I nie chodzi o to, że na tydzień zostałem zamknięty w miejscu odosobnienia i cierpiałem na samotność. Po prostu w ostatnich tygodniach miałem okazję ponownie posłuchać kilkadziesiąt razy z rzędu Playing The Angel. Okazja ku temu była, w końcu 9 lat stuknęło i przez chwil kilka miałem wrażenie, jakbym przeniósł się do pierwszych dni październikowej premiery w 2005 roku. Szczególnie, że dane mi było słuchać ten album jakby pierwszy raz, jakby na nowo.
Jeżeli pamiętacie to parę miesięcy temu rozwodzilem sie nad sensownością lub brakiem obecnych reedycji z pod szyldu Sony. W dobie słuchania wszystkiego w plikach takie rozważania dla wielu mogły być cokolwiek archaiczne. A szczególnie dla tych z Was, którzy mierzą swoją dyskografię w giga czy terrabajtach, a nie w sztukach.
Mimo mojego zjechania poczynań Sony Music, ciekawość wzięła górę nad ogólnym sfochowaniem. Byłem bardzo ciekaw jak brzmią BluSpec’i. Jednak o ile remastery wydane w Europie bronią się jakoś i nie miałem potrzeby, aby dublować te wydawnictwa, to pierwsze wydanie Playing The Angel w wersji deluxe woła o pomstę do nieba. Głośno zmasterowane nagranie miało kompensować braki dynamiki, co przy dłuższym odsłuchu powoduje ogólne zmęczenie hałasem. Obok takich płyt, jak Metallica – Death Magnetic, czy Red Hot Chilli Peppers – Californication (nigdy nie rozumiałem zachwytu nad tą płytą i późniejszymi wytworami RHCP) – Playing The Angel jest dla mnie jednym z najgorszych przykładów Loudness War. Z resztą a poropos depeche MODE i Loudness War polecam ciekawe zestawienie można dowolnie filtrować i wybierać ulubione zespoły, albumy i nośniki. Wnioski są tyleż smutne, co krzepiące… dla vinyli. 🙂
No dobra to co z tym BlueSpec i jak się ma do tego Playing The Angel 9 lat po wydaniu albumu? No cóż, audio czy innym filem nie jestem, więc nie mam zamiaru się rozwodzić nad tym czy jest scena, czy jedynie nieheblowane dechy, są mądrzejsi ode mnie. Ja wiem jedno po latach na nowo odkryłem ten album i tygodniowy powrót do roku 2005 to była w końcu przyjemna podróż. Szkoda, że tak nie został wydany ten album na onczas. Szkoda, że tak fatalnie wydawane są nagrania w Europie i aby posłuchać muzyki w na prawdę wysokiej jakości trzeba płacić ciężkie pieniądze i ściągać płyty z Japonii. Pierwsze wydanie Playing The Angel stało się u mnie już jedynie łapaczem kurzu, a Japońska wersja jest tą podstawową. Nagranie oczywiście nie jest pozbawione wad i nie wyzbyło się swojego grzechu pierworodnego, ale o tym jeszcze będzie na końcu.
Nie tylko uszami…
Warto zwrócić uwagę na świetną oprawę poligraficzną. Album został wydany w kartonie. Wydawnictwo jest częścią większej serii i wszystkie są wydane w klasycznych okładkach, jednocześnie tworząc wspólnie zamknięty koncept. W jakiś sposób nawiązują do formy w jakiej została wydana Delta Machnie w wersji deluxe.
Poligrafia jest nieco zmieniona, nie tylko dlatego, że to japoniec, ale całe wydawnictwo stylizowane jest na vinyla (szczególnie tył) łączenie z foliami ochronnymi na płytę i kopertę. Uprzedzając pytania to wydanie nie posiada dodatkowej płyty w formacie DVD, jaka była wydana oryginalnie w 2005. Z resztą, gdyby chcieć dochować standardów jakościowych, to druga płyta powinna być wydana jako BR, a nie DVD.
Nie mniej pewne sprawy pozostały u mnie nie zmienne. Nadal nie jestem w stanie zaakceptować Precious na tym albumie. Dla jasności to nie jest zły numer, ale jego cukierkowe brzmienie nie pasuje do całego albumu. Ten numer świetnie obronił by się jako samodzielny singiel promujący składankę wydaną w 2006. Lukę po Precious za to doskonale wypełnia mi Newborn. Tym czasem przereklamowany i tak oczekiwany ówcześnie Martyr to numer godny jedynie b-side’u. Moja prywatna wersja Playing The Angel przez lata była właśnie tak skonstruowana, że zamiast Precious był w rozpisce Newborn. Ze współczesnego depeche MODE ta płyta doczekała się u mnie najmniejszej ingerencji w tracklistę. Tylko jeden numer i to po mimo upływu lat od wydania Sounds Of The Universe i Delta Machine. Playing The Angel jest moją ulubioną częścią trylogii Bena Hilliera.
