2019.07.25 Berlin, Waldbuhne Arena

Spirits In The Forest – film dla Twojej cioci…

Spore poruszenie wywarł dokument Antona Corbijna w społeczności. Nie zawsze w takim kierunku, jak tego by autor chciał. Jesteśmy już po seansie 21.11 i kolejnych w kinach na całym świecie. Za dni parę na Netflixie. Spokojny jestem, że finansowo dystrybutor może zaliczyć te pokazy do sukcesów, publiczność nie zawiodła. Dokładane są jeszcze kolejne pokazy na całym świecie.

Pomysł Jonathana Kesslera na dokument nie był odkrywczy — w końcu parę lat temu powstał dokument „Our Hobby is depeche MODE” (Posters came from the wall). Oba dokumenty dotyczą fanów, ich fascynacji zespołem. Oba dokumenty próbują uchwycić to niezrozumienie mainstreamu dla zespołu, który z rzadka gości na łamach prasy plotkarskiej, utożsamiany jest z tymi, co w mojej klasie uchodzili za freaków ubranych na czarno.

To, co różni oba dokumenty, to oczywiście wsparcie i błogosławieństwo odpowiednich ludzi, machina promocyjna, czas, ale również jakość doboru bohaterów dokumentu. W przypadku dokumentu z 2008 roku muzycznie depeche MODE nie było, bo nikt nie chciał udzielić zgodny i podpisać się pod filmem. W tamtym czasie niektórzy fani z zażenowaniem patrzyli na to, co dzieje się na ekranie. Daniel Barassi — webmaster oficjalnej strony, zerwał ze zderzaka swojej fury naklejkę informującą, że jest fanem, jako wyraz protestu po tym, co zobaczył. Tak po prawdzie tamten dokument zrobił wiele złego w temacie.

Tym razem twórcy postanowili się bardziej przyłożyć w doborze bohaterów filmu. Z jednej strony jest mało kontrowersyjnie, jest śmiesznie, jest do popłakania, jest interesująco. Chyba najlepiej ujął to mój znajomy Witek:

[…] Dla mnie mega coś nowego o nas, nie dla nas. Mój syn dopiero po filmie zrozumiał co tata ma w głowie.

Witek

No właśnie, jest to chyba jeden z niewielu hołdów złożonych przez artystów swoim fanom. Na projekcję do kina wybraliśmy się MY — FANI, żeby zobaczyć swoje odbicie w dokumencie. Czytając Was na różnych platformach, często pojawiał się fragment, że w każdym z fanów z dokumentu znaleźliście cząstkę swojej historii bycia fanem. Z drugiej strony często pojawiały się głosy, z kategorii — co mnie interesują inni fani, historia fanów jest o tyle interesująca, o ile to jest moja historia opowiadana mediom. W innym przypadku interesuje mnie tylko zespół… i ja.

Uważam, że bardziej, niż dla nas ten dokument powstał, aby pokazać go naszym wujkom, ciociom, mamom i innych randomom, którzy na rodzinnych uroczystościach, spotkaniach ze znajomymi jadą po depeche MODE, nie rozumieją fascynacji zespołem, albo nie znają zespołu. Dokument jest idealnym filmem na platformę streamingową do pokazania każdemu, kto wykaże minimum wysiłku poznania naszej subkultury. Taki pomocnik fana. Zamiast strzępić sobie język, wystarczy odpalić film. Przez co w Antonowym dokumencie właściwie muzyka zespołu nie byłaby potrzebna. Część dokumentalna mogłaby być samoistnym materiałem emitowanym na platformach albo jako bonus koncertu, na który wciąż czekamy.

Na koniec trochę o tym, co mi się nie podobało w tym dokumencie. Właściwie niewiele mam uwag do części dokumentalnej — fanowskiej. Chyba jedyna uwaga to rozłażenie się historii Dickena (DMK). Niby historia jest o facecie po rozwodzie, którego dzieci mieszkają w innym kraju, a widuje ich raz w roku — stworzył specyficzny projekt muzyczny i stał się sensacją wiralową na YT. Tymczasem gdzieś w środku jego historii jego postać się urywa i dalej mamy już historię córki Dickena. To ona przejmuje całą opowieść z praktycznie niemym udziałem jej brata. Tu mi się te szwy rozlazły.

Z propsów nie sposób nie wspomnieć o fanach wyrosłych w bloku komunistycznym. Chyba każdemu podobała się historia fana z Rumunii. Gość nie dał się nie lubić. Do tego dodałbym jeszcze historię fanki z USA, która przekazała uwielbienie do zespołu również swoim dzieciom. Uśmiech miałem oglądając ich.

To teraz, co mi się nie podobało. Właściwie wszystkie moje uwagi dotyczą części niedokumentalnej. Osobiście uważam, że ta część była najsłabsza. Nie mam tu jednak na myśli wykonu koncertowego. Byłem na obu nocach. Doskonale pamiętam, co się działo i do tej pory jest to jeden z lepszych koncertów depeche MODE na jakich byłem. Bardziej mierzi mnie jakość montażu obrazu i dźwięku.

Obraz – z przekazów przedprojekcyjnych wielu zachwycało się tym, jak to Anton podszedł w sposób niespotykany dla niego do realizacji obrazu. Jak to filmowanie było innowacyjne i dalekie od tego do czego nas przyzwyczaił. Niestety… Nic takiego nie zobaczyłem. Za to zobaczyłem amatorski montaż koncertu człowieka, który lepiej już się czuje w formach fabularnych i dokumentalnych, niż w materiałach koncertowych. Brakowało mi dynamiki obrazu, podążania za muzyką. Gdzie trzeba szybkiego montażu, a tam gdzie jest to potrzebne długich, płynących ujęć. Do tego numery były mocno cięte, jak np. World In My Eyes z którego środka sporo wyleciało.

Do tego dźwięk numerów był momentami mocno spowolniony. Na trasie koncertowej aranż Walking In My Shoes był prze słaby, a do tego w dokumencie jeszcze celowo został zwolniony. Podobny los spotkał Never Let Me Down Again. Czemu? Takich perełek było kilka, chyba podobne nieszczęście dotknęło w filmie również Personal Jesus. O takich drobiazgach, jak przytłaczająca wszystko uwypuklona perkusja przykrywająca i tak ubogie miejscami aranże już nie wspomnę.

Należy jeszcze dodać różnice w jakości części dokumentalnej i muzycznej. Dokument był w 2.0, tymczasem materiał koncertowy był przestrzenny. Powodowało to dysonans i skoki głośności części koncertowej i dokumentalnej. Czasami miałem wrażenie, że cały dokument był zrobiony na szybko, bo Anton śpieszył się na trasę U2 po Australii i Azji, przez co nie zadbano o właściwy montaż części koncertowej, dobry balans i dynamikę instrumentów. Mam tylko nadzieję, że wersja koncertu, którą finalnie dostaniemy w przyszłym roku będzie wolna od tego typy wtop.

Czy wizytę 21.11 w kinie uważam za stratę? Zdecydowanie nie. Miło spędziłem czas wspominając lipcowy tydzień w Berlinie na obu koncertach, pośmiałem się tam, gdzie był na to czas, łezka również zakręciła się gdzie miała zakręcić. Te, w sumie, drobne błędy, nawet jeżeli nie zostaną już wyeliminowane nie przysłonią mi idei SPiRiTS iN THE FOREST. Ludzie spoza subkultury nie zwrócą na to uwagi, bo dla nich najważniejsza będzie część dokumentalna. To oni będą przybiegać do nas ze stwierdzeniem, że w końcu zrozumieli co Ciebie, czy mnie kręci w tym całym depeche MODE.

Mam jednak poczucie, że Anton jest w zupełnie innym miejscu, niż wspominamy go przy arcydziele, jakim jest Devotional. Ten człowiek dobrze czuje się w materiale dokumentalnym, fabularnym i tam, gdzie musi obrazem opowiedzieć swoją wizję na sprawy polityczne i społeczne. Mieliśmy tego sporą dawkę w teledysku do Where’s The Revolution, wizualizacji do Walking In My Shoes, czy Enjoy The Silence. Temat koncertu z Waldbuhne jest już zamknięty, ale myślę, że kolejny film koncertowy z kolejnej trasy powinien zostać powierzony innemu reżyserowi.

Jeden komentarz do “Spirits In The Forest – film dla Twojej cioci…”

  1. Z dużym zainteresowaniem przeczytałam ten wpis na blogu, bardzo trafne spostrzeżenia. Na marginesie – od dawna mam wrażenie, że na koncertach perkusja zbyt mocno przytłacza wszystko inne, nie powiem – postrzegam ją jako wartość dodaną ale niektóre aranżacje tak dalece odbiegają od oryginału sprzed lat że aż żal, bo to za te oryginalne elektroniczne brzmienie pokochałam zespół. Po każdym koncercie zastanawiam się też jak fani postrzegają fakt, że muzycy koncertowi: Christian E. i Peter G. wykonują tak duży muzycznie kawał roboty, choć oficjalnie częścią zespołu nie są, a Andy który w DM jest, wydaje się na koncertach być tylko statystą który mityguje jakieś minimalne ruchy przy klawiaturze, choć tak naprawdę mogłoby go nie być i nie dałoby się tego słyszalnie odczuć …

Leave a Reply