tym, że Death’s Door znalazło się potem w secie koncertowym w 1993 roku. Tak na marginesie było to dosyć duże zaskoczenie, bo utwór miał wszelkie cechy aby być jedynie stroną B singla, jako numer nie z sesji Songs Of Faith And Devotion, a dodany na doczepkę.
Ktoś uważny zauważy, że przecież numery przytaczane powyżej są autorskimi numerami depeche MODE, a So Cruel, to cover. No tak, ale jak już wspomniałem, wszystko, co kiedykolwiek ujrzało światło dzienne pod szyldem depeche MODE znajdowało się wcześniej, czy później na oficjalnych wydawnictwach zespołu. A jeżeli już uwzględniamy fakt, że jest to cover, to miejsce tego typu utworów zawsze było na stronie B jakiegoś singla, wspomnę tylko Dirt, czy Route 66. Nota bene te covery tak się wryły w klimat i dyskografię depeche MODE, że mało kto je postrzega, jako covery, ale po prostu jako utwory z repertuaru depeche MODE. Czy tak będzie z So Cruel? Czas pokaże.
Może też tak być, ale może być i tak, że utwór ten jako pochodzący od U2, jest na tyle mocno mentalnie powiązany z Bono & Co, że nigdy nie będzie tak postrzegany. Nie wspomnę, że obok całkiem sporej rzeszy fanów sympatyzujących równolegle z depeche MODE i U2, jest też niemała grupa fanów depeche MODE tych co nie trawią U2. Dla nich nagranie tego coveru jest co najmniej nie zrozumiałe, ale to temat na zupełnie inny wpis na MODE2JOY…
Przeczytaj o przecinających się ścieżkach depeche MODE i U2 w biografii u2byu2.
* * *
Cover depeche MODE ukarze się na płycie ’AHK-toong BAY-bi Covered’, która będzie insertem do listopadowego wydania magazynu Q. Czasopismo będzie na rynku od 25 października 2011.
depeche MODE w U2byU2
Skończyłem niedawno czytać U2 by U2, oczywiście szukając też fragmentów dotyczących depeche MODE. O ile w temacie Polski, książka ma kilka fragmentów ściśle lub luźniej nawiązujących. To w przypadku depeche MODE jeżeli nie zna się historii obu zespołów, dat koncertów, czy historii wg kalendarium nagrywania płyt U2 i depeche MODE można przeoczyć te momenty bardzo łatwo.
Faktycznie nie jest tego wiele. Losy obu zespołów krzyżują się głównie dzięki ludziom, którzy dla nich i z nimi pracowali. Mam tu na myśli przede wszystkim Antona Corbijna, który od połowy lat 80. pracował z U2, gdzieś od Unforgettable Fire, a z depeche MODE na poważnie od 1986 roku.
Jednak nazwa depeche MODE pada tylko raz w książce Są to słowa Eadge’a, który mówiąc o Floodzie jako przykład podaje własnie depeche MODE. Rzecz dzieje się gdzieś pomiędzy Zooropą, a POP, kiedy Eadge opowiada o brzmieniu nowej płyty którą chciałby uzyskać. Flood był współtwórcą Pop, Zooropy i Achtung Baby na różnych poziomach. Również w kontekście Flooda przytaczane jest depeche MODE, bez podania nazwy, jako wytłumaczenie czemu Flood nie mógł zaangażować się w jeden z projektów U2. Mówi się wtedy, że Flood był zaangażowany w inne projekty.
Oczywiście historia depeche MODE i U2 przeplata się na wielu płaszczyznach, ale nie był to nigdy związek bezpośredni, raczej wynik zbiegów okoliczności. Szczególnie pod koniec lat 80. i w pierwszej połowie lat 90.
Hardcory vs Pikniki
Czasami obracając się tylko we własnym sosie i słuchając własnych narzekań i kilku znajomych dookoła, przyjmujemy coś za fakt i wykładnie oficjalnego stanowiska, oraz tego, że inni też tak myślą lub powinni myśleć. Siedząc tylko na jednym forum (dwóch?) uważamy, że fani nic nie robią tylko jęczą nt setlisty, albo wersji utworu. Niektórzy zlewają to w jedną masę. Jednak przyglądając się głębiej wychodzi, że…
…różne osoby narzekają na różne sprawy w tym samym temacie i gdyby je zebrać, to okazałoby się, że te żądania często się wykluczają. Są osoby które na forach mają swoje koniki i jadą nimi stale. Gdyby tak zobaczyć które osoby czego sobie nie wyobrażają na koncercie, albo bez czego nie można zagrać koncertu, to nikt nigdy nie sklecił by setu, bo zawsze jęk będzie.
Po za tym, jest to przeważnie jęk mniejszości oddanych fanów vs. liczba jaka przychodzi na koncerty. Z kręgu moich znajomych niesiedzących głęboko w temacie depeche MODE, na koncerty w Łodzi wybiera się większa ekipa (niektórym nawet załatwiam bilety jeszcze na koncerty) i czasem pytają się mnie jak tam, koncerty, jak tam setlista. Dla nich to ja jestem maruda, bo albo uważam, że grają za dużo, albo tego nie grają, albo że tylko 4 numery z nowej płyty. Na wszystkie moje stwierdzenia słyszę, „to zajebiście!!!”.
W odpowiedzi słyszę:
- Fajnie, że grają tak mało z nowej płyty, bo ja nowej płyty nie znam, idę dla starych numerów.