Z drugiej strony są na tej płycie numery takie, jak Damaged People, Lilian, czy Macro, które tolerowałem, ale nic mnie tam się nie urywało na pierwsze, czy drugie takty tych numerów. Po odsłuchu ponownym tych numerów myśli me jakby cieplejsze się stały. Jest jednak numer, który gdyby nie to japońskie wydanie, nigdy nie stałby się perłą. Mam tu na myśli The Darkest Star. Stał się on numerem z półki tych, o których po przesłuchaniu, człowiek myśli tylko, aby ponownie zatopić się w fotelu ze słuchawkami i każda próba przerwania uczty może się źle skończyć dla przerywającego – łącznie z podważeniem dobrego prowadzenia się tej osoby słownie, a nawet czynem…
Numer ten w wersji z 2005 był zwieńczeniem zmęczenia podczas słuchania tej płyty. W wersji 2014 człowiek odkrywa ile w każdej warstwie się dzieje, jak mrocznie i zadziornie pulsuje cały tył utworu. Żeby jednak nie było tak słodko, to na zakończenie jeszcze o tym grzechu pierworodnym.
Matka jest tylko jedna
Ta prosta prawda ma zastosowanie i tutaj. Jak raz spieprzyli mastering, tak pomimo faktu, że jest dużo lepiej, to nadal do ideału brakuje trochę.
Porównałem sobie wykresy 2 numerów na przestrzeni czasu, jak się zmieniały. To porównanie może zrobić każdy. Ja wziąłem na warsztat Precious i Suffer Well. Numery nie dość, że zostały wydane na singlach, to potem trafiły na składankę The Best Of. Jest z czego brać.
Suffer Well:
Najgorsza wersja jest na albumie z 2005, podobnie sytuacja ma się z wersją z singla, tu praktycznie nie ma zmian.
Duże zaskoczenie może być przy wersji z 2006 z The Best Of. Kawałek został znormalizowany tak, aby trzymał poziom głośności reszty. Dlatego gdybyście puścili ten numer z albumu z 2005 i zaraz obok ze składanki, to ten drugi może wydać Wam się cichszy. To jest nadal ta sama wersja, ale dociągnięta (obniżona) do poziomów głośności pozostałych numerów ze składanki. Dlatego właśnie nagranie to nie drażni tak, jak wersja z 2005. Nie zmienia to nadal faktu, że krańcowe wartości nagrania są ścięte… tylko ciszej…
Kawałek w wersji z 2014 został nieco poprawiony, ale na moje ucho punktem wyjściowym była ta sama matka. Jest więcej dynamiki, więcej przestrzeni w nagraniu, a nawet bardziej selektywnie. Niestety nadal gdzieś na końcu niesmak zostaje ten sam.
Precious:
Właściwie mógłbym napisać o nim to samo, co powyżej, ale jest jednak pewna różnica. W 2005 roku została wydana również wersja na Amerykę dla potrzeb promocji radiowej. Utwór ten został na nowo zmiksowany i pod nazwą US Radio Version brzmi nieco inaczej, zarówno pod względem muzycznym, jak i przyjemności odsłuchu. Również dołożona 2 wersja opatrzona dopiskiem – Album Version – brzmi jakby lepiej. Być może jest to normalizacja, aby oba utwory na tym promo miały takie same poziomy głośności, a być może to już tylko moje złudzenie spowodowane licznymi odsłuchami tego samego numeru.
W każdym razie z jednej strony nadal mam gorzką satysfakcję, że jednak wyszło na moje, gdy pisałem, że nowe reedycje od Sony można sobie darować, z drugiej strony kupując Playing The Angel BlueSpec zyskałem w końcu wersję, dzięki której album ten w końcu stał się słuchalny na tyle, że można pociągnąć ten album ciurkiem bez protestów organizmu broniącego się przed sponiewieraniem kakofonią dźwięków. Jest to jedyny wyjątek. Patrząc na Playing The Angel A.D. 2014 uważam, że warto wejść w posiadanie tego krążka i tylko tego. Oczywiście kolekcjonerzy powinni nabyć wszystko i to w jedynie słusznej postaci 2 boksów. 🙂
Żeby się tylko nie okazało, że za 10 lat boksy te będą tak samo poszukiwane jak Xy od Alfa Records.