Kultura wokół-koncertowa w USA jest kompletnie inna od tej w Europie. Od 4 lat mieszkam w USA, więc w większości uczęszczałam i polowałam na koncerty Depeche Mode w Europie. Dopiero podczas ostatniej trasy wybrałam się na 3 koncerty w USA oraz na jeden Dave’a Gahana i Soulsavers.
Bilety to drogi sport w USA.
Już od samego momentu kupowania biletów zauważyłam, że kultura wokół-koncertowa w USA jest kompletnie inna. Kupienie biletów, które pozwolą na bycie pod sceną, graniczy z cudem, następnie na koncertach nie spotkamy pustych płyt przed sceną, z reguły nie ma koczowania pod halą czy stadionem, a i okazywanie nadmiernej ekscytacji na koncercie też nie jest wskazane. Zatem to, co dla nas może wskazywać, że atmosfera na koncercie będzie kiepska ze względu na słabą frekwencję pod halą, w USA postrzegane jest jako dobra cecha całej organizacji.
Zacznijmy od kupowania biletów i od tego, że w USA (o zgrozo!) funkcjonuje legalny rynek z drugiej ręki. Oprócz oficjalnych serwisów jak Ticketmaster są też inne, na których bilety są odsprzedawane jak np. StubHub. Zresztą sam Ticketmaster często do nich kieruje, gdy nie ma już miejsc. W całym tym biletowym bałaganie najbardziej problematyczny jest fakt, że na na amerykańskich koncertach najczęściej wszystkie miejsca są numerowane, począwszy od pierwszego rzędu – dlatego nikt nie musi koczować pod halą. Jeśli hala nie ma siedzień na płycie, to ustawiane są krzesła. Pewnie bierze się to z tego, że Amerykanie są bardzo wygodni, a służby organizacyjne mają obsesję na punkcie reguł i porządku. Przecież gdyby w dużej hali była samowolka na płycie, to nikt nie wiedziałby jak się zachować! A tak, każdy ma swoje miejsce, przestrzeń do okoła i wszystko gra.
Czytaj: Santa Barbara SHOW
Niestety, jak nie trudno zgadnąć, numerowane rzędy i siedzenia pod sceną równają się z kosmicznymi cenami i niedostępnością biletów. Tym samym o miejscu pod sceną można sobie pomarzyć – chyba, że koncerty są kameralne, a sale liczą max kilka tys. osób (byłam na takich w Las Vegas i Santa Barbara, a bilety ‘general admission’ były głównym kryterium wyboru tych lokalizacji). Generalnie biletów na pierwsze rzędy w oryginalnej cenie kupić się nie da (a i tak kosztują ok $1000) i są dostępne dopiero z drugiej ręki w cenie ok $2500. I wiecie co za tym idzie? Atmosfera pod sceną nie ma się nijak do tych w Europie. Przez to, że grubość portfela decyduje o tym, kto zasiada w pierwszych rzędach, pod sceną mamy same ‘pikniki’, które nie dość, że bilety mają ze względu na kasę, członkostwo jakiegoś programu lojalnościowego albo banku (mają wcześniejszy dostęp do biletów), to w trakcie koncertu wychodzą po piwo, hot doga i co nie tylko. Niestety przede wszystkim z tej powodu tej polityki pierwszych rzędów trasy w Ameryce tracą wiele na uroku.
Szybko zorientowałam się też, dlaczego Amerykanie nie mają akcji koncertowych.
Kolejna ciekawa sprawa to kontrola swobody i ochrona. W Europie jesteśmy przyzwyczajeni do akcji koncertowych, transparentów, tabliczek, prezentów rzucanych na scenę itd. Na swój pierwszy koncert w USA, bodajże w Shoreline Amphitheatre w Mountain View, przyniosłam polską flagę. Niestety w ciągu pierwszych sekund, odkąd ją wyjęłam, zostałam poproszona o schowanie. Ponieważ obiekt ten jest całkowicie wypełniony miejscami siedzącymi, ochrona ze swobodą przechadza się między sektorami i na okrągło zwraca uwagę. To samo tyczy się zbyt swobodnych wygibasów, tańców, itd. Niechętnie na to się patrzy, podejrzewając, że albo przeszkadzasz innymi, albo zaraz zrobisz coś głupiego. Oczywiście ludzie bawią się i podrygują, ale znając europejską widownię, to gdy ma się tyle miejsca wokół będąc w pobliżu sceny (nagle nie tylko możesz szaleć z rękami zgiętymi w łokciach, ale też obracać się wokół własnej osi oraz zrobić pół kroku w bok), ze szczęścia można by zwariować uskuteczniając mimowolnie zaawansowany Dave Dancing. Zresztą, rzeczywiście ci odważniejsi wychodzą poza swoje rzędy do alejek i tym sposobem za chwilę znajdujesz się niemalże na równi i na wyciągnięcie ręki z zespołem. Trzeba pamiętać jednak, że nie tylko ochrona zaraz przywołuje do porządku, ale i ludzie z brzegu rzędów narzekają i zwracają uwagę. Czasem uda się, by wybryki te uszły na sucho – wtedy podczas kilku kawałków udaje się okupować miejscówki, za które inni zapłacili grube $$$ – ale czasem nawet na chwilę będzie to niemożliwe. To zależy od miejsca, szczęścia, itd. Przecież ochrona dostała by zawału.
Czytaj: Dave Gahan i Soulsavers w Los Angeles — wrażenia!
Warto dodać jeszcze, że przy niemalże każdym obiekcie w USA jest sekcja z jedzeniem i alkoholem. Koncerty traktowane są jako wydarzenie służące do relaksu, odpoczynku i spędzenia czasu ze znajomymi. Większość ludzi z tego chętnie korzysta, a przed samym koncertem, zamiast spinać się kto jakie zajmie miejsce, odbywają się spotkania towarzyskie przy budkach i kasach w stylu przerwy między aktami w teatrze.
Co do hal, które naprawdę robią wrażenie, to wspomnę raz jeszcze o Shoreline Amphitheatre w Mountain View – kultowe miejsce jeśli chodzi o koncerty, świetna akustyka, wspaniała atmosfera. Nawet te najdalsze bilety, które de facto zapewniają miejsca już poza amfiteatrem na trawie, są warte swojej ceny. Z innych lokalizacji to oczywiście Santa Barbara Bowl – obowiązkowy obiekt, a także inne sale w Las Vegas, gdyż są kameralne i jest szansa, że płyta nie będzie numerowana.
Czytaj: DJ Show Martin’a Gore z Depeche Mode w Santa Barbara
No cóż, po trasach w Europie, tęskni mi się za tym europejskim klimatem. Poza tym, zdając sobie sprawę z tych wszystkich obostrzeń, chyba już nikogo nie dziwi, dlaczego nie ma akcji koncertowych w USA?
_
Zobacz inne projekty Sylwii:
Projekt Ghost | Teledysk Route 66 | Blog JaiOn.pl