Siedziałem cicho, właściwie pisałem inny tekst na tego bloga, i przeciwny treściowo do tego, ale nie, nie dałem rady. Myślałem, że koncert w Turynie był tylko wypadkiem przy pracy. Tym czasem nie! Jednak wywalili Fly On The Windscreen [65] na dobre. Żenada!
To, że ta trasa jest bardzo ambiwalentna emocjonalnie, właściwie przyzwyczailiśmy się już. Raz zaskoczą nas dodając One Caress [25], a raz nie zagrają Waiting For The Night [44]. (teraz już tego wcale nie grają).
Wielka napinka, bo mają przeorać set po 3 koncertach w Europie, tym czasem z dużej chmury mały deszcz.
Napisałem w tekście Hardcory vs Pikniki, że koncerty są w większości dla tych drugich, bo to oni robią masę, fani są jak rodzynki w cieście i dla nich zespół przeważnie odkurza 2-3 numery, dla których warto zapamiętać konkretną trasę, jako wyjątkową. Na tej trasie takimi utworami były Fly On The Windscreen [65], Strangelove [30] i Master & Servant [25]. Każdy z tych numerów był rodzajem sensacji, że wrócił do setu koncertowego. Nie oszukujmy się, że dla fanów zżytych na co dzień z tym zespołem sensacją na pewno nie będzie zagranie Enjoy The Silence, Personal Jesus, Never Let Me Down Again, czy Home. To są znane, lubiane numery i również najbardziej ograne utwory w dyskografii zespołu, a co za tym idzie, tylko człowiek mający kontakt z zespołem co 4 lata od koncertu do koncertu będzie się zachwycał tymi numerami jakby widział je pierwszy raz. Na koncercie każdy zapomina, że widzi po raz n-ty ETS, ale to dla czego na tej trasie warto było stać w kolejce od godziny 11.00 przed stadionem, to właśnie Fly On The Windscreen [65], Strangelove [30] i Master & Servant [25]. Po wywaleniu z setu Strangelove [30] i Master & Servant [25], pocieszaliśmy się, że jeszcze jest przynajmniej Fly On The Windscreen [65]. Od koncertu w Turynie takiej nadziei już nie ma. Zespół wywalił ostatni kawałek na myśl którego miałem ciary, gdy bass rozwalał mi bebechy. W tej chwili emocji już nie ma…
W tej konfiguracji set koncertowy przypomina bardziej stary, dobrze znany film, od lat wyświetlany w czasie świąt maści wszelakiej. Zawsze obejrzysz go z przyjemnością, nawet uśmiechniesz się na stary, widziany wiele razy gag, ale akcja Cię nie zaskoczy już wcale. Tak samo jest z tym zespołem na tej trasie. Po wywaleniu Fly On The Windscreen [65] set koncertowy przypomina już bez żadnego upiększania set grany od 1998 roku. Załamka!!!
No cóż DVD nagrane można przestać się starać i napinać. Ważne żeby parędziesiąt tysięcy pikników było happy i teoria inż. Mamonia się sprawdziła z porażającą dokładnością. Reszta nie jest ważna.