- Fajnie, że grają to samo, co na „Mediolanie” (znam tylko to dvd z poprzedniej trasy), bo te numery znam, a poprzednia płyta była dobra. A jak inż. Mamoń zauważył: Człowiek bawi się najlepiej przy tym co już zna.
- Fajnie, że nie grają jakiś dziwnych numerów ze starych płyt, jak ten Fly on coś tam… bo ja tego nie znam. Musze sobie to zobaczyć na YT, itd itd.
Tym czasem na forach depeche MODE narzeka garstka fanów o sprzecznych oczekiwaniach i wyłania się obraz jaki wyłania. Kiedyś depechemode.com zrobiono ankietę, było to gdzieś w miarę zbliżania się wydania Playing The Angel. Ankieta ta nie zostawiła wiele złudzeń. Wygrała opcja 86-98, a na drugiej pozycji rarytasy mało grane. Jak dodamy do tego jeszcze numery z nowej płyty, to mamy gotowy przepis na setlistę. Tak robi U2, A-ha i nawet Metallica.
Proponuję wszystkim hardcorom przejść się na fora inne niż depeche MODE, gdzie topic o naszych ulubieńcach jest przeważnie w dziale Inne / Inna muzyka / Inne hobby ciekawe, czy ktoś tam po koncercie (bo kto z nich pójdzie na dwa koncerty), będzie jojczył na to, że depeche MODE zagrało po raz kolejny swój wielki hit Enjoy The Silence, Personal Jesus, czy nawet Never Let Me Down Again. Nie sądzę.
Ciekawą kwestią i pewnym zaskoczeniem jest podejście niefanów do przedostatnich płyt wydanych tuż przed wydaniem nowej płyty. Otóż wielu niefanów kupuje płyty aktualnie promowane dopiero po koncercie, jaki widzieli. Przeważnie nie znają najnowszych utworów idąc na koncert. Stąd taka słaba znajmość i słaba reakcja na te numery w momencie promowania płyty na trasie. Zmienia się to, gdy ostatnia płyta staje się przedostatnią i w momencie kiedy wychodzi kolejna płyta niefani przeważnie oczekują, że na koncercie usłyszą właśnie utwory z płyty, którą kupili po koncercie na poprzedniej trasie. W przypadku Tour Of The Universe, jako minus tej trasy słyszałem od niefanów właśnie brak utworów z Playing The Angel.
A ponieważ ta płyta się podobała, więc oczekiwali, że coś więcej niż tylko Precious [102] usłyszą na koncercie. Generalnie małość numerów z ery post Alanowskiej dziwił moich rozmówców. Tzn nie tak to nazwano, ale, że nie ma tego fajnego numeru z tej płyty z tym kaktusem, co kiedyś w wakacje sobie na składance kupiłem/łam (chodziło o Freelove w wersji singlowej i również I Feel Loved).
A jak było z U2 w Chorzowie w tym roku? Komentarze po koncercie na innych forach, niż U2 w wielu momentach były jasne. Koncert zaczął się po tym jak przestali grać numery z nowej płyty. Pierwsze 4 numery były na przeczekanie, a większość tłumu czekała na obrzydzone do granic One, Where The Streets Have No Name i parę innych. Nikt nie czekał na Magnificent, czy Moment Of Surrender. Większość przybyszy na koncerty dowiaduje się, że zespół przyjeżdża do Polski, więc idą na koncert, a potem idą ew. kupić płytę, osłuchają jej się przez parę lat i potem oczekują, że na następnej trasie usłyszą numery z poprzedniej płyty, tym czasem muszą się męczyć przez połowę koncertu przy kawałkach, które wielu po raz pierwszy usłyszy. To dotyczy przeważnie i numerów z nowej płyty i numerów niesinglowych.
Tu rzeczywiście depeche MODE dziwną politykę prowadzi. Osobiście uważałem, że materiał z poprzedniej płyty powinien być 2-3 pod względem liczebności w secie. Oczywiście już widzę te jęki, że nie szanują starych fanów i tylko kłaniają się gówniarzerii.
Może to już powtarzałem do znudzenia, w każdym interesie biznes robi się nie dla i na grupie oddanych fanów, tylko dla tzw. „ciemnej masy”. Bo to masa utrzymuje przy życiu biznes, po to, aby potem mieć fanaberię i wydawać coś dla tych hardcorów, jak 7/12 calowe vinyle, jak boksy itp.
Spójrzmy prawdzie w oczy, hardcory stoją pierwsi pod sceną, ale koncert jest dla masy pikników, żeby dobrze się poczuli przy tym, co już znają. Żeby masa usłyszała (często po raz pierwszy) numery z nowej płyty i pobiegła do sklepów PO koncercie po nową płytę, albo zażyczyli ją sobie pod choinkę, by móc postawić obok składanki dostanej podczas poprzednich świąt. Dla oddanych fanów zostają 2-4 numerów gdzieś w okolicach bisów, które są puszczeniem oka do starych fanów Pamiętamy o Was.
A teraz drodzy, oddani fani popatrzcie na swoje bilety (często dwa, na obie noce do Łodzi) i pomyślcie, że kupiliście bilety na koncert dla 2-4 numerów. Jeżeli zespół zlewa tę grupę fanów wywalając takie hiciory, numery jak Strangelove [30] i Master & Servant [25], i nie proponuje nic w zamian, to jest to skandal i godny powód do jechania po nich, w innym przypadku ciężko mi jest dyskutować z takimi jękami